Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

A oto mija dziesięć godów, jak święte jego relikwie w mogile spoczywają, omal zapomnianej, gdyby nie nabożność kilku niewiast, które orędownictwu świętego niejedną łaskę zawdzięczają. Zali to nie wasza powinność wynieść go na ołtarze, a zarazem korzyść, nie jeno dla duszy, bo ukoją się umysły, gdy powszechnie wia«229» donie się stanie, że zatrata Bolesławowego pokolenia to kara Boża za męczeńską śmierć świętego. — A dla Turzymów zaszczyt i korzyść świętego mieć w rodzie, skoro innych mu brak — wtrącił Bogufał, ale Lambert uciął: — Zbyt to ważna i zawiła sprawa, byśmy ją tu rozstrzygnąć mogli i nie nad tym radzić mamy. W tym — mniemam — jedni jeśmy, że umysły od szukania winnych Mieszkowej śmierci odwrócić należy, do kar nie sięgając, bo nie wątpić, że palatyn dla własnego bezpieczeństwa sam to uczyni, popleczników znajdując w tych rodach, które przez srogość królewską swojaków potraciły. W tym, co mówił Dersław, widział Lambert inne jeszcze korzyści, niemniej jednak i niejedna wątpliwość, i dodał: — Póki żywię królowa, nie dopuszczę, by świętym głoszono człeka, którego ona uważa za sprawcę swej niedoli. Za naigrawanłe by to wzięła ze swej boleści. Po omdleniu jeszcze nie odzyskała sił, niedługi żywot ściele się przed nią, niechaj go dokona w spokoju. Wyszesława istotnie nie zbierała się do życia. Jakby chcąc uciec od świadomości tego, co się stało, przesypiała całe dni, tak że strapione niewiasty budzić ją musiały, by z trudem nakłonić do pożywienia. Martwa cisza panowała w zamku, męska część stała pustką, w babińcu zakłócały ją tylko niespokojne szepty niewiast krzątających się koło królowej oraz przy położnicy, która również nie opuściła jeszcze łoża. Jednego dnia Wyszesława obudziła się sama. Spojrzenie miała przytomniejsze i wodziła wzrokiem po stojących przy łożu niewiastach, jakby kogoś szukając. W oczach jej zjawił się wyraz niepokoju i zapytała: — Gdzie Eudoksja? — Jeszcze się nie dźwiga po przedwczesnym połogu — odparła jedna z niewiast. Wyszesława usiadła z wysiłkiem i rzekła: — Pomóżcie mi wstać. Mimo sprzeciwu dworek zebrała się, by pójść do syno«230»- wej. Nie widziała jej od dnia śmierci Mieszka, zatopiona w swym bólu zapomniała, że nie ją tylko dotknął cios. Usiadła przy łożu Eudoksji i długo wzajem patrzyły na siebie. Trudno było znaleźć pierwsze słowa. Zdało się Wy-szesławie, że w ciemnych oczach niewiastki, jeszcze większych w wychudzonej twarzy, prócz żalu dostrzega wyrzut. W niej samej wstał żal do zmarłej świekry, że kazała jej zapomnieć o klątwie, która ściga każdego, kto się zwiąże z przeklętym. Ostrzegała dziewczynę, ale przed sobą nie mogła zaprzeczyć, że jeno o szczęście syna jej chodziło. Pokochała synową widząc, że je dała Mieszkowi, ale właśnie dlatego nie wolno zatrzymywać jej dla siebie. Życie niewiastki dopiero się zaczęło, może jeszcze znajdzie szczęście gdzie indziej. Powiedziała cicho: — Uchodź stąd. Tu pleni się jeno zło. Jakby cień żałosnego uśmiechu zjawił się na wybladlej twarzy Eudoksji, gdy odparła: — Wżdy i kroku o swej sile nie zrobię. Zmora wraz z płodem wyssała ze mnie krew. Cóże mnie jeszcze gorszego spotkać może? — Pozdrowiejesz. Młoda jeś, żywot przed tobą. Tu miejsce przeklęte i jam przeklęta. To ja rzekłam małżonkowi, że biskup Stanisław zelżył i wygnał jego miłośnicę. Ale musiałam bronić swojej czci niewieściej, by mnie król z Mieszkiem nie rozdzielił. Uchodź, byś i ty mnie kiedyś nie przeklinała. — Nie, matko! Świadomie przystałam dzielić waszą dole. Ujęła wychudłą dłoń Wyszeslawy i ucałowawszy ją położyła na swej głowie mówiąc: — Jedno nam było miłowanie, jedna nam po nim boleść ostała, jeno śmierć nas rozdzieli. Po powrocie do Płocka Judyta niecierpliwie czekała na wiadomości od Sieciecha. Podróż zimową porą znużyła ją, «231» na przedwiośniu oczekiwała rozwiązania, chciała być spokojną o los swego potomka. Gdyby przedsięwzięcie chybiło, jego przyszłość będzie niepewna, a niemiły związek z Włodzisławem skończyć się może gorzej jeszcze niż jej pierwsze małżeństwo. Prócz Sieciecha w nikim tu nie ma poparcia, a najmniej w małżonku. Jego niedołęstwu zawdzięcza, że sama troszczyć się musi o przyszłość, nawet przed nim zdradzić nie mogąc przyczyny swego niepokoju. Rozdrażniona i opryskliwa, pod pozorem słabości nie wzięła udziału w świątecznych uroczystościach, z dnia na dzień czekając na wieść. Traciła już nadzieję, gdy wreszcie przybył posłaniec z wiadomością o wypadkach w Krakowie. Najpoważniejsza groźba została usunięta. Złość jej na męża zmieniła się w pogardliwe lekceważenie, zarazem ciekawa była, jak przyjmie pomyślną wiadomość. Książę siedział przed kominem grzejąc obolałe nogi, gdy dworka zapowiedziała przybycie Judyty. Włodzisław niezbyt się ucieszył na spotkanie z małżonką