Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

Ludzie godzili się z wieloma niewygodami, wyciągając z ziemi, gdzie było bezpiecznie schowane, olbrzymie ilości czarnego lepkiego błota, przerabiając je na smołę, by zakryć kolejne połacie ziemi, spalając je, by zapełnić dymem powietrze, i wylewając resztki do mórz. Niewygody te przeważały nad korzyściami, płynącymi z możliwości szybkiego przenoszenia się z miejsca na miejsce. Zwłaszcza że tam, dokąd się dotarło, w wyniku wymienionych przed chwilą działań, wyglądało podobnie jak skąd się przybywało, to znaczy, ziemia była pokryta smołą, powietrze wypełnione dymem a rzeki prawie całkiem pozbawione ryb. Wróćmy jednak do promieni przetwarzania materii. Każda metoda przenoszenia się z miejsca na miejsce, polegająca na rozbiciu człowieka na atomy, transportowaniu ich na falach sub-eta i składaniu do kupy w momencie, gdy po raz pierwszy od lat poczuły oddech wolności, musi być bez sensu. Wielu ludzi przed Arturem Dentem uważało tak samo, niektórzy posunęli się nawet do pisania na ten temat piosenek. Zacytujmy jedną z nich, śpiewaną często przez tłumy przed fabryką systemów teleportacyjnych cybernetycznej korporacji Syriusza na Planetce Ścięcia Trzy: Aldebaran piękny jest Algol też uśmiecha się, Z Betelgeuse dziewcząt kwiat Z nóg w minutę zwali cię. Każde spełnią twe życzenie Wprost lub, gdy zechcesz, po kryjomu Jeśli jednak, by pojechać, mam się rozbić na atomy To na pewno nie ruszę się z domu. (refren:) Rozbij mnie, rozbij mnie Czy długą drogę odbyć muszę? Ale jeśli, by pojechać, mam się rozbić na atomy To na pewno z domu się nie ruszę. Syriusz złotem obleczony Tak przynajmniej mówią, nie? Różne głupki powtarzają „Odwiedź Pieska, wtedy umrzeć opłaca się”. Z chęcią pomknę tam aleją Lub, jeśli trzeba, ścieżynką stromą Jeśli jednak, by pojechać, mam się rozbić na atomy Nie ruszę się na pewno z domu. (refren:) Rozbij mnie, rozbij mnie Twój pomysł bardzo mnie rusza Spróbuj jednak przed podróżą mnie rozbijać na atomy A na pewno nie podniosę się z łóżka. ...i tak dalej. Inna bardzo znana piosenka była znacznie krótsza: Raz ruszyłem teleportem Z Ronem, Maggie, Johnem w drogę. Ron wnet ukradł serce Maggie Ja dostałem Johna nogę. Artur czuł, jak fale bólu powoli odpływają, dalej jednak był wstrząśnięty pulsującymi, głuchymi tąpnięciami. Powoli i ostrożnie wstał. – Też słyszysz te pulsujące, głuche tąpnięcia? – spytał Ford Prefect. Artur gwałtownie się odwrócił i pokuśtykał niepewnie w kierunku głosu. Ford Prefect szedł mu naprzeciw. Oczy miał czerwone jak królik i zapuchnięte jak trzeźwiejący alkoholik. – Gdzie jesteśmy? Ford rozejrzał się wokół. Stali w długim, łukowato wyginającym się korytarzu, którego oba końce ginęły za zakrętami. Ściany miał zrobione ze stali. Jedną pomalowano charakterystyczną chorobliwą bladą zielenią, której używa się w szkołach, szpitalach i domach wariatów, by utrzymać pensjonariuszy w stanie stałego półotępienia – zataczała w górze elegancki łuk i spotykała się z drugą, która z niewiadomego powodu została oklejona ciemnobrązową jutową tapetą. Podłogę wyłożono ciemnozieloną prążkowaną gumą. Ford podszedł do bardzo grubej, ciemnej i przezroczystej płaszczyzny, wpuszczonej w zieloną ścianę. Prostokąt składał się z wielu warstw, za nim widać było maleńkie światła gwiazd. – Chyba jesteśmy w jakimś statku kosmicznym – stwierdził. Po korytarzu rozchodziły się pulsujące, głuche tąpnięcia. – Trillian?! – niepewnie zawołał Artur. – Zaphod?! Ford wzruszył ramionami. – Nigdzie ich nie ma. Sprawdzałem. Mogli polecieć nie wiadomo gdzie. Nieprogramowany teleport jest w stanie rzucić człowiekiem lata świetlne w każdym kierunku. Jeśli jakąś wskazówką może być moje samopoczucie, to przelecieliśmy bardzo daleko. – Jak się czujesz? – Źle. – Myślisz, że oni... – Nigdy się nie dowiemy, gdzie są ani jak się czują i nic na to nie poradzimy. Rób to, co ja. – Co? – Nie myśl o tym. Artur chwilę się zastanowił i, choć niechętnie, jednak zrozumiał, że pomysł jest rozsądny, złożył go więc na czworo i schował do kieszeni. Wziął głęboki wdech. – Kroki! – wrzasnął Ford. – Gdzie? – Ten dźwięk! Te głuche tąpnięcia! To jest dudnienie kroków! Posłuchaj! Artur zaczął się przysłuchiwać. Dźwięk płynął korytarzem z trudnego do określenia dystansu. Bez najmniejszej wątpliwości był to przytłumiony odgłos dudniących kroków. Robił się coraz głośniejszy. – Szybko! – ostro nakazał Ford. Zaczęli biec w różne kierunki. – Nie tędy! Nadchodzą stamtąd! – Nieprawda – stamtąd! – Nie opowiadaj, nadchodzą... Zamarli na chwilę. Obracali głowy w różne strony. Przysłuchiwali się w napięciu. Obaj przyznali, że rację ma kolega. Pobiegli znów w przeciwległe kierunki. Opadł ich strach. Dźwięk narastał z obu kierunków. Parę metrów w lewo odchodził prostopadły korytarz. Pobiegli nim – był ciemny i niezwykle długi. Im dalej biegli, tym robiło się zimniej. Na prawo i lewo odchodziły kolejne bardzo ciemne korytarze, ze wszystkich płynęło mroźne powietrze