Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard
Poruszała się jak automat. Wciągnęła dżinsy, a nogi wsunęła w mokasyny. Założyła jeden ze swetrów Petera; nadal nim pachniał. Wrzuciła do torby parę drobiazgów i wyszła przed dom. Pan Wilson czekał w samochodzie. Przypomniał jej, żeby zamknęła dom i włożył jej torbę do bagażnika. Paxton wsiadła do samochodu otępiała z bólu. — To moja wina, prawda? — zapytała, gdy jechali przez most. Patrzyła przed siebie nie widzącym wzrokiem. Ogarnął ją przejmujący smutek. Zbyt wielu ludzi ostatnio zginęło. Doktor King, Peter... Wydawało się, że wszyscy umierają. — Nie wolno ci tak mówić, Paxton. Nikt nie ponosi winy, no może ten chłopiec, który pociągnął za spust. To był wypadek. Los tak chciał. Musisz w to uwierzyć. — Gdybym za niego wyszła, dostałby odroczenie służby. — Nie wiadomo Moze cos mnego stanloby na przeszkodzie Przecież nie chciał wyjechać do Kanady, uciec. Myślę, że on sam uważał udział w tej wojnie za swoją powinność. Może powinienem był go zmusic, zeby wyjechał do Toronto, ale nie zrobiłem tego Tez mógłbym się obwiniać. Nie możemy... tak się zadręczać... to czysty obłęd. Paxton obrzuciła ojca Petera uważnym spojrzeniem. — Czy nienawidzisz mnie za to, że za niego nie wyszłam? — Nikogo nie nienawidzę. — Łzy ponownie napłynęły mu do oczu. Poklepał Paxxie delikatnie po ręku i odwrócił głowę w inną stronę. — Chciałbym tylko, żeby znowu był z nami. Pokiwała głową, niezdolna powiedzieć mc więcej. Była mu wdzięczna za to rozgrzeszenie. Siedziała sztywno wyprostowana, żałując, że łzy nie mogą zmyć jej bólu. Rozpacz i gniew przechodziły pomału w nienawiść i złość. Gdy przyjechali do domu Wilsonów, zastali już Gabby. Mar.. jorie właśnie wstała, mimo że nadal była bardzo słaba. Obie miały łzy w oczach. Mała Marjie dreptała niepewnie, pogryzając ciasteczka. Ed Wilson zamknął się w bibliotece, mówiąc, że ma pilne sprawy do załatwienia. Paxton została z niedoszłą teściową i szwagierką i wtedy jej smutek znalazł ujście w rozpaczliwym szlochu. Płakały wszystkie trzy. Kobiety, które go kochały. Cały dzień opowiadały o Peterze, o tym, jakim był dzieckiem, mężczyzną, synem, bratem, kochankiem. Na przemian płakały i śmiały się, a czasami po prostu siedziały w milczeniu, pogrążone w rozmyślaniach. Nie mogły uwierzyć, że nie żyje, nie zadzwoni i nie powie, że ma się dobrze i przeprasza za to, że je przestraszył. Jednak wkrótce nadszedł telegram, który potwierdził tragiczną wiadomość. Znowu wszyscy zaczęli płakać. Poźnym wieczorem, gdy Matt zabrał Gabby i małą Manie do domu, Paxton całkowicie wyczerpana zamknęła się w gościnnym pokoju. Spędziła w domu Wilsonów cały tydzień. Pomagała Marjorie w porządkowaniu rzeczy Petera, pozwalając jej mówić wtedy, gdy tego potrzebowała. Także Paxie miała z kim porozmawiać. Zastanawiała się, czy nie zadzwonić do domu. W końcu zdecydowała, że tego nie zrobi; nawet nie zawiadomi Queenie. Wydawałoby się jej, że tym samym przypieczętuje śmierć Petera. Ona nie potrafiła się pogodzić z ostatecznym odejściem ukochanego. W sobotę rano powiadomiono rodzinę, że mogą odebrać zwłoki. Pan Wilson ponownie zamknął się w bibliotece, aby w samotności oddać się rozpaczy. Godzinę później Wilsonowie oraz Paxton stawili się w biurze, gdzie zastali dwie murzyńskie rodziny, rozpaczające po stracie synów. Ci chłopcy mieli zaledwie po osiemnaście lat i byli ze sobą spokrewnieni. Ed Wilson zamówił karawan w firmie pogrzebowej Halsteda. Gdy przybyli na miejsce, właśnie na nich czekał. Wilsonowie i Paxton zostali wprowadzeni do małego pokoju. Ciało Petera spoczywało w prostej, sosnowej trumnie, owiniętej we flagę narodową... chłopiec, którego już nie było wśród nich... w trumnie. Wbrew wcześniejszym postanowieniom Paxton zaczęła rozpaczliwie szlochać, a Marjorie osunęła się na kolana. — Spokojnie, kochanie. — Paxton słyszała głos Petera. — Wszystk.o w porządku, kochanie. Kocham cię. — Wspomnienia były takie bliskie, a jego głos tak wyraźny, że nie mogła uwierzyć w jego śmierć. Niemożliwe, żeby odszedł na zawsze. Niemożliwe i zbyt okrutne. Nie do zniesienia. Ale on odszedł. Na zawsze. Stali tak dłuższy czas, aż w końcu Ed Wilson pomógł żonie wstać i wziąwszy Paxton pod rękę, wyprowadził na kwietniowe słońce. Jechali wolno. Ciało Petera przewieziono do domu pogrzebowego. Tani przełożono je do innej trumny i wystawiono w pustej sali. . Paxton udała się do domu pogrzebowego na miękkich nogach. Było to jej ostatnie spotkanie z ukochanym. Nie mogła uwierzyć, że to ciało Petera leży w tej mahoniowej skrzyni. Uklękła obok : trumny i dotknęła lekko lśniącego drewna i mosiężnych uchwytów. — Cześć... — wyszeptała. — To ja... — Wiem — Wydawało się jej, ze słyszy znajomy głos — Dobrze się czujesz— To było jak tchnienie Potrząsnęła tylko głową, a łzy znowu napłynęły jej do oczu. Nie czuła się dobrze, już nigdy nie będzie się dobrze czuła. Tak samo jak nie czuła się dobrze, gdy umarł jej ojciec