Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

Zwrócił się do Meredith. — Jeśli nigdy nie zgadnę, to powiedz mi sama. — W klubie dżentelmenów, tatusiu. — Gdzie?! — Augusta wyjaśniła mi, że jest zupełnie taki jak twój, tylko że dla pań. B y ł o bardzo c i e k a w i e . W s z y s c y byli dla mnie bardzo mili i rozmawiali ze m n ą o r ó ż n y c h rzeczach. Niektóre panie piszą książki, Jedna z nich pisze książkę o Amazonkach. C z y to n i e c i e k a w e ? — Bardzo. — Harry rzucił żonie mordercze s p o j r z e n i e , które ona całkowicie zignorowała. Meredith, nieświadoma tego, kontynuowała opis wydarzeń tego popołudnia. — I tam były portrety słynnych starożytnych d a m na ścianach. Nawet Kleopatry. Augusta m ó w i , że one są dla mnie świetnym przykładem. I poznałam lady Arbuth-nott, która pozwoliła mi zjeść tyle ciastek, ile z e c h c ę . — Wygląda na to, że miałaś d z i e ń p e ł e n w r a ż e ń . Musisz być zmęczona. — O nie, tatusiu! Ani trochę. — Mimo to pani B i g g s l e y z a b i e r z e c i ę teraz do twojego pokoju. Chciałbym porozmawiać z t w o j ą m a t k ą , — Tak, tatusiu. Posłuszna jak zawsze, ale buchająca e n t u z j a z m e m Meredith poszła z gospodynią ńa górę, Harry spojrzał pochmurnym w z r o k i e m na Augustę. — Proszę, w e j d ź do b i b l i o t e k i , madame. M a m z t o b ą do pomówienia, — Tak, milordzie. Czy coś się stało? — Pomówimy o tym na osobności, madame. — O, nieba. Znowu jesteś na mnie zły. Augusta posłusznie weszła do biblioteki i z a j ę ł a miejsce po drugiej stronie biurka. Harry siadł, p o ł o ż y ł 295 dłonie na wypolerowanym blacie i milczał przez chwilę. Z rozmysłem dał jej odczuć wagę swego niezadowolenia, — Doprawdy, milordzie, nie lubię, kiedy patrzysz na mnie w ten sposób. Jest mi wtedy bardzo nieprzyjemnie. Dlaczego nie powiesz po prostu, co masz na myśli? — Augusta zaczęła ściągać rękawiczki. — Mam na myśli to, madame, że nie miałaś prawa zabierać dziecka do „Pompei". W jednej chwili była gotowa do walki. — Chyba nie możesz mieć nic przeciwko temu, że odwiedziłam lady Arbuthnott. — Nie o to chodzi i dobrze o tym wiesz. Nie mam zastrzeżeń do odwiedzania Sally. Ale protestuję jak najostrzej przeciw narażaniu mojej córki na wpływ tego przeklętego klubu. Oboje wiemy, że zbierają się tam kobiety noszące pewne piętno. — Pewne piętno?! — Oczy Augusty rozbłysły gniewem. — Co masz na myśli, milordzie? Robisz z nas zawodowe kurtyzany. Czy sądzisz, że będę tolerować taką obrazę? Harry poczuł, że przestaje panować nad sobą. — Nie sugerowałem, że członkinie klubu są kurtyzanami. Przez pewne piętno rozumiem, że ten rodzaj kobiet, który tam przychodzi, przymyka oko na wiele spraw nie uchodzących za poprawne czy właściwe. Z dumą mówią o sobie, że są „ekscentryczne". Z własnego doświadczenia mogę stwierdzić, zgodnie z prawdą, ze damy z tego klubu skłonne są do lekkomyślnego i nieodpowiedniego zachowania. Nie jest to ten rodzaj kobiet, które mogą dać dobry przykład mojej córce. — Chciałabym ci przypomnieć, milordzie, że poślubiłeś jedną z członkiń „Pompei". — Otóż to. 1 ten fakt pozwala mi wydać sądy o charakterze osób, które tam wstępują, czyż nie tak? Mówmy jasno, Augusto. Gdy pozwoliłem ci jechać ze 296 mną do Londynu, powiedziałem, że nie będę na twoje usługi ani nie będę miał czasu na kontrolowanie twoich wycieczek. Dałaś mi słowo, że będziesz postępować rozsądnie, biorąc Meredith do miasta. — Postępuję rozsądnie. Nie wystawiłam jej na żadne niebezpieczeństwo. — Nie miałem na myśli niebezpieczeństwa f i z y c z n e g o . Augusta popatrzyła na niego w ś c i e k ł y m w z r o k i e m . — Czyżbyśmy mówili o moralnym niebezpieczeństwie, milordzie? Uważa pan, że członkinie klubu m o g -łyby mieć zły wpływ na moralność twojej córki? Jeśli tak, to nie powinien pan tak się upierać przy poślubieniu jednej z założycielek „Pompei". Ten klub był od początku moim pomysłem. — Do diabła, Augusto, umyślnie zmieniasz znaczenie moich słów! — Harry był wściekły na siebie, że pozwolił, by zwykła mężowska uwaga o n i e w ł a ś c i w y m zachowaniu zmieniła się w poważną kłótnię. — To nie moralność członkiń tego klubu mnie niepokoi... — Miło mi to słyszeć, — ...lecz skłonność do lekkomyślnego zachowania. — Ile ich znasz, milordzie? C z y też m o ż e g e n e r a l i z u -jesz na podstawie tego, co wiesz o m n i e ? Harry zmrużył oczy. — Nie uważaj mnie za idiotę, madame. Z n a m d o b r z e listę nazwisk członkiń tego klubu. — Znasz listę? — Oczywiście. Przejrzałem ją bardzo dokładnie, g d y zdecydowałem, że prawdopodobnie o ż e n i ę s i ę z t o b ą — przyznał Harry. - To skandal! — Augusta z e r w a ł a s i ę na r ó w n e n o g i i zaczęła biegać tam i z powrotem po pokoju. - Przeprowadziłeś dochodzenie w „Pompei"? Poczekaj, aż Powiem o tym Sally. B ę d z i e na ciebie w ś c i e k ł a , - A myślisz, że kto mi dał tę listę do przejrzenia? - 297 zapytał zimno Harry. — Z tego, co wiedziałem o sytuacji rodzinnej tych pań na liście, i z tego, co mogli mi powiedzieć Sally i Sheldrake, wywnioskowałem, że nie groziło di moralne niebezpieczeństwo. Ale to nie znaczy, ze aprobuję to miejsce lub to, że zabierasz tam moją córkę. — - Rozumiem. — Kazałbym ci wycofać się z członkostwa, gdyby nie fakt, że Sally jest bardzo chora i ma tak mało życia przed sobą. Zdaję sobie sprawę, że cieszy ją ten klub i twoje wizyty. Dlatego nie zabronię ci tam bywać. — Jakie to poczciwe z twojej strony, milordzie. — Ale odtąd nie wolno ci zabierać tam Meredith. Czy to jasne? — Całkiem jasne — powiedziała przez zaciśnięte zęby. — I na przyszłość będziesz zostawiać mi dokładny plan tego, co zamierzasz robić każdego dnia. Nie życzę sobie,by mnie informowano, że wyszłyście, ale nie wiadomo dokąd, jak to było dziś po południu, gdy wróciłem do domu. — Dokładny plan! Tak, milordzie. Oczywiście otrzymasz dokładny plan. Czy to już wszystko, milordzie? Augusta chodziła zamaszyście po pokoju. Płonęła gniewem. Harry westchnął i oparł się zrezygnowany o oparcie fotela. Bębnił palcami po stole, śledząc ją z zasępioną miną. Żałował już, że doprowadził do tej rozmowy