Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard
Z dwojga złego wolał ją taką, niż peszącą się na sam jego widok, ale z drugiej strony czuł się cokolwiek urażony w swojej dumie. Kobiety za nim szalały. Jej też się podobał - ale nie wtedy, gdy znajdowała się w pobliżu szklarni! W oczach tej zdumiewającej kobiety żaden mężczyzna nie był choćby w połowie tak ekscytujący jak pierw szy lepszy kakaowiec. Wrócił w okolicę, gdzie mniej więcej musiała się znajdować, gdyż z gęstwiny dość wyraźnie dobiegał jej głos: - ...dlatego nie tylko udoskonalamy ziarna poszczególnych gatunków, lecz próbujemy uzys kać zupełnie nowe gatunki kakaowca, krzyżując Jennifer Greene 65 64 Słodycz czekolady drzewo z Trynidadu z drzewem z Jamajki, żeniąc delikatną odmianę z Ekwadoru z potężną i mocną z Wenezueli. Jeśli więc mam zapełnić sadzon kami pięć czy sześć nowych oranżerii, to muszę już zacząć składać zamówienia w różnych miejs cach świata. Niektóre z eksperymentów trzeba będzie powtórzyć, ponieważ... - Zamilkła nagle. Nick nie wierzył własnym uszom. Lucy, gdy już zaczęła rozprawiać o czekoladzie, nigdy nie przerywała, nim nie dojechała do końca. Wokół mogłyby walić pioruny i szaleć tornada, a ona nawet by tego nie zauważyła. Zaniepokoił się. - Gdzie jesteś? Co się stało? Kiedy nie uzyskał odpowiedzi, postawił kubek na ziemi, obok niego położył ten bezcenny owoc, którym miał się opiekować i wbiegł w sąsiednią alejkę. Nikogo. W następnej to samo. I w następ nej też pusto. - Gdzie jesteś? - krzyknął głośniej. Już miał naprawdę zdenerwować się na nią za to, że nawet nie raczy się odezwać, gdy nagle ją zauważył. Opierała się o stolik, na którym stał termos z kawą i, zielona na twarzy, trzymała się oburącz za żołądek. - Co ci jest? Niedobrze ci? Przełknęła z trudem. - Nie, nic mi nie jest. To zmęczenie... - Naraz przełknęła głośniej, runęła ku wyjściu, drżącymi palcami wystukała numer kodu, wypadła na ze wnątrz. Zdumiony Nick, niewiele myśląc, popę dził za nią. Wbiegła do toalety, a ponieważ nie zamknęła za sobą drzwi, widział, jak pochyla się nad umywalką i wymiotuje. Normalnie na taki widok odwróciłby się na pięcie i tyle by go widziano, ale tym razem aż wryło go w podłogę. Nie wierzył własnym oczom. Lucy wyglądała jak kruszynka, lecz zawsze harowała jak wół. Miała niespożyte ilości energii, nigdy nie chorowała, ani razu nie wzięła dnia wolnego, zarażała optymizmem na wet niemniej entuzjastycznie nastawionych współpracowników. Chyba jeszcze nikt jej nie widział w podobnie opłakanym stanie, w jakim właśnie ujrzał ją Nick. - Co się dzieje? Zatrułaś się czymś? Może złapałaś grypę? - Nick, zostaw mnie. Idź sobie. On jednak nie mógł jej tak zostawić. Skończyła już wymiotować, obmywała twarz zimną wodą i płukała usta, opierając się przy tym ciężko o umywalkę, jakby ledwo stała na nogach. - Pierwszy raz ci się to zdarza? - Nie, mam z tym kłopot od tygodnia z kawał kiem. Myślałam, żeby iść do lekarza, ale mi głupio, bo poza tym, że czasem mi niedobrze, czuję się świetnie. W dodatku mój ojciec jest 66 -- Słodycz czekolady lekarzem i wszyscy przyjaciele rodziny też, więc pewnie od razu by się dowiedzieli, gdybym umówiła się do kogoś na wizytę, a wtedy rodzice natychmiast zaczęliby się o mnie niepokoić wydzwaniać, wypytywać i generalnie wsadzać nos w moje życie. Wcale mi się to nie uśmiecha - Czyli praktycznie już drugi tydzień łapią cię torsje, a ty wciąż nie byłaś u lekarza i codziennie przychodzisz do pracy? - Wzniósł oczy ku górze. Kobiety! - Zajmę się tym. - To znaczy, czym? Sięgnął do kieszeni po telefon komórkowy. - Tobą - warknął z irytacją. ROZDZIAŁ CZWARTY Ponieważ Lucy dorastała wśród lekarzy, nie traktowała ich nigdy z nabożnym podziwem, a ich słowa nie miały dla niej rangi wyroczni. W dodatku z łatwością odróżniała prawdziwego specjalistę od zwykłego łapiducha, który parał się medycyną, nie mając do tego powołania. Doktor Jargowski był przesympatycznym czło wiekiem o łagodnym wejrzeniu, ujmującym poczuciu humoru i wprost nieprzebranych po kładach cierpliwości. Niestety, był też z niego najzwyklejszy konował, sądząc po postawionej diagnozie. - Co też pan opowiada? - ofuknęła go Lucy. - To niemożliwe. - A jednak. Jest pani w ciąży. Lucy zasłoniła się papierowym kitlem i zeszła 68 Słodycz czekolady Jennifer Greene 69 z fotela, w duchu przeklinając Nicka, który zmusił ją do tej nikomu niepotrzebnej wizyty. - Pan nie rozumie. To na pewno wrzody żołądka. Bardzo dużo pracuję i chociaż kocham moją pracę, ponoszę ogromną odpowiedzialność, a to jest stresujące. W dodatku jestem perfekcjonistką, nieustannie martwię się o każdy szcze gół. Idealny materiał na wrzodowca. - Pewnie to panią zdziwi, ba, może nawet mi pani nie uwierzy, ale zazwyczaj to ja stawiam diagnozę, a nie pacjent - skwitował z humorem i dał znak pielęgniarce, że może już wyjść z gabinetu, skoro intymna część badania dobiegła końca. - Ale nie każda diagnoza musi być trafna - upierała się Lucy. - A jeśli to na przykład przepuklina? Albo mięśniak żołądka? - Przewód pokarmowy nie ma nic wspólnego z pani dolegliwościami. - Czy pan mnie w ogóle nie słucha? Od dwóch lat nie mam stałego partnera. Owszem, umawiam się czasem na randki, ale ja nie... no, wie pan. - Wykonała sugestywny gest. - Rozumiem. Ale nawet jeśli pani nie... no, wie pani... - powtórzył jej gest - ...to musiała pani co najmniej raz. Jakieś siedem, osiem tygodni temu. Mężczyźni! Lucy wyszła z gabinetu tak wściekła, że gdy okazało się, że zrobiło się już ciemno, a do tego zaczęło mżyć i śnieg zaczął powoli topnieć, zmieniając się w ohydną breję, też zwaliła to na mężczyzn. Wszystko ich wina, wszystko, wszystko! Wsiadła do samochodu, włączyła silnik, zaraz potem ogrzewanie i dmuchawę, by odmrozić przednią szybę. Sięgnęła do schowka, wyciągnęła pudełko pysznych trufli czekoladowych Bernarda i zjadła aż trzy, lecz i to nie pomogło. Jechała do domu, pochlipując i mówiąc do siebie histerycz nie przez całą drogę. Nie miała nikogo, komu mogłaby się zwierzyć. Nie miałaby zresztą od wagi. Wstydziła się samej sobie spojrzeć w oczy w lusterku