Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

Nie czuł do niej odrazy. Pragnął jej - domyśliła się tego po rosnącym napięciu, jakie się między nimi wytworzyło, kiedy siedzieli przy kominku. I doznał przy niej przyjemności. Ona również doznała rozkoszy. Rozwiały się jej najgorsze obawy, że będzie czuła odrazę do samego aktu miłości. Pomyślała, że ta noc coś jednak jej dała. Wreszcie poczuli się ze sobą swobodnie, zarówno pod względem fizycznym, jak i uczuciowym. Rozma­wiali jak para przyjaciół. Nie była tak naiwna, by uwierzyć, że nagle znikną wszystkie przeszkody stojące na ich drodze ku szczęściu. Może jednak to, co wydawało się niemożliwe, tej nocy stało się choć odrobinę mniej nie­możliwe. - Uwielbiam budzić się tutaj - wyszeptał jej do ucha. - Słucham szu­mu wodospadu, widzę brzeg jeziora przez okno, czuję zapach roślin. I mo­gę sobie wyobrazić, że świat jest daleko stąd. - Czy często pragniesz, by tak było? - Często. - Palcem odsunął włosy z twarzy dziewczyny. - Ale nie bez przerwy. Ucieczka to cudowna rzecz, pod warunkiem że można zawsze wrócić. W takim razie nie pragnął, by ta noc trwała wiecznie? Pocałował ją - miękko, powoli. Oddała pocałunek, czując przy sobie ciepło jego ciała, doznając nowego przypływu pożądania. Czuła, jak stop­niowo rośnie napięcie w piersiach i twardnieją sutki, czuła ból w dole brzu­cha, pulsowanie pomiędzy udami. I czuła jak jego męskość rośnie i tward­nieje przy jej brzuchu. Przez kilka minut całowali się delikatnie. Wkrótce ciepło pomiędzy nimi przemieniło się w żar i gotowi byli znów zaznać rozkoszy. - Usiądź na mnie - powiedział. - I zrób to, co ci sprawi przyjemność. Pomyślała, że to cudowne, móc odczuwać pożądanie przed samym aktem miłości i wiedzieć, że podniecenie jest zapowiedzią spełnienia. I że może kochać się z nim tak, jak sama tego chce, jakby byli sobie równi. Wierzyła, że kiedy jest z nim, to właśnie jest prawda. Może jej nie kochał, ale była dla niego ważna. Jeśli chciał się z nią kochać i doznać rozkoszy, pragnął, by i ona też czuła rozkosz. Jak bardzo różnili się obaj ci mężczyźni, nie chciała jednak ich porów­nywać. Przypomniał sobie, jak kochali się w noc poślubną. Była wówczas bierna, jakby nieświadoma tego, co robi. Musieli zachowywać się cicho, nieopodal obozował cały oddział żołnierzy. Odczuwała wtedy jednocześnie ból i rozkosz. Teraz klęknęła nad nim i przyjęła go w siebie. Położyła dłonie na jego piersi i pochyliła się. Nie istnieją na świecie cudowniejsze doznania, pomyślała, czując w so­bie jego twardą wyprężoną męskość, niż owo dobrowolne połączenie się ciał, niż ten rytm, niż ból pożądania pulsujący w jej wnętrzu i świadomość, że ten mężczyzna, jej kochanek, jej mąż, powiedzie ją do końca, kiedy wszyst­ko roztapia się w spełnienie i spokój. Otworzyła oczy i popatrzyła na niego. - Jest tak cudownie - powiedziała. - Tak, to prawda. Dopóki jej tego nie zaproponował, nie przyszło jej na myśl, że kobieta może zachowywać się bardziej aktywnie. Zawsze leżała nieruchomo - ogar­nięta zachwytem i rozkoszą w ich pierwszą noc i teraz, a cierpiąc w ciągu siedmiu miesięcy niewoli. Nigdy nie pomyślała o sobie jako o czyjejś ko­chance - jedynie o tym, że może być albo kochana, albo wykorzystywana. Powiedział jej, że może się z nim kochać, jak sama chce. I zgodnie z wła­snymi słowami - chociaż Lily znała już teraz na tyle mężczyzn, by wiedzieć, że to dla niego trudne - leżał teraz pod nią nieruchomo, czuła tylko jego twardą rozpaloną męskość w swym łonie. Jak chciała się z nim kochać? Oparła ręce na jego piersiach, uniosła się nad nim i znów opadła. Odkryła, poruszając się tak, że może znaleźć odpo­wiedni rytm, chociaż zawsze jej się wydawało, że to domena mężczyzn, i myśl ta podnieciła ją. - O, tak. - Jego głos był ochrypły, rękoma złapał ją za biodra i trzymał delikatnie. - Tak, Lily. Poruszała się nad nim szybko, coraz szybciej, zacisnęła oczy, by pod­dać się całkowicie temu doznaniu. Słyszała jego ciężki oddech i własne westchnienia, skrzypienie sprężyn łóżka. I czuła zapach - mydła i wody kolońskiej, drewna w kominku i namiętności. Nagle wszystko skupiło się w jednym miejscu, głęboko w niej, tam, gdzie ciągle bała się zejść, napinając się nawet wtedy, kiedy się poruszała, naprężając mięśnie, jakby broniąc się przed czymś. - Zaufaj sobie, Lily. Zaufaj mi - usłyszała jego głos. - Nie zawiodę cię już. Zawsze mu ufała, wierzyła mu. Nigdy jej nie zawiódł. Nigdy. Wymagało od niej wyjątkowego natężenia wiary, by się otworzyła, by poruszała się na nim, zapominając o obronie przed bólem, przed upadkiem, przed śmiercią