Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

Teriery uwielbiały wykopywać mięso, ale o wiele bardziej bały się Meedy. Pospiesznie odskoczyły od jamy, pozwalając pani obejrzeć swoje dzieło. Meedę otaczała sława największej żyjącej łowczyni norek w Racklandach. Pięćdziesiąt lat doświadczenia, jedenaście pokoleń psów, pięć tysięcy mil pokonanych piechotą i następnych dziesięć tysięcy przejechanych, i tylko dwadzieścia osiem dni straconych na połóg, żałobę i chorobę. Który mężczyzna mógł się pochwalić takim rekordem? Tego dnia jeszcze nie schowała do worka pierwszego łupu, więc jak zawsze była zniecierpliwiona, zła na siebie i na psy, ale wiedziała, że pewne rytuały muszą zostać dopełnione. Teriery były jak dzieci: kiedy zadały sobie trud wykopania jamy, to niezależnie od tego, co się w niej kryło - niedawno padłe zwierzę czy choćby nawet stare, ogołocone kości - należało pochwalić je za starania. Meeda popatrzyła na cztery pary ciemnych gorliwych ślepi i choć nie miała na to ochoty, wyciągnęła zza pasa kostur z lodowego drewna. - Co my tu mamy? - mruknęła, grzebiąc w śniegu przykrywającym ciemne ciało wielkości norki. Urodziła dwóch synów, ale ich imiona wypowiadała znacznie rzadziej niż te cztery słowa. Mięśnie na karkach terierów zesztywniały. Jeden, ośmiomiesięczny szczeniak, z podniecenia spryskał śnieg moczem. Meeda ściągnęła brwi. Będzie musiała go tego oduczyć, ponieważ gdyby leżała tutaj piękna biała norka zamiast... Kruka. Z twarzą nagle zmarzniętą pod rysim kapturem, Meeda Longwalker odwaliła bryłę śniegu, odsłaniając granatowe lśnienie kruczego dzioba. „Złe wieści”. Myśl napłynęła tak szybko, jak gdyby ktoś pochylił się nad jej zgarbionymi plecami i wyszeptał słowa do ucha. Chciała przywołać psy i odejść z taką prędkością, na jaką tylko nogi pozwolą, w kierunku suchego łożyska i zalesionego brzegu. Była łowczynią norek, nikim więcej. Znaki i wieści to nie jej sprawa. Jednakże, choć szukała wymówek, doskonale wiedziała, że znalezienie kruka było jej przeznaczeniem, a zaniesienie go do domu - obowiązkiem. Na dziś koniec z polowaniem. Mówiąc do terierów ostrzej, niż zasługiwały, trzymała je z daleka od jamy podczas wykopywania ptaka. Kruk został zabity przez parę jastrzębi. Oczy miał wydziobane, a miękki czarny puch na podgardlu sztywny od lśniącej, zaschniętej krwi. Jastrzębie zaatakowały go w locie i gdy spadł na ziemię, siła uderzenia naderwała jego lewe skrzydło i wbiła żebra w serce. Meeda zaklaskała cicho językiem, odgarniając śnieg. Jastrzębie co prawda nie lubiły, gdy inne drapieżne ptaki naruszały granice ich terytorium, ale nieczęsto widywała efekty tak gwałtownego ataku. Nigdy zaś nie widziała, by zabiły kruka. Gdy oderwała ptaka od śniegu, coś srebrnego i łuskowatego, jakby rybia skóra, błysnęło w zimowym świetle. Meeda Longwalker teraz wiedziała, że zły omen nie był jedyną rzeczą, jaką kruk przyniósł do Racklandów. Przyniósł też wiadomość. Zdejmując grube robocze rękawice z końskiej skóry, które chroniły pokiereszowane ręce przed ostrymi zębami norek, osunęła się na kolana. Nim zdała sobie sprawę, co zamierza zrobić, już trzymała nóż. Do lewej nogi kruka przywiązany był pakiecik wielkości dziecięcego palca. Srebrzyste opakowanie sporządzono ze skóry szczupaka - oczy wytrawnej łowczyni zwróciły uwagę na ten szczegół, choć umysł skupiał się na czymś innym. Czy powinna rozwinąć pakiecik i przeczytać wiadomość? Kruk przybył z daleka, wiedziała. Nikt w Racklandach nie używał szczupaczej skóry do przywiązywania wiadomości ptakom i tylko dwaj ludzie na Północnych Terytoriach używali kruków do ich przesyłania. O pierwszym wiedziała niewiele; należał do Dalekiej Rodziny i żył na odległym zachodnim wybrzeżu, gdzie latem tuczył się na tłuszczu wielkich wielorybów, a przez długie zimowe noce siedział w ziemiance i żuł focze skóry. Drugim człowiekiem był jej syn. Wiadomość została wysłana do niego - innej możliwości nie było. I, sądząc ze stanu kruczej padliny, była już jedenaście dni spóźniona. Meeda Longwalker odcięła zwitek. Suchy, lodowaty wiatr dawno wyssał z ptaka wszystkie płyny, jednak nawet teraz nie zapomniała o ostrożności łowczyni: nigdy nie należy przerywać skóry. Wiedziała, że w tej sytuacji to nie ma sensu, ale była za stara, żeby zmieniać przyzwyczajenia. Zbyt stara, żeby czekać, aż syn otworzy i przeczyta wiadomość. Przeznaczona była dla niego - nie mogła nawet udawać, że jest inaczej - ale to jej psy wykopały ją ze śniegu. Znalezisko należało do niej. A w świecie myśliwych, tropicieli, traperów, łowców norek, fretek i borsuków to znaczyło, że może z nim zrobić, co tylko zechce. Rękami nadzwyczaj zwinnymi mimo wieku i blizn, przecięła szczupaczą skórę w miejscu sklejenia rybim klejem. Kawałek białej kory, podobny do tego, który niedawno wypluła w śnieg, spadł na jej dłoń. Został zmiękczony śliną i zwierzęcym tłuszczem, którego nie mogła rozpoznać. Wiadomość była wypalona w drewnie. Meeda odczytywała ją powoli przez kilka minut, choć składała się tylko z dwóch zdań. Jej ojciec był światłym człowiekiem, który pokładał wiarę w sens kształcenia synów i córek w piśmie, wiedzy ogólnej i historii, ale jak tylko sięgała pamięcią, ona wolność ciała ceniła bardziej od wolności umysłu. Jako dziecko uciekała z lekcji, nawet w środku zimy, gdy ojciec i jego Najwyższy Mówca zaklinali się, że ziąb w parę minut zabije delikatną dziewczynkę. Meeda nieodmiennie udowadniała im, że nie mają racji, choć teraz, na starość, zdejmował ją umiarkowany wstyd na myśl o takiej samowoli i nieposłuszeństwie. Najwyższy Mówca, w przeciwieństwie do ojca, żył jeszcze. Był najstarszym człowiekiem w Racklandach, pod względem mocy ustępującym tylko jej synowi. Nie miał oczu, lecz nawet w tym wieku starała się unikać jego ślepego spojrzenia. Drżąc, złożyła wiadomość i wsunęła ją do kieszonki po spodniej stronie pasa. Teriery, przekonane, że sięga do worka z nagrodami, zaczęły szczekać i plątać się jej pod nogami. Potrząsnęła głową. Żadnego poczęstunku. Nie dzisiaj. - Mis! - powiedziała. Do domu. Dziewiętnaście mil, które dzieliły ją od Serca Sullów, Meeda Longwalker pokonała krokiem ani szybszym, ani wolniejszym niż zwykle, choć droga kosztowała ją więcej niż wszystkie inne w życiu. Gdy ścieżka wzniosła się z dna doliny i nad Ogniami Serca ukazały się białe kredowe urwiska, dostrzegła w dali dwóch konnych. Ark Veinsplitter i Mai Naysayer. Dalecy Jeźdźcy wracający z wyprawy, w którą posłał ich jej syn pod koniec wiosny. Meeda opuściła rękę do pasa, macając palcami wiadomość. Dwaj mężczyźni jeszcze tego nie wiedzieli, ale ledwie wystarczy im czasu na puszczenie krwi koniom i przyczernienie rąk w popiołach Ogni Serca. Będą musieli ruszyć na północ