Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

Więc niech mi pan tu nie ściemnia! Patchet zrobił dwa gwałtowne kroki w kierunku policjanta, na pulchnej szyi nabrzmiały mu żyły. - Trzeba było powiedzieć, że masz pietra! - wrzasnął. - Nie mam pietra, tylko lubię swoje życie trzymać we własnych rękach, rozumiesz palancie? Nie podoba mi się myśl, że mógłbym umierać przeklinając własną głupotę, kapujesz? Horwits głośno odchrząknął. Zanim ktokolwiek zdążył się odezwać powiedział sztucznie wesołym tonem: - No, to skoro już sobie wszystko wyjaśniliśmy?.. Jego dobre chęci zawisły w powietrzu. Devey i Patchet mierzyli się jeszcze chwilę złymi spojrzeniami, potem odwrócili się do siebie plecami. Policjant stanął frontem do izolatki z dziewczynką, Patchet chwilę normował oddech, potem powiedział niemal spokojnie, do nikogo specjalnie się nie zwracając: - Zaraz będę ją budził. Dobrze by, cholera, było na trochę zostawić ją świadomą. - Oczywiście, powinna się trochę poruszać - wtrącił Emmerheldt wyraźnie ucieszony z zażegnania burzy. Devey odwrócił się, wsunąwszy kciuki za pas odsunął poły marynarki, widać było kolbę rewolweru. Co za kretyński kolor wykładziny, pomyślał Horwits, jasnozielony! Dla dzieci czy jak? Sierżant wbił ciężkie spojrzenie w Patcheta i powiedział: - Jeszcze jedno, żebyśmy rzeczywiście mieli wszystko wyjaśnione. Do czego chce pan użyć naszego kotka? - Sierżancie... - Patchet westchnął jakby chciał powiedzieć, że nie ma już zdrowia do tego upartego dzieciaka. - Nasz kraj ma wielu przyjaciół i wielu wrogów, a jeszcze więcej przyjaciół chwiejnych, co to przy najbliższej okazji - fiui - it! - machnął obrazowo dłonią naśladując odlatujący samolot. - Ona, tak rozumiem, ma ich namawiała do trwałej miłości? - zadrwił Devey. - Poniekąd - rzucił spokojnie Patchet nie reagując na kpinę sierżanta. - A gdyby się nie dało... Wyobrażacie sobie, jak jakiś watażka podczas odwiedzin swojego własnego poligonu wpada nagle pod czołg? Albo jak zawartość jakichś obcych sejfów z planami strategicznymi na kilka minut ląduje na blatach naszych kserokopiarek? Albo - dlaczego nie - jak zawartość ich silosów idzie w diabły pewnego pięknego dnia? Czym wtedy nam pogrożą? Albo inaczej - przypuśćmy, że uda nam się wyekstrahować czynnik X, stanowiący o jej niezwykłych umiejętnościach?! Może uda się powiększyć ilość obiektów... Zapalił się do wykładu i perorował z coraz większą energią, w zapale zaczął pomagać sobie gestykulacją, nie zauważył, że już po pierwszym przykładzie Devey pokiwał głową: "Tak właśnie myślałem", a po słowie "obiekty" mruknął ironicznie: "Ach, obiekty", ale natchniony mówca tego nie usłyszał. - Ale to jeszcze jest w fazie... hm... odległej - wtrącił się niespodziewanie Emmerheldt. Patchet zamarł niemal w pół słowa, niechętnie przerwał mruknąwszy "No!". Skinął do jakiejś myśli głową, odwrócił się i poszedł do drzwi bez zamka. Otworzył je kartą kodową i pierwszy wkroczył do izolatki. Zaraz za nim wsunął się Emmerheldt i od razu skierował do pulpitów z wyjściami danych. Kapitan wszedł przed Devey'em, przesunął się w bok i wpił spojrzeniem w twarzyczkę otoczoną plątaniną różnobarwnych przewodów; dziewczynka była blada, na powiekach wyraźnie rysowały się cienkie niebieskie żyłki, jedna gruba i wyraźna przecinała po skosie czoło. Z tyłu syknęły drzwi i cicho mlasnął jakiś rygiel.Patchet przeszedł przed łóżkiem na chwilę zasłaniając Horwitsowi widok. - Jak tam, doktorze? - zapytał przystając po drugiej stronie. Emmerheldt nie odwracając się pokiwał głową, ale odezwał dopiero po pół minucie, gdy skończył przyglądać się odczytom i porównywać je: - OK. Wszystko w normie. Weźmy pod uwagę, że dziewczynka odżywiała się przez jakiś czas dość dziwacznie, dopiero teraz wskaźniki wracają do normy. Podajemy glukozę, aminokwasy, witaminy, z medycznego punktu widzenia - jest nie najgorzej i idzie ku lepszemu. - Dobrze. - Patchet zatarł ręce. Rozejrzał się pokoju z miną: "Uwaga! Teraz się zacznie!"