Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

Wiem, że to już niemodne upierać się przy prywatności. Wszyscy ze wszystkimi rozmawiają o wszystkim. Ale to przecież obłudne, nie sądzi pan? Każdy ma jakieś tajemnice. Pierce i ja uczciwie się do tego przyznawaliśmy. A doktor Harrison powiedział, że jeśli tak właśnie chcemy, to nasz wybór. A więc Bert starał się skłonić ich do otwartości, a oni się nie dali. - Tak samo było z narkotykami Pierce’a - powiedziała Marge Schwinn. - Był zbyt dumny, żeby mi się do tego przyznać, wykorzystał więc doktora Harrisona jako pośrednika. Byliśmy z tego zadowoleni. Dzięki temu między nami wszystko było jasne i bez komplikacji. - Czy pytała pani kiedykolwiek doktora Harrisona o to nierozwiązane morderstwo? Stanowczo pokręciła głową. - Nie chciałam nic wiedzieć. Myślałam, że skoro Pierce’a aż tak bardzo to dręczyło, to musiało być straszne. - Czy koszmary ustały? - Kiedy Pierce znów zaczął regularnie odwiedzać doktora Harrisona, zrobiły się rzadsze - miał je dwa, trzy razy w miesiącu. Poza tym chyba pomagało mu fotografowanie - wychodził z domu na świeże powietrze. - Czy to był pomysł doktora Harrisona? Uśmiechnęła się. - Tak, kupił Pierce’owi aparat, upierał się, że za niego zapłaci. Tak właśnie robi. Daje ludziom różne rzeczy. W mieście była dziewczyna, Marian Purveyance, prowadziła Celestial Cafe, zanim przejęła ją Aimee Baker. Marian zachorowała na jakieś wyniszczające schorzenie mięśni, a doktor Harrison był jej jedyną pociechą. Odwiedzałam ją w jej ostatnich dniach i powiedziała mi, że doktor Harrison postanowił kupić jej psa do towarzystwa. Marian nie była w stanie opiekować się psem, więc doktor Harrison przywiózł ze schroniska starego, na wpół ślepego retrievera, którego trzymał u siebie w domu, karmił i kąpał. Przyprowadzał go do Marian codziennie na kilka godzin. Kochane, stare psisko wyciągało się na łóżku, a Marian mogła je głaskać. Przed śmiercią straciła władzę w palcach i pies to chyba wyczuł, bo przetoczył się blisko niej i położył łapę na jej dłoni, żeby mogła czegoś dotykać. Marian umarła, mając obok siebie to stare psisko, a kilka tygodni później pies zdechł. Spojrzała na mnie gwałtownie. - Rozumie pan, o co mi chodzi, młody człowieku? Doktor Harrison daje. Dał Pierce’owi aparat, a mnie spokój ducha, wyjaśniając, że koszmary nie mają nic wspólnego ze mną. Bo zaczynałam się zastanawiać, czy tak nie jest, może po tylu latach samotności zamknięcie na odludziu z jakąś starą panną miało na niego zły wpływ. I - wybacz mi, Panie - kiedy patrzyłam, jak się rzuca, nie mogłam się opędzić od myśli, że wrócił do tego, co... - Do narkotyków. - Wstyd mi się do tego przyznać, ale tak, tak właśnie myślałam. Bo do szpitala trafił przez ataki narkotykowego głodu, a na moje niedoświadczone oko to wyglądało jak ataki. Ale doktor Harrison zapewnił mnie, że tak nie jest. Powiedział, że to tylko straszne sny. Że dawne życie Pierce’a podnosi swój ohydny łeb. Że ja miałam na niego tylko i wyłącznie dobry wpływ i nigdy nie wolno mi myśleć inaczej. To była ogromna ulga. - A więc koszmary zaczęły go nawiedzać dwa, trzy razy w miesiącu. - Z tym mogłam żyć. Kiedy zaczynał kopać, wstawałam z łóżka, nalewałam sobie w kuchni szklankę wody, szłam uspokoić konie, a kiedy wracałam, Pierce już chrapał. Brałam go za rękę i ogrzewałam ją - po koszmarach zawsze miał lodowate dłonie. Leżeliśmy razem, słuchałam, jak jego oddech zwalnia... Pozwalał mi się obejmować i ogrzewać i noc mijała. Kolejny cień jastrzębia przemknął po ścianie. - Te ptaki - powiedziała Marge. - Muszą coś czuć. - Koszmary prawie ustały - podjąłem - ale wróciły na kilka dni przed śmiercią Pierce’a. - Tak - odparła Marge, prawie krztusząc się tym słowem. - I tym razem zaczęłam się martwić, bo Pierce nie wyglądał po nich rano najlepiej. Był zmęczony, niezdarny, trochę bełkotał. Dlatego mam do siebie pretensję, że pozwoliłam mu wziąć Akhbara. Nie był w formie dojazdy, nie powinnam pozwolić mu jechać samemu. Może dostał wtedy jakiegoś ataku. - Dlaczego przeprowadziła pani testy krwi Akhbara? - To była zwykła głupota. Tak naprawdę chciałam sprawdzić Pierce’a. Bo mimo tego, co powiedział doktor Harrison, kiedy koszmary powróciły, znów straciłam w niego wiarę. Ale kiedy umarł, nie mogłam się zmusić, żeby się przyznać do swoich podejrzeń. Ani doktorowi H., ani koronerowi, ani nikomu innemu, więc zwaliłam wszystko na biednego Akhbara. Myślałam, że może kiedy pojawi się temat narkotyków, ktoś go podchwyci i przeprowadzi też testy na Piersie i wreszcie będę wiedziała, raz na zawsze. - Przeprowadzili testy na Piersie - powiedziałem. - To standardowa procedura. Wynik był negatywny. - Teraz o tym wiem. Doktor Harrison mi powiedział. To był zwyczajny wypadek. Chociaż czasami nie mogę się opędzić od myśli, że Pierce nie powinien jechać sam. Bo naprawdę nie wyglądał dobrze. - Domyśla się pani, dlaczego ostatni tydzień był dla niego taki ciężki? - Nie - i nie chcę wiedzieć. Muszę to wszystko zostawić za sobą, pan mi w tym nie pomaga, możemy już przestać? Podziękowałem jej i wstałem. - Jak daleko stąd doszło do wypadku? - Kawałek dalej wzdłuż drogi. - Chciałbym zobaczyć to miejsce. - Po co? - Żeby mieć lepsze pojęcie, co się tam stało. Patrzyła na mnie spokojnie. - Wie pan coś, o czym mi pan nie powiedział? - Nie - powiedziałem. - Dziękuję za uwagę. - Niech mi pan nie dziękuje, to nie była przysługa. - Poderwała się, minęła mnie idąc do drzwi. - To miejsce... - powiedziałem. - Niech pan wróci na trzydziestą trzecią, pojedzie na wschód i skręci w drugi zjazd w lewo. To gruntowa droga, która prowadzi na wzgórze, a potem opada w kierunku parowu. Tam się to stało. Pierce i Akhbar spadli po zboczu parowu na dno. Jeździliśmy tam razem od czasu do czasu. Ja zwykle prowadziłam. - Co do fotografii Pierce’a... - Nie - powiedziała. - Proszę. Żadnych więcej pytań. Pokazałam panom ciemnię Pierce’a, jego zdjęcia i całą resztę, kiedy byliście tu po raz pierwszy