Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

Nagle dojrzał pierwsze świadectwo rozwoju raka. Dokładnie tam, gdzie przewidział. W poprzek kolejnego, pogłębianego właśnie cięcia biegła cienka żółta niby-żyła o grubych ściankach i śliskiej powierzchni, która osuwała się po ostrzu. Pulsowała lekko, pobierając płyny odżywcze od szarej masy rakowej rosnącej na grzbiecie Rodzica do sercokorzeni czy korzeni w głębi ciała. Hellishomar zmienił kierunek cięć i podążył za nią niżej. Chwilę później trafił na kolejną niby-żyłę, potem na następne. Wszystkie zbiegały się gdzieś w jednym punkcie poniżej. Hellishomar przedzierał się wytrwale, aż ujrzał sercokorzeń - żółtawą, pokrytą żyłkami kulę rozmiarów jego głowy, która jakby pulsowała własnym, niezdrowym blaskiem. Szybko wyciął tkanki wokół niej, przerywając przy tym co najmniej dwadzieścia korzonków i dwie grubsze niby-żyły wiodące do innych guzów. Potem stanął w taki sposób, aby ciepło i para unosiły się raczej ku tunelowi, a nie na niego, i włączył miotacz płomieni. Palił kulę, aż zmieniła się w popiół, który zebrał w mały kopiec i znowu poddał działaniu płomieni. Gdy skończył, ruszył tropem niby-żyły łącznej, którą też palił za sobą, aż do kolejnego sercokorzenia i jego też usunął. Gdy zewnętrzni Rębacze zakończą pracę, pozbawione z obu stron połączenia niby-żyły i korzenie uschną i dadzą się wyciągnąć z ciała przy minimalnej dolegliwości zabiegu. Mimo wycieraczek, które pracowały na pełnej szybkości, nie widział zbyt dobrze. Jego ruchy stały się wolniejsze, a cięcia mniej precyzyjne. Rozpoznał pierwsze objawy przegrzania i niedotlenienia, więc skręcił zaraz, aby wyciąć sobie drogę do najbliższej tchawicy. Natrafiając na mocniejszą tkankę, zorientował się, że dotarł do zewnętrznej błony przewodu oddechowego. Ostrożnie wykonał cięcie, akurat dość duże na jego głowę i górę tułowia, wcisnął się w nią i odsłonił skrzela. Nieogrzana jeszcze przez ciepło ciała Rodzica woda omyła jego rozpalone ciało. Po zatęchłym powietrzu z butli była to spora ulga. Zaraz zaczął lepiej widzieć, w głowie mu się rozjaśniło. Miła chwila była jednak krótka, bo strumień wody nagle osłabł. Rodzic przechodził na oddychanie powietrzem. Młody szybko wysunął się z rany i naciął lekko ściany przewodu wszystkimi mackami, aby móc utrzymać się w nim mimo huraganu oddechu. System nerwowy Rodzica informował go o wszystkim, co działo się w głębi olbrzymiego ciała, powietrze zaś zawsze bardziej sprzyjało gojeniu się ran niż woda. Hellishomar wprawnie nałożył szwy na brzegi rany. Pracując, żałował, że nie ma możliwości, aby Rodzic chociaż raz dotknął jego umysłu i podziękował za interwencję, która miała mu wydłużyć życie, albo przynajmniej skrytykował za egoizm objawiający się oczekiwaniem wdzięczności, a w ostateczności aby po prostu zauważył jego istnienie. Rodzice wiedzieli wszystko, ale dzielili się tą wiedzą tylko z innymi Rodzicami. Wicher wdechu ustał i na chwilę zrobiło się cicho. Rodzic przygotowywał się do wydechu. Hellishomar raz jeszcze sprawdził szwy i puścił się ściany. Upadł na miękkie podłoże, gdzie zwinął się ciasno w kulę i czekał. Nagły poryw wiatru uniósł go i potoczył na zewnątrz... - Tam Hellishomar odpoczął nieco, uzupełnił zapasy wszystkiego i wrócił do roboty, bo Rodzic był stary i wielki - powiedział Lioren. Przerwał, dając O’Marze szansę na zabranie głosu. Gdy wcześniej zameldował, że chce od razu zdać raport z ostatniej rozmowy z Groalterrim, naczelny psycholog nie krył zdumienia ani sarkazmu, potem jednak wysłuchał wszystkiego, nie przerywając i bez najmniejszego poruszenia. - Proszę dalej - powiedział. - Pacjent powiedział mi, że historia jego rasy składa się wyłącznie ze wspomnień przekazywanych przez tysiące lat, z pokolenia na pokolenie. Zapewnił mnie, że jest to materiał w pełni wiarygodny, chociaż nie ma możliwości potwierdzenia czegokolwiek badaniami archeologicznymi. Tym samym nie wiadomo nic o ich dziejach z okresu poprzedzającego narodziny inteligencji i tutaj skazany jestem raczej na dedukcję niż cokolwiek innego... - Słucham zatem. Na pełnym bagien i oceanów świecie Groalterrich nie sporządzano żadnych zapisków historycznych, ponieważ pamięć jego długowiecznych mieszkańców była trwalsza niż jakikolwiek materiał, który mógłby posłużyć jako odpowiednik papirusu czy skór zwierzęcych. Każda kronika zgniłaby jeszcze za życia jej autora. Była to wielka planeta krążąca wokół małego, gorącego słońca. Pełny okres obiegu trwał dwa i pół standardowego roku, przeciętny Groalterri zaś, o ile nie zachorował ani nie spotkał go żaden wypadek, mógł przeżyć pięćset takich okresów. Dopiero w niedawnych czasach, niedawnych w miejscowej skali, tubylcy zaczęli sporządzać notatki, niemniej była to domena Młodych, nie Rodziców. Utrwalali w ten sposób głównie wiedzę i wyniki obserwacji poczynionych w założonych wielkim staraniem polarnych bazach. Wielu straciło życie w tych regionach o niskich temperaturach i podwyższonej grawitacji. Szybka rotacja planety sprawiała, że do zamieszkania nadawał się tylko wąski pas wokół równika, gdzie pływy powodowane przez jednego dużego naturalnego satelitę nieustannie poruszały wodą oceanów i rozlewisk. Pływy były tak znaczne, że dawno już rozmyły wszystkie lądy w tym rejonie. W bardzo odległej przyszłości księżyc miał zbliżyć się do planety na tyle, aby spaść na nią, powodując zniszczenie obu globów. Młodzi rozwijali technikę, na ile tylko nieprzychylne środowisko im pozwalało. Cały czas starali się też powściągnąć swoją zwierzęcą naturę, aby szybciej dorosnąć do poziomu Rodziców, którzy spędzali swe długie żywoty, rozmyślając, podczas gdy Młodzi dbali o świat wokół i samych Rodziców. - Na tamtej planecie rozwinęły się dwie odrębne kultury - powiedział Lioren. - Młodych, do których należy nasz olbrzymi pacjent, oraz Rodziców, o których nawet własne dzieci niewiele wiedzą. Przed ukończeniem pierwszego roku życia Młodzi musieli opuścić Rodzica i przejść pod opiekę i wychowanie trochę starszych dzieci. To pozorne okrucieństwo było konieczne dla zdrowia psychicznego i trwania Rodziców, którzy ze swoich wyżyn uznawali dzieci za niewiele różniące się od dzikich zwierząt i nie mogli znieść ich niedorosłych zachowań. Mimo to na swój sposób je kochali i obserwowali, tyle że z daleka. Niemniej gdyby porównać Młodych z przeciętnymi przedstawicielami ras Federacji, różnice nie były wcale takie wielkie. Na pewno nie można było nazwać ich dzikimi czy głupimi. Przez kilkaset standardowych lat niedorosłego życia z powodzeniem uprawiali nauki służące rozwojowi techniki