Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

Kamień węgielny położono 4 kwietnia 1844 roku, a w uroczystościach brał udział radca królewski i minister wojny Herman von Boyen. Stąd i nazwa twierdzy. Nie nudzę cię, Zosiu? - Wujku, powiedz czemu ona ma taki dziwaczny kształt, jakby siedmiokątnej gwiazdy - odpowiedziała patrząc na plan. - Twórcom twierdzy chodziło o wysunięcie stanowisk artylerii jak najdalej w pole, w kierunku przeciwnika. Stąd te wysunięte kaponiery do obrony w dwóch kierunkach i kojce do obrony rowu. Labirynt stworzony przez przejścia pod wałami, zwane poternami, wysokie raweliny, czyli wały, z których można prowadzić ostrzał przedpola, donżony, fosa i nie kończący się mur ze strzelnicami, tak zwany mur Carnota, to wszystko pozwalało długo się bronić. Zaostrzony kształt wysuniętych elementów fortyfikacji wynikał jeszcze z przeszłości. Chodziło o rozbicie zwartych szeregów atakujących warownię - wyjaśniłem. - Ale przecież twierdza wybudowana była w połowie ubiegłego wieku. Po kilku latach musiała być już przestarzała. - Masz rację, Zosiu. Wielokrotnie ją unowocześniano. Pod koniec ubiegłego i na początku tego wieku zaczęto wzmacniać stropy betonem. Strzelnice w fortyfikacjach przystosowano do zamontowania tam działek. Najciekawsze są jednak stalowe kopuły obserwacyjne, z których można było kierować ogniem artylerii. Weszliśmy na wały i z góry patrzyliśmy na mur. Potem poszliśmy w stronę Bramy Kętrzyńskiej. - Wujku, czego właściwie szukamy? - zapytała Zosia. Nie od razu odpowiedziałem. Paręset metrów od nas siedział na wale ten facet od rudego psa. Palił papierosa i obserwował coś przez lornetkę. Przez jakiś czas patrzył także na nas. - Szczerze powiem, że nie wiem - mówiłem wzruszając ramionami. - Jedno co wiemy, że ktoś zabił kuriera przewożącego coś bardzo ważnego. Bo po co robić tyle zachodu z zasadzką? Mamy szyfr: “F.B. l > B.L.”, w którym można odgadnąć znaczenie tylko owych F.B., czyli Frank Below. Reszta może oznaczać, że coś dał osobie o inicjałach B.L. Minęliśmy resztki pancernej kopuły obserwacyjnej, schowki na amunicję do ciężkiej artylerii stojącej na wałach i powoli dochodziliśmy do miejsca wczorajszej zasadzki Batury. - Znów jesteśmy przy domku tego staruszka - zauważyła Zosia. - Czy to coś ma jakąś nazwę? - zapytała. Spojrzałem na mapę i olśniło mnie. - Zosiu, jesteś genialna - mówiłem ściskając ją. Jakaś para starszych ludzi dostojnie przechodzących obok nas podejrzliwie patrzyła na mnie. Słyszałem, jak pani szeptała do swojego męża: “Taka młoda...” - Niech wujek mnie puści i powie, o co chodzi - Zosia wydostała się z moich objęć. - Jesteśmy w bastionie Ludwig, to jedno z imion von Boyena. Nasze F.B. to nie Frank Below, tylko Feste Boyen, czyli niemiecka nazwa warowni w Giżycku. W Pacanowie kozy kują, a Paweł Daniec powinien tam pójść zrobić coś z tym zakutym łbem. To tutaj wczoraj wieczorem napadł mnie Batura. On od razu wiedział, o co chodzi. Tutaj szukał skrytki Belowa. Chodźmy na dół - pociągnąłem Zosię. Zeszliśmy do poterny, czyli przejścia pod wałami. Wchodziłem tam czując pewien niepokój. Po obu stronach mieliśmy schowki na amunicję. Wyszliśmy na dziedziniec kaponiery. Na wprost mieliśmy wejście. Znaleźliśmy się w dwukondygnacyjnej kaponierze. - Zosiu, nie mam latarki, więc stąpaj ostrożnie i rozglądaj się jedynie, czy nie ma gdzieś świeżych dziur - powiedziałem do niej, zanim zniknęła mi za zakrętem. Po chwili zeszliśmy krętymi schodami do dolnych pomieszczeń. Resztki światła wchodziły do środka przez strzelnice. Do nich pod koniec ubiegłego wieku mocowano karabiny maszynowe. Później sprawdziliśmy jeszcze inne pomieszczenia kaponiery, w tym poniemieckie toalety. Dochodziłem do wniosku, że bez latarki się nie obędziemy. Wyszliśmy na światło słoneczne. Staliśmy lekko oślepieni. - Ufff! Strasznie tam było - stwierdziła Zosia. Skinąłem głową. Nigdzie nie było widać śladów kucia, co znaczyło, że Batura nie zdążył jeszcze spenetrować tego bastionu. Zobaczyłem go, jak zakradł się tu zapewne po raz pierwszy. - Niech pan pokaże mapę. Może jeszcze coś w tej twierdzy może być owym B.L.? - poprosiła Zosia. Po chwili zaczęła chichotać. - Mamy jeszcze bastion Leopold do sprawdzenia - powiedziała. Uderzyłem się otwartą dłonią w czoło. Przecież to tam, na sąsiednim bastionie siedział facet z psem. Szybko zerwałem się z miejsca i wbiegłem na wał. Zosia biegła za mną. Na bastionie nie było już nikogo. Po chwili byłem już na wale nad bastionem Leopold. Oboje zeszliśmy w dół i znowu zaczęliśmy żmudną penetrację murów i pomieszczeń. Spędziliśmy w ten sposób kolejną godzinę. Zasiedliśmy na szczycie bastionu, gdzie widziałem gościa z psem. Moja dłoń w trawie przypadkiem natknęła się na zmiażdżony butem niedopałek znanej i drogiej marki. Schowałem go do koperty. Zosia zrobiła parę kroków dalej i nagle pochyliła się nad paleniskiem, którego chyba od lat używa tutejsza młodzież. Po chwili przyniosła mi do pokazania kartki papieru formatu bloku rysunkowego. Były trochę nadpalone. Przedstawiały widok na różne części twierdzy. Widać było, że rysownik, podejrzewałem, iż był to człowiek z rudym psem, wyrysował wszystkie bastiony i podpisał: Ludwig, Leopold, Hermann, Schwere, Recht i Licht. Serce zabiło mi żywiej. - Mamy trzecie B.L., biegiem do bastionu Światło. Ale ze mnie ciołek. Przecież Below używał niemieckich nazw - krzyczałem i popychałem Zosię. W oddali słychać było zbliżającą się burzę. Ja jednak gnałem jak mogłem najszybciej. Zastanawiałem się, kim jest facet z psem. Widać, że on też interesował się ta niezwykłą historią. Kto wie, mógł być pomocnikiem Batury. Biegliśmy po wale, nad Bramą Kętrzyńską, przez bastion Hermann. Stanąłem na szczycie bastionu Światło. Rozglądałem się na boki. Zosia stanęła obok mnie. Zaczęliśmy zwiedzać zabudowania, ukryte w wale schrony pogotowia bojowego, prochownię wojenną. Najpierw sprawdziliśmy kojec, potem przeszliśmy do kazamatów