Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

Nagle usłyszałem kroki na balkonie. Odwróciwszy się ujrzałem jednego z mych służących. Trzymał w ręku list z wiadomością. - Co to takiego? - zapytałem wyciągając rękę. Służący pokręcił przecząco głową i rzekł: - Wybacz, panie, lecz list nie jest dla ciebie. Wiadomość jest przeznaczona dla kapitana Szarego Płaszcza. Janosz z pochmurną miną odbierał list i bezwiednie wymamrotał słowa podziękowania. Zmarszczone brwi stopniowo powróciły na swoje miejsce i na twarzy Kapitana pojawił się promienny uśmiech. - Od kogo to? - spytałem. Janosz triumfalnie zamachał mi przed nosem kawałkiem papieru. - Od księcia Raveline’a - zawołał. - Chce się natychmiast ze mną zobaczyć! - Podskoczył z miejsca i poklepał mnie po ramieniu. - Wreszcie. Teraz się przekonamy, czy to jeden z tych bystrych ludzi. Pośpiesznie pożegnał się ze mną i wybiegł z komnaty wykrzykując przez ramię obietnicę, że powie mi wszystko, jak tylko sam się czegoś dowie. Usiadłem w zadumie i patrzyłem, jak Janosz wybiega z pałacu i pędzi do gondoli, którą przywiązał do głównego pomostu mojego pałacu. Czułem jednocześnie zazdrość i nieufność. Przypomniałem sobie mój niedawny żart, lecz teraz wcale mnie nie rozbawił: Jeżeli tylko król zechce się ze mną zobaczyć. Jeżeli... Przerwałem ten bezsensowny korowód myśli widząc, jak łódź Janosza mija się z inną łodzią zdążającą prosto do pomostu, od którego dopiero co odpłynął mój przyjaciel. Na jej burtach ujrzałem królewski znak. Jakiś człowiek wyskoczył z niej zanim jeszcze rzucono cumy. Wychyliłem się za balustradę, niespokojnie wpatrując się w niespodziewanego gościa. Gdy mały człowieczek dobiegał do drzwi mego pałacu, wiedziałem już, że to Beemus przybył, aby zabrać mnie do króla. ZAPROWADZONO MNIE bezpośrednio do prywatnych komnat króla. W głowie kłębiły mi się coraz to inne przemowy, które w następnej chwili odrzucałem jako bezsensowne i nieodpowiednie. Długie oczekiwanie w połączeniu z ciągłym napięciem rozproszyło wszystkie wcześniejsze plany, pozostawiając jedynie zamęt i konsternację. Ledwo zauważyłem olbrzymie drzwi, przed którymi stanęliśmy, a także brak strażników. Drzwi stanowiły dla mnie niepożądaną przeszkodę i podniosłem rękę, aby otworzyć je jednym pchnięciem. Szept Beemusa powstrzymał mnie od nieprzemyślanego kroku. Przyłożył palec do ust nakazując milczenie, po czym nastawił ucha sugerując, żebym uczynił to samo. Kiedy tak staliśmy, usłyszałem cichutkie dźwięki cudownej muzyki, które dobywały się zza zamkniętych drzwi. Beemus skinął ręką, abym podążył za nim i ruszyliśmy długim, wąskim korytarzem okrążającym komnaty królewskie. Doszliśmy w końcu do zasłoniętego kotarą przedsionka. Muzyka zabrzmiała głośniej i wydała się jeszcze piękniejsza. Beemus uniósł zasłonę i zaprosił mnie do środka. W komnacie panował półmrok, lecz ujrzałem przed sobą potężną postać która,, jak stwierdziłem, mogła być tylko królem Domasem. Siedział tyłem do nas, podpierając ręką głowę. Beemus popchnął mnie do przodu i wpadłem na krzesło stojące tuz obok Domasa. Król zdawał się nie zauważać ani nagłego ruchu, ani szelestu miękkiej poduszki, kiedy zająłem miejsce obok. Cień Beemusa mignął mi z drugiej strony i uświadomiłem sobie, że mały człowieczek usiadł po lewej stronie władcy. Czułem się spięty w obecności milczącego króla. Dostrzegłem, że oczy ma zamknięte w łagodnym skupieniu, a twarz rozjaśnia mu uśmiech zadowolenia. W chwilę później prześliczna muzyka przyciągnęła mnie jak magnes; ośmieliłem się odwrócić, aby lepiej słyszeć i zobaczyć, kto tworzy te piękne tony. Najpierw zobaczyłem cień postaci na falującej zasłonie. Pochylała się podniósłszy ręce w klasycznej pozie grającego na fujarce. Cienie rąk były smukłe, nadgarstki wdzięcznie przewężone, palce wygięte w zapamiętałym tańcu po instrumencie. Widziałem trzepot rzęs i drżenie górnej wargi, jakby całowała nuty wymykające się przez otwory fujarki. Spojrzałem jeszcze raz i ujrzałem panią tego cienia. Wydawała się nieduża w świetle opływającym podest, na którym siedziała. Miała na sobie prostą, białą suknię przepasaną złotym pasem. Smukłe nagie ramiona i skromne wycięcie wokół szczupłej szyi przykuwały wzrok. Rysy zdawały się wyrzeźbione dłutem mistrza; stanowiły skończoną, artystyczną całość, jakby rzeźbiarz spędził resztę życia na cyzelowaniu swego dzieła. Włosy dziewczyny wydawały się ciemne w blasku padającego światła, lecz kiedy lekko zmieniła pozycję, dostrzegłem błysk czerwonych pasemek... czerwonych jak moje własne. - Czyż nie jest wspaniała? doleciał mnie szept króla - Mimo że wciąż miał zamknięte oczy, wydawało mi się, iż przejrzał moje myśli. Pytanie dotyczyło jednak innej sfery. Chodziło mu o muzykę, nie o muzykantkę. Zwróciłem się w jej stronę, aby otworzyć się jeszcze bardziej na wspaniałą melodię i pozwolić, aby łagodne tony wypełniły moją duszę i serce. Ze wszystkich sztuk zawsze najbardziej ceniłem muzykę. Tym razem dzwięki zamieniały moje chłopięce zauroczenie w dojrzałą miłość. Dziewczyna wysyłała w powietrze jedną subtelną nutę za drugą, aby stopniowo stworzyć istną nawałnicę dźwięków, które przeniknęły przeze mnie z siłą huraganu. Podczas tej melodyjnej burzy czułem się, jakbym płynął niebiańskim statkiem spoglądał przez barierkę na najwspanialsze cuda. Nigdy wcześniej nie czułem się tak wolny jak teraz, popychany przez rześki wiatr. Pragnąłem pozostać na tym osobliwym statku do końca swoich dni. Muzyka zmieniła nieznacznie brzmienie i znów znalazłem się w komnacie, wsłuchując się w dźwięki fujarki, która wygrywała teraz inną piosenkę. Towarzyszyło mi dziwne uczucie, jakbym wiedział, co za chwilę nastąpi. Tak jak przypuszczałem, po chwili dziewczyna podniosła głowę, lecz jej usta nie oderwały się ani na moment od instrumentu