Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

Jego zdaniem nikt inny nie był bardziej odpowiedni do pracy w obozie koncentracyjnym niż właśnie ja. Eicke dodał, że nie będzie robić żadnych wyjątków, jego rozkaz jest zasadniczy i nieodwołalny. Musiałem słuchać, bo byłem przecież żołnierzem! Sam tego chciałem. W tej chwili zatęskniłem za ciężką pracą na roli i za ciężką ale swobodną drogą, którą szedłem dotychczas. Lecz nie było już powrotu! Ze szczególnym uczuciem, wstępowałem w nowy krąg mego działania, w nowy świat, z którym miałem pozostać złączony i mocno związany przez następnych dziesięć lat. Wprawdzie sam byłem przez sześć lat więźniem i znałem dostatecznie życie więźniów, ich przyzwyczajenia, ich jasne, a jeszcze bardziej ciemne strony, wszystkie uczucia i niedole, ale obóz koncentracyjny był dla mnie jednak czymś nowym. Zasadniczą, olbrzymią różnicę między życiem w areszcie, więzieniu a życiem w obozie koncentracyjnym miałem dopiero poznać. Poznałem ją gruntownie, często tak gruntownie, że nie było to dla mnie przyjemne. Wraz z dwoma innymi nowicjuszami Schwarzhuberem i Remmele,19 późniejszym Kommandoführerem w hucie Zgoda,20 postawiono mnie w obliczu więźniów bez dokładniejszych instrukcji Schutzhaftlagerfuhrera czy Rapportführera. Dosyć onieśmielony stałem przy wieczornym apelu przed powierzonymi mi więźniami skazanymi na pracę przymusową, którzy przyglądali się ciekawie nowemu Kompanieführerowi (jak 19 SS-Hauptscharführer Josef Remmele (ur. 3. 3. 1903 r.) był Rapportführerem w Dachau. Później zostai przeniesiony do Oświęcimia. 20 przy Hucie Zgoda (Eintrachtshutte) w Świętochłowicach na Śląsku znajdował się jeden z licznych oświęcimskich obozów pracy. Więźniowie tego obozu pracowali dla huty. W obozie znajdowało się 2000 więźniów, a planowano go na pomieszczenie dalszych 3000. Początkowo nosił nazwę Lager Swientochlowitz, którą później zmieniono na Lager Eintrachtshutte. nazywali się wówczas Blockführerzy). Jakie pytanie malowało się na ich twarzach — mogłem zrozumieć dopiero później. Mój Feldwebel (tak wówczas nazywano blokowego) miał pod swoją opieką kompanię, zwaną później blokiem. On, podobnie jak pięciu jego kaprali (sztubowych), byli więźniami politycznymi, starymi, ideowymi komunistami, dawnymi żołnierzami, którzy chętnie opowiadali o swych żołnierskich czasach. Uczyli oni więźniów, przeważnie rozwiązłych i wykolejonych, porządku i czystości, do czego nie potrzebowałem się zupełnie wtrącać. Również sami więźniowie starali się usilnie o to, aby nie podpaść Od ich zachowania się i wyników pracy zależało bowiem, czy zostaną zwolnieni po pół roku, czy też zostaną zatrzymani w celach wychowawczych na dalszy kwartał lub półrocze.21 W krótkim czasie poznałem dokładnie swoją kompanię składającą się z około 270 ludzi i mogłem wyrobić sobie pogląd na to, czy dojrzeli oni do zwolnienia. Było zaledwie kilku takich, których w okresie kierowania blokiem musiałem kazać zakwalifikować do aresztu ochronnego jako niepoprawnych, aspołecznych. Kradli jak kruki, uchylali się od wszelkiej pracy i byli hultajami pod każdym względem. Większość więźniów — poprawieni — odchodziła po upływie wyznaczonego dla nich terminu. Recydywistów prawie nie było. Więźniów, którzy nie byli przedtem karani lub w inny sposób obciążeni jako aspołeczni, przygnębiał areszt; szczególnie ludzie starsi, którzy nigdy nie mieli konfliktów z prawem, wstydzili się. Teraz zostali naraz ukarani, ponieważ z głupoty, z bawarskim uporem wielokrotnie uciekali z pracy, zanadto smakowało im piwo albo inne powody skłoniły ich do łazikowania, a Urząd Pracy — do wysłania ich do obozu. Wszyscy jednak przechodzili mniej lub bardziej łatwo do porządku nad złymi stronami obozu, wiedzieli bowiem, że po upływie ich czasu znowu będą wolni. Inaczej jednak przedstawiała się sprawa reszty, dziewięciu dziesiątych obozu: jednej kompanii Żydów, emigrantów, homoseksualistów i badaczy Pisma św., jednej kompanii aspołecznych i siedmiu kompanii więźniów politycznych, przeważnie komunistów. Jeśli chodzi o tych więźniów politycznych, to czas ich uwięzienia był zupełnie nieokreślony, zależał od nieobliczalnych czynników. Więźniowie ci wiedzieli o tym, i dlatego tak ciężko znosili tę niepewność. Już 21 Jedynie w pierwszym okresie istnienia obozów koncentracyjnych więźniowie byli w nich osadzani na ustalony okres. Od 1936 r. o zwolnieniu decydowała placówka, na której rozkaz więzień został osadzony w obozie. Decyzja zapadała na podstawie opinii kierownictwa obozu. Po wybuchu wojny w 1939 r. przyjęta została zasada osadzania więźniów w obozach koncentracyjnych na czas nie określony, w zasadzie aż do czasu zakończenia wojny. Wyjątek stanowili więźniowie skierowani do obozu ,,na wychowanie" (Erziehungshaftlinge), których czas pobytu był określony, jakkolwiek mógł być dowolnie przedłużany. choćby dlatego życie w obozie było dla nich męką. Rozmawiałem o tym z wieloma rozsądnymi, rozumnymi więźniami politycznymi. Oświadczali oni jednomyślnie, że mogliby się pogodzić ze wszystkimi przykrościami obozu, z samowolą SS-manów lub więźniów funkcyjnych, twardą dyscypliną obozową, wieloletnią koniecznością współżycia w grupie, jednostajnością wszystkich codziennych czynności — z tym wszystkim można się uporać, ale nie z niepewnością, jak długo będą uwięzieni. To był czynnik najbardziej rozkładowy, osłabiający nawet najmocniejszą wolę. Niepewność co do czasu uwięzienia, zależnego często od samowoli podrzędnych funkcjonariuszy, była — według moich obserwacji — tym czynnikiem, który wywierał najgorszy i najsilniejszy wpływ na psychikę więźniów. Zawodowy przestępca skazany na przykład na 15 lat więzienia wiedział, że najpóźniej po upływie tego czasu, a przypuszczalnie o wiele wcześniej, wyjdzie na wolność. Natomiast więzień polityczny, którego często aresztowano jedynie na podstawie nie udowodnionego doniesienia osobistego wroga, kierowany był do obozu koncentracyjnego na czas nieokreślony. To mogło trwać zarówno rok, jak i dziesięć lat. Badanie co kwartał spraw więźniów, ustalone dla niemieckich więźniów, było czystą formalnością. Decydujący głos miał organ zarządzający internowanie, a ten w żadnym razie nie chciał się przyznać do popełnionych błędów. Ofiarą pozostawał więzień, którego dola i niedola zależne były cd poglądu na sprawę przysyłającej go placówki