Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

Rozważny i, o ile się zdawać mogło, niechybny plan oficera schwytania zbiegów wciąż dźwięczał jej w uszach i pchał naprzód, ale ta straszliwa pustka, ciemności, niebezpieczeństwo takiej wędrówki po nocy wśród skał i rozpadlin, niepewność czy znajdzie szałas, lub co gorsza, że znajdzie w nim zupełnie innych, i to najgorszego rodzaju mieszkańców, wszystko to, razem wzięte, nagliło do powrotu. A ciemność wzrastała z każdą chwilą i coraz posępniejsze chmury zbierały się nad wierzchołkiem, aż zakryły go zupełnie. Fanny obu rękoma odrzuciła obfite loki ze skroni, wytężając ze wszystkich sił wzrok w kierunku, gdzie, jak jej się zdawało, stał ów szałas. Wreszcie dostrzegła coś jakby migotliwy blask, lecz trwało to krótką chwilę; poczem horyzont wyjaśnił się znowu i gwiazda wieczorna wybłysła z poza chmury, jak gdyby po ciężkiej stoczonej z nią walce. Teraz Fanny ujrzała wyraźnie szczyt góry, na lewo od owej planety, i nagle smuga łagodnego światła oblała fantastycznie rozrzucone po wierzchołku, karłowate dęby, stopniowo osunęła się po skłonie, aż cała góra stanęła w blaskach wschodzącego księżyca. Gdyby nie to przyjazne światło, dalsza droga byłaby fizycznem niepodobieństwem dla naszej bohaterki, ale i teraz nie czuła się do niej zdolną. Bo ujrzawszy cel swoich dążeń, ujrzała również połączone z dopięciem go trudności. Miotana tą okrutną niepewnością, to cofając się z właściwą jej płci i wiekowi bojaźnią przed tem, tak bardzo niebezpiecznem przedsięwzięciem, to znów postanawiając ratować brata za wszelką cenę, zwróciła wzrok ku wschodowi, gdzie znów gromadziły się chmury, grożąc ponownie zgaszeniem zbawczego światła. I nagle jak pod ukąszeniem żmii skoczyła w bok, po raz pierwszy spostrzegłszy, o co była oparta, i co w pierwszej chwili brała za pień drzewa. Dwa proste słupy i poprzeczna nad niemi belka z niewielką platformą u dołu aż nazbyt wyraźnie powiedziały jej swą nazwę i przeznaczenie; powróz nawet zarzucony w górze chwiał się zlekka, kołysany nocnym powiewem. Fanny nie wahała się dłużej. Pędem strzały przebiegła łąkę i znalazła się u stóp skały, gdzie miała nadzieję odnaleźć jakąś ścieżkę, któraby ją zaprowadziła na szczyt. Jakoż przystanąwszy dla nabrania oddechu, dostrzegła wijącą się wskroś drzew i skalnych obrywów dróżkę pastuszą i raz jeszcze trwożnie poza siebie spojrzawszy, wstąpiła na nią bez wahania. Młoda, silna, podtrzymywana szlachetnem dążeniem, szybko pięła się pod górę i wkrótce wyszła na otwartą, płaskawą przestrzeń, widocznie wykarczowaną w celu uprawy. Ale czy wojna, czy jałowość gruntu zniechęciła przedsiębiorczego pracownika do prób dalszych, i krzaki poczynały kiełkować na nowo, jak gdyby pług nie przeorał nigdy ziemi, która je żywiła. Te ślady pracy ludzkiej w tem pustkowiu pokrzepiły Fanny, szła dalej z rozbudzoną na nowo nadzieją powodzenia. Ścieżka wiła się teraz w tak różnych kierunkach, że porzuciwszy ją na pierwszym zakręcie, Fanny zaczęła piąć się wprost przed siebie najkrótszą, jak sądziła, drogą do wierzchołka. Wprędce minęła wytrzebioną przestrzeń, a zarośla i obrywy skalne, czepiające się przepastnych zboczy, tamowały jej znów przejście. Raz po raz trafiała na ścieżkę, przebiegającą wpoprzek bardziej otwarte miejsca i ginącą znów wśród traw i chwastów, ale nigdzie nie dostrzegła, aby prowadziła wyżej. Strzępy wełny, zwieszające się z kolczastych krzaków, objaśniały dostatecznie pochodzenie tych dróżek i Fanny słusznie wywnioskowała, że przy schodzeniu z góry mogą jej znacznie ułatwić to zadanie. Usiadłszy na kamieniu, zmęczona dziewczyna zaczęła znowu zastanawiać się nad swojem położeniem. Księżyc rozpędził chmury, i cały krajobraz leżał u jej stóp, skąpany w jego czarodziejskiem świetle. Tuż pod nią w regularnych szeregach ciągnęły się białe namioty milicji. W oknie pokoju panny Peyton świeciło się, i Fanny odgadywała z łatwością, że ciotka spogląda tam w stronę góry, nurtowana niepokojem o nią. Koło stajen migały latarnie; zapewne czyniono przygotowania do nocnego wymarszu, i Fanny, tknięta tą myślą, zerwała się na równe nogi. Miała już za sobą dwie trzecie wysokości góry, ale jeszcze pozostawało jej przeszło ćwierć mili do wierzchołka. Szczęściem miał on kształt ostrokręgu jak większość gór w tem pasmie; Fanny wiedziała przeto, że idąc wciąż pod górę, musi nareszcie dojść do owego szałasu, który jak zapamiętała, leżał na samym szczycie. Blisko godzinę walczyła z licznemi trudnościami, kilkakrotnie omal nie spadła w przepaść, lecz nareszcie udało jej się wydostać na niewielką płaszczyznę, tworzącą czubek szczytu