Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

Sherree idzie pokazać babci i dziadkowi pracę domową, którą przygotowała na jutro. Kaleb, Luiza i May biegną spuścić psy. Ja wyrywam się przed tatusiem do ogrodu; chcemy zabrać ją na noc do domu. Coś się stało. Leży dokładnie tam, gdzieśmy ją zostawili, ale jej główka jest jakoś dziwnie przekrzywiona. Girlanda spadła na ziemię. Jej pyszczek jest okropnie smutny. To wcale nie senność i nie brak płynów spowodowany rozwolnieniem, jak to było dwa dni temu. Próbuję ją podnieść, główka opada bezwładnie. Tatusiu! - Przybiega natychmiast. - Cholera! Ten przeklęty pies ją dostał! - Zamknąłem psy w domu. - Może to był pies sąsiada. Do diabła! - Ona chyba... och, Tato, ona ma złamany kręgosłup! Myślisz, że ją napadł, gdy pojechaliśmy na pastwisko? - Nie sądzę - kręci głową tatuś. - Widziałem ją, kiedy przejeżdżaliśmy obok. Wszystko było w porządku. - Wszystko przez to słońce! Mama nas ostrzegała. Za dużo słońca! - Nie... coś ty! Wcale nie była tak długo na słońcu. Nie wydaje mi się... poważnie... Miał rację. Tatuś wziął ją na ręce i wyniósł z ogrodu do betonowego magazynu na ziarno, wprost za stodołą. A zrobił to nie dlatego, że mieszkała tam Joon z Hubem, ale ponieważ było to najchłodniejsze miejsce na farmie. Pomieszczenie było strasznie zagracone, dziesięć razy bardziej niż wtedy, gdy całą rodziną w nim mieszkaliśmy. A było nas sześcioro! Tatuś wysprzątał jakiś kącik, rozścielił w nim mocno sfatygowany materac i położył na nim małą. Wszyscy zaczęli się schodzić, więc wspiąłem się na betonową półkę, która kiedyś służyła mi za łóżko. Ludzie tłoczyli się wokół Feline i gadali, gadali... Traciła oddech, chwyciły ją drgawki... Zaczęły się od plamistego ogonka, wkrótce ogarnęły cały kręgosłup, łopatki i pierś. Mama podała jej trochę mleka, które zachowała od czasu, gdy zdechł cielak Floozie. Chciałem się pomodlić, ale przez cały czas widziałem tylko życie dobijające się z wnętrza małego ciałka i domagające się uwolnienia. Hub właśnie wrócił z pracy; zaklął, widząc, co się dzieje. W rzeczywistości należała do niego. To on znalazł ją w czasie ścinania drzew. Matki nie było w pobliżu. Pomyślał sobie: biedne maleństwo opuszczone przez wyrodną rodzicielkę. Kiedy ujrzał ją na gumowym materacu, krzyknął i cisnął o ścianę swoim plastikowym pojemnikiem na drugie śniadanie. Osunął się na kolana. Jego olbrzymie łapy tarły nerwowo o uda, klął cicho pod nosem. Trudno to było znieść. Hub dotknął grzbietu Feline. Przyjęła jego rękę z rozpaczliwą ochotą, potem opadła na bok. Klął, klął i klął. Było z nią coraz gorzej. Oddychała z coraz większym trudem. Nawet wysoko na mojej półce słyszałem wyraźnie, jak coś gotuje się w jej piersi. Mama powiedziała, że to chyba koniec. Zastoje w płucach. Pneumonia. Tatuś i Hub zmieniali się, przytrzymując jej główkę najniżej jak mogli i próbując wydostać płyn z wnętrza. Galaretowata, srebrnoszara masa, płynąca z nozdrzy. Świetlisty promyk gasł w jej oczach, drżała coraz słabiej. W pewnej chwili wygięła grzbiet i wydała dźwięk wysoki i słaby. Przypominał odgłos gwizdka, którego dziadek używa o zmierzchu, gdy chce zwabić lisa, kaguara albo rysia. Albo przynajmniej tak mówi. Mimo że Hub nie przestawał ssać, Feline zaczynała już puchnąć. Tatuś pozwolił mu próbować jeszcze jakiś czas, aż wreszcie powiedział: daj spokój, Hub. Ona nie żyje. Wtedy Hub przestał, a tatuś ułożył ją spokojnie na materacu. Powietrze wychodzące z płuc wydało dźwięk - wcale nie zwierzęcy. Zabrzmiał jak groteskowy klakson, taki jaki Kaleb dostał dużo, dużo później. Sherree i Joon napełniły skrzynkę po jabłkach płatkami róż i kwiatem koniczyny. Mama odkryła gdzieś kawałek chińskiego jedwabiu. Wokół pompy zgromadziły się ciekawskie zwierzęta. Na wierzch położyliśmy płaski kamień, ten wspaniały okaz, który mama znalazła w rzece Row. Zanim się urodziliśmy, jak twierdzi. Tatuś grał na flecie. Dobbs na harmonijce, zaś Joon brzdąkała na ksylofonie „Fisher-Price” (tym samym, który Babcia Whittier podarowała mi pewnego dnia i który ciągle świetnie się spisuje). Hub zagrał na źdźble trawy - znów ten słabiutki dźwięk - i pogrzeb był skończony. Tak więc przepuściliśmy „Star Trek” u Buddy’ego, niedzielną kolację, wizytę u babci i dziadka i wszystko inne. Za to tatuś obciął nam włosy. Poszliśmy wcześnie do łóżek. Następnego ranka gęsta jak mleko mgła, słyszymy szczekanie od strony stawu. Mama mówi, dzieciaki nigdy nie potrafią spokojnie zjeść śniadania i porządnie przygotować się do szkoły. Sama pójdzie i sprawdzi, co się stało. Wychodzi z kuchni i znika we mgle. Hub wstaje z krzesła i obserwuje to, sącząc kawę. Szczekanie ustaje. Hub wraca do stołu. Joon wręcza mu drugie śniadanie, a on tylko mruczy gniewnie. Przez moment myślę, że znowu zacznie kląć. Na szczęście wraca mama; Stewart i Lance skaczą wokół jej nóg. Mama niesie nasze sieci do łapania piskorzy. Unosi je wysoko w obawie przed apetytem psów i jest różowa z podniecenia. Najpierw myślałam, że to żaba, żaba olbrzym, którą poturbowała jakaś czapla, woła mama. Ale kiedy podeszłam bliżej, zobaczyłam, że to coś jest całe włochate. Pływało w stawie dokładnie w miejscu, gdzie ujadał Stewart. Biegał jak wariat wśród zarośli. Mówię mu: Nie! Zostaw to! Cicho! Kiedy przestał się awanturować, przysięgam, to coś ruszyło na nas! Nakryłam to wiadrem, zanim zdążyłam się zorientować, że to... suseł. Wielki, stary i olbrzymi suseł o zbójeckim wyglądzie! Jego przednie zęby są przerażające, jak dwa przyrdzewiałe ostrza noży. Stoi na dnie na tylnych łapach, próbując capnąć nasze zawieszone nad krawędzią twarze. Hub bierze wiadro i uśmiecha się szeroko. Jego uzębienie jest również dość przerażające. Przekomarza się ze zwierzakiem przez jaką minutę, potem otwiera swój pojemnik na drugie śniadanie... i wkłada doń susła. Dokładnie obok termosu, jabłka, selera oraz kanapek. Zatrzaskuje wieko. Wypuszczę go w lesie, mówi, obdarzając Joon uroczo-żółtawym uśmiechem. Uważaj, mówi Joon, też uśmiechnięta, nie pomyl się i nie zjedz susła zamiast kanapek z serem. O rany, wzdycha Sherree, kto by pomyślał. Mama znowu, już jedzie autobus, Quiston, nie zapomnij o pracy domowej, Kaleb, gdzie podziałeś buty, Hub przyrzeka, że będzie ostrożny, dzięki za śniadanie, do zobaczenia wieczorem..