Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

.. - Dopiero?... Proszê ciê, Ramzesie, a¿ebyœ siê wyspa³. Zbyt wiele zebra³o ci siê w sercu czarnej krwi, skutkiem czego do g³owy uderza ci ogieñ. - Có¿ jej ojciec? - To jakiœ uczciwy cz³owiek i rozumny. Nazywa siê Gedeon. Kiedy mu powiedzia³em, ¿e chcesz wzi¹æ jego córkê, upad³ na ziemiê i zacz¹³ wydzieraæ sobie w³osy. Rozumie siê, przeczeka³em ten wylew ojcowskiej boleœci, trochê zjad³em, wypi³em wina i - przyst¹piliœmy nareszcie do uk³adów. Zap³akany Gedeon najpierw przysi¹g³, ¿e woli widzieæ córkê swoj¹ trupem ani¿eli czyj¹kolwiek kochank¹. Wówczas powiedzia³em, ¿e pod Memfis, nad Nilem, dostanie folwark, który przynosi dwa talenty rocznego dochodu i nie p³aci podatków. Oburzy³ siê. Wtedy oœwiadczy³em, ¿e mo¿e jeszcze dostaæ co roku talent z³otem i srebrem. Westchn¹³ i wspomnia³, ¿e jego córka przez trzy lata kszta³ci³a siê w Pi-Bailos. Post¹pi³em jeszcze talent. Teraz Gedeon, wci¹¿ niepocieszony, nadmieni³, ¿e traci bardzo dobre miejsce rz¹dcy u pana Sezofrisa. Powiedzia³em, ¿e tej posady rzucaæ nie potrzebuje, i dorzuci³em mu dziesiêæ krów dojnych z twoich obór. Czo³o wyjaœni³o mu siê trochê, wiêc wyzna³ mi, pod najwiêkszym sekretem, ¿e na jego Sarê zwróci³ ju¿ uwagê pewien strasznie wielki pan, Chaires, który nosi wachlarz nad nomareh¹ Memfisu. Ja zaœ obieca³em mu dodaæ byczka, mniejszy ³añcuch z³oty i wiêksz¹ bransoletê. Tym sposobem twoja Sara bêdzie ciê kosztowa³a: folwark i dwa talenty rocznie gotowizn¹, a dziesiêæ krów, byczka, ³añcuch i bransoletê z³ot¹ jednorazowo. To dasz jej ojcu, zacnemu Gedeonowi; jej zaœ samej co ci siê podoba. - Có¿ na to Sara? - spyta³ ksi¹¿ê. - Przez czas uk³adów chodzi³a miêdzy drzewami. A gdyœmy zakoñczyli sprawê i zapili dobrym winem ¿ydowskim, powiedzia³a ojcu... - wiesz co?... ¯e gdyby jej nie odda³ tobie, wesz³aby na ska³ê i rzuci³aby siê g³ow¹ na dó³. Teraz chyba bêdziesz spa³ spokojnie - zakoñczy³ Tutmozis. - W¹tpiê - rzek³ nastêpca opieraj¹c siê o balustradê i patrz¹c w najpustsz¹ stronê parku. - Czy wiesz, ¿e w drodze spotkaliœmy powieszonego ch³opa... - O!... to gorsze od skarabeuszów - sykn¹³ Tutmozis. - Powiesi³ siê sam z rozpaczy, ¿e wojsko zasypa³o mu kana³, który przez dziesiêæ lat kopa³ w pustyni. - No, ten cz³owiek ju¿ œpi twardo... Wiêc chyba pora i nam... - Ten cz³owiek by³ skrzywdzony - mówi³ ksi¹¿ê - trzeba znaleŸæ jego dzieci, wykupiæ i daæ im kawa³ek ziemi w dzier¿awê. - Ale trzeba to zrobiæ w wielkiej tajemnicy - wtr¹ci³ Tutmozis - bo inaczej zaczn¹ siê wieszaæ wszyscy ch³opi, a nam, ich panom, ¿aden Fenicjanin nie po¿yczy miedzianego utena. - Nie ¿artuj. Gdybyœ widzia³ oblicze tego ch³opa, nie zasn¹³byœ jak i ja... Wtem z do³u, spomiêdzy gêstwiny, odezwa³ siê g³os niezbyt silny, lecz wyraŸny: - Niech b³ogos³awi ciê, Ramzesie, jedyny i wszechmocny Bóg, który nie ma imienia w ludzkim jêzyku ani pos¹gów w œwi¹tyniach! Obaj m³odzi ludzie, zdumieni, wychylili siê. - Kto jesteœ?.. - zawo³a³ ksi¹¿ê. - Jestem skrzywdzony lud egipski - powoli i spokojnie odpowiedzia³ g³os. Potem wszystko ucich³o. ¯aden ruch, ¿aden szelest ga³êzi nie zdradzi³ ludzkiej obecnoœci w tym miejscu. Na rozkaz ksiêcia wybieg³a s³u¿ba z pochodniami, spuszczono psy i przeszukano wszystkie zaroœla otaczaj¹ce dom nastêpcy. Ale nie by³o nikogo. - Kto to móg³ byæ?... - pyta³ Tutmozisa wzruszony ksi¹¿ê. - Mo¿e duch tego ch³opa?... - Duch?... powtórzy³ adiutant. - Nigdy nie s³ysza³em gadaj¹cych duchów, choæ nieraz trzyma³em stra¿ przy œwi¹tyniach i grobach. Prêdzej przypuszcza³bym, ¿e ten, który odezwa³ siê do nas, jest jakimœ twoim przyjacielem. - Dlaczego¿ by siê ukrywa³? - A co ci to szkodzi? - rzek³ Tutmozis. - Ka¿dy z nas ma dziesi¹tki, je¿eli nie setki niewidzialnych wrogów. Dziêkuj wiêc bogom, ¿e masz choæ jednego niewidzialnego przyjaciela. - Nie zasnê dziœ... - szepn¹³ wzburzony ksi¹¿ê. - Daj¿e spokój!... Zamiast biegaæ po tarasie, us³uchaj mnie i legnij. Widzisz, sen - to powa¿ne bóstwo i nie wypada mu goniæ za tymi, którzy biegaj¹ jelenim kro- kiem. Gdy siê zaœ po³o¿ysz na wygodnej kanapie, sen, który lubi wygodê, si¹dzie przy tobie i okryje ciê swoim wielkim p³aszczem, który zas³ania ludziom nie tylko oczy, ale i pamiêæ To mówi¹c Tutmozis posadzi³ Ramzesa na kanapie, potem przyniós³ podstawkê z koœci s³oniowej w formie ksiê¿yca na nowiu i po³o¿ywszy ksiêcia umieœci³ mu g³owê na podporze... Nastêpnie opuœci³ p³ócienne œciany namiotu, sam po³o¿y³ siê na pod³odze i - w kilka minut zasnêli obaj. Rozdzia³ VI Do pa³acu faraona pod Memfisem wchodzi³o siê przez bramê osadzon¹ miêdzy dwoma piêciopiêtrowymi wie¿ami, czyli - pylonami. Zewnêtrzne œciany tych budowli, wzniesionych z szarego piaskowca, od do³u do góry by³y okryte p³askorzeŸbami. Na szczycie bramy wznosi³ siê herb czy symbol pañstwa: skrzydlata kula, spoza której wychyla³y siê dwa wê¿e. Poni¿ej siedzia³ rz¹d bogów, którym faraonowie sk³adali ofiary. Na bocznych s³upach wyrzeŸbiono równie¿ wizerunki bogów, w piêciu kondygnacjach, jedna nad drug¹, a u do³u - hieroglificzne napisy. Na œcianach ka¿dego pylonu g³ówne miejsce zajmowa³a p³askorzeŸba Ramzesa Wielkiego, który w jednej rêce mia³ podniesiony topór, a drug¹ trzyma³ za w³osy gromadê ludzi zwi¹zanych w pêk niby pietruszka