Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

.. lepsza ona niż niektórzy... ale... - Wielkie ciemne oczy, które dotąd zdawały się takie przejrzyste, nagle skamieniały. - Nie jestem jednak pewna, czy mogę zaakceptować ciebie w Cairhien i nie chodzi mi wyłącznie o zmiany, które wprowadziłeś w nasze prawa i obyczaje. Ty... zmieniasz los samą swoją obecnością. Od dnia, w którym przybyłeś, codziennie giną ludzie w wypadkach tak dziwacznych, że nikt nie potrafi uwierzyć, iż naprawdę miały miejsce. Tylu mężów porzuca swoje żony, a żony mężów, że nikt już nawet tego nie komentuje. Doprowadzasz do rozpadu Cairhien tylko dlatego, że w nim przebywasz. - Równowaga - wtrąciła pospiesznie Min. Randowi pociemniała twarz, wyglądał, jakby miał lada chwila wybuchnąć. Może jednak miał rację, że tu przybył. Niemniej jednak nie należało pozwalać mu, by przeobraził to spotkanie w awanturę. Mówiła więc dalej, nie dając żadnemu dojść do głosu. -Zawsze istnieje równowaga dobra i zła. Tak właśnie działa Wzór. Nawet on nie jest w stanie tego zmienić. Tak jak noc balansuje dzień, tak dobro równoważy krzywdę. Od czasu, kiedy się pojawił, w mieście nie urodziło się ani jedno martwe dziecko, żadne też nie przyszło na świat zdeformowane. W niektóre dni zawierane jest więcej małżeństw niż kiedyś w ciągu całego tygodnia, a na każdego mężczyznę, który dławi się na śmierć piórkiem, jedna kobieta spada na łeb na szyję z trzech pięter i miast złamać sobie kark, staje na nogi bez jednego sińca. Wskaż jakieś zło, a ukaże ci się dobro. Każdy obrót Koła wymaga równowagi, a Rand tylko zwiększa prawdopodobieństwo tego, co i bez jego obecności mogłoby się wydarzyć w naturze. - Spąsowiała nagle, uświadomiwszy sobie, że stała się centrum uwagi. Oni po prostu się na nią gapili. - Równowaga? - mruknął Rand, unosząc brwi. - Ja... przeczytałam kilka książek pana Fela- wyjaśniła słabym głosem. Nie chciała, by ktokolwiek pomyślał, że udaje filozofa. Lady Caraline uśmiechała się do swego wysokiego łęku, bawiąc się jednocześnie wodzami. Ta kobieta śmiała się z niej. Już ona jej pokaże, co naprawdę jest śmieszne! Nagle rozległ się trzask tratowanego poszycia, cwałował w ich stronę wysoki kary wałach o wyglądzie rumaka bojowego, niosący na swym grzbiecie mężczyznę w średnim wieku, z krótko przystrzyżonymi włosami i spiczastą bródką. Mężczyzna miał na sobie żółty taireniański płaszcz z obszernymi rękawami ozdobionymi paskami z zielonej satyny, z jego smagłej twarzy, wilgotnej od potu, wyzierały zaskakująco piękne błękitne oczy, podobne do jasnych wypolerowanych szafirów. Niespecjalnie był urodziwy, ale te oczy kompensowały nawet zbyt długi nos. W jednej dłoni chronionej skórzaną rękawicą trzymał kuszę, drugą, uniesioną do góry, wymachiwał bełtem o szerokim grocie. - Przeleciała w odległości kilku cali od mojej twarzy, Caraline, i nosi twoje znakowania! Fakt, że nie ma tu grubego zwierza, to jeszcze nie powód... - W tym momencie zauważył Randa i Min i wtedy naciągnięta kusza skierowała się w ich stronę. - Czy ci ludzie zabłąkali się tutaj, Caraline, czy też znalazłaś szpiegów z miasta? Nawet przez moment nie wierzyłem, że al’Thor pozwoli nam tu spokojnie siedzieć. Tuż za nim pojawiło się jeszcze pół tuzina zmęczonych upałem jeźdźców, mężczyźni w kaftanach, których bufiaste rękawy zdobiły paski satyny i kobiety w sukniach do konnej jazdy z wielkimi koronkowymi kryzami. Wszyscy mieli kusze. Jeźdźcy jadący na końcu jeszcze nie zdążyli się zatrzymać - ich konie wciąż dreptały kopytami i potrząsały łbami, a dwakroć tylu właśnie przedarło się przez zarośla z drugiej strony i przystanęło blisko Caraline - szczupli bladzi mężczyźni i kobiety w ciemnych ubraniach z kolorowymi wstawkami niekiedy sięgającymi kolan. Wszyscy mieli kusze. Tuż za nimi nadbiegli piesi słudzy, zmordowani i zadyszani z powodu upału, ich zadanie z pewnością polegało na oprawianiu i dźwiganiu wszelkiej upolowanej zwierzyny. Nie miało znaczenia, że żaden nie miał za pasem nic więcej oprócz myśliwskiego noża. Min przełknęła ślinę i wiedziona nieświadomym odruchem zaczęła nieco żwawiej poklepywać policzki chusteczką. Jeżeli chociaż jedna osoba rozpozna Randa, zanim on się zorientuje... Lady Caraline nie zawahała się. - To nie szpiedzy, Darlinie - powiedziała, zawracając konia, by stanąć twarzą ku nowo przybyłym. Wysoki Lord Darlin Sisnera! Brakowało już tylko lorda Torama Riatina. Min zapragnęła w tym momencie, aby ta’veren w Randzie szarpał Wzór trochę mniej skrupulatnie. - To mój kuzyn z żoną - ciągnęła Caraline - przybyli z Andoru, żeby się ze mną zobaczyć. Pozwolisz, że przedstawię ci Tomasa Trakand, z bocznej gałęzi Domu, oraz jego żonę Jaisi