Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

- Duch jego jest zbyt podobny! Bóg widzi z jaką radością przedstawiam ci Jos~ego V~er~eala. Jan Jones nie bardzo słuchał odpowiedzi zacnej matrony; serce mu biło z radości, a w uszach brzmiały ciągle te same słowa. - Mam ich w ręku. Teraz trzeba się zabrać do najważniejszego - myślał. XV~ Panna Alicja - Może po powrocie do siebie potrzebuje pan jakiejś kobiecej ręki do zorganizowania gospodarstwa domowego? - mówiła Małgorzata Alverado. - Niech pan pamięta, że jestem zawsze do pańskich usług. - Pani jest zbyt łaskawa dla mnie - odparł. - Zastanawiamy się teraz nad założeniem nowego ogrodu. - W kwestiach ogrodniczych jestem tylko amatorką. Ale moja córka Alicja... Serce Jana Jonesa zaśpiewało głośny hymn radości; jak mogli obecni go nie usłyszeć? - Wobec tego pragnąłbym się z nią zobaczyć. - Kiedy pan tylko zechce. Wiatr przyniósł skądś zielonego kanarka - usiadł na ramie otwartego okna i zakołysał się leciutko. - Czy może być milszy temat rozmowy niż kwiaty, w tak cudowny ranek? Więc będę miał zaszczyt mówienia z panną Alicją? Małżonkowie wymienili błyskawicznie spojrzenia. Niech sobie myślą, co chcą! Choćby przypisywali temu zdarzeniu jak najgłębsze znaczenie, sprawią mu tym tylko przyjemność. Alicji należało szukać o tej godzinie w ogrodzie. Alverado przyznał się, że nie lubi kwiatów i przeprosił grzecznie gościa. Pozwolono mu wrócić do książek. - Alicja jest zwyczajną, prostą dziewczynką - tłumaczyła Jonesowi pani Alverado. - W zgiełku dzisiejszego życia mało komu się będzie podobała. Otacza ją jeszcze atmosfera klasztornego skupienia. Jones milczał. Nie był w stanie wymówić ani słowa. Widział oczami duszy tylko jedno: dumne i piękne zjawisko, które stanęło między ojcem a rozbestwionym tłumem. Czekała go niespodzianka. Zobaczył dziewczynę stojącą w kącie ogrodu pośród grząd liliowych i niebieskich, wiatr okręcał wkoło jej wysmukłej postaci żółtą organdynową sukienkę w falbanki i odwijał brzeg dużego kapelusza, rzucający cień na jej twarzyczkę. Teraz szła ku nim uśmiechnięta, niosąc w jednej ręce niewielką motykę i przytrzymując drugą brzeg sukni; bała się zawadzić o jakąś wątłą łodygę kwiatu. Nie była to już zdumiewająca, królewska wizja, która zjawiła się przed nim wówczas. Zdawała się żywcem wyjęta z jakiegoś obrazu, pełnego wiejskiej ciszy i samotności. Wydała mu się zaledwie ładna; lecz gdy stanęła blisko niego, poczuł, że płynie od niej jakiś bajkowy czar i bierze go w swe posiadanie. - Alicjo, to don Jos~e V~er~eal - mówiła matka bardzo pompatycznie. - Rozmawiał przed chwilą z twoim ojcem, a teraz przyprowadziłam go tu, by mógł z tobą pomówić o kwiatach. Ma bowiem zamiar urządzić sobie nowy ogród. Widok nieznajomego starł uśmiech z warg Alicji, stała nieruchomo i patrzyła na Małego jakby w głąb niego, w tajemniczy i krępujący sposób, właściwy starym kobietom i bardzo młodym dziewczętom. Z chwilą gdy matka przestała mówić, uśmiech powrócił jakby za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, na policzku ukazał się dołeczek i ogromne oczy spojrzały z wielką prostotą. Jones utonął w niej całkowicie, zagubił siebie bez reszty i cieszył się z tego. Kochał ją. Jak rozkosznie było pomyśleć, że nie przestanie nigdy jej kochać. - Więc bajka okazała się prawdą - powiedziała - i pan jest V~er~~ealem. - Pan chce mówić z tobą o kwiatach - przerwała jej ostrym tonem matka, jak gdyby przywołując ją do porządku. Obrzuciła przy tym Alicję znaczącym spojrzeniem. - Twoja dola leży w twoich rękach - mówiły oczy matczyne. - Pokieruj nią dobrze. I pani Alverado sprytnie wynalazła coś niezwykle interesującego w najodleglejszym kącie ogrodu i w mgnieniu oka znikła za różowo kwitnącymi krzakami pigw. - Pod murem, w cieniu, jest ławka. Może byśmy tam usiedli? - zaproponowała Alicja. Delikatnie, uważnie poprowadził ją do tej ławki. Obszedł z nią wkoło sadzawkę, do której wpadała woda z fontanny. Minęli długie, świeże rabaty błękitnych ostróżek i jaskrawe plamy purpurowych i różowych petunii. Wreszcie siedli na ławce, nad którą wieżokrzew rozpinał jasny baldachim kwiatów. Powietrze przesycone było odurzającym zapachem, nawet wiatr nie mógł rozproszyć mocnej woni. W pamięci Jonesa ten zapach został na całe życie, nierozdzielnie związany z postacią Alicji. Zapełniła sobą całe jego serce, aż do bólu. - Przede wszystkim proszę mi powiedzieć, jak duży ma być ten ogród? - O taki... widzi pani? - narysował kształt ogrodu palcem na piasku. - Będzie miał sto stóp długości i więcej niż połowę tego szerokości. - Można będzie tam pomieścić cały świat kwiatów. - Ale co ma rosnąć w tym świecie? Niech mi pani powie. Mam papier i ołówek. - Doprawdy sama nie wiem. Oparła brodę o brunatną piąstkę i zadumała się. Srebrzyste kropelki fontanny szemrały cicho, a dziewczyna patrzyła na nie oczami pełnymi wewnętrznej wizji. - Naturalnie pod murem zasadzi się ślazy. Bo będzie porządny mur, prawda? - Oczywiście. - Kamienny? - Och, nie. - Z cegły? Ze zwyczajnej czerwonej cegły? To najlepsze tło dla zieleni roślin. - Stanie czerwony ceglany mur, a pod nim będą rosły ślazy. - Na mur puścimy wino, żeby go częściowo zakryć. - Ale jakie? - Zwyczajne, dzikie? Czy może lepiej bluszcz? Ale bluszcz jest taki silny, wszystko inne zadusi. To prawdziwy zbój. Pod murem ślazy, koniecznie różowe. - Koniecznie. - Czy będzie wodotrysk? - Oczywiście. - Widziałam w górach skały zielone jak jaspis... - Poślę po nie, niech pani będzie spokojna. - Co za cudny ogród będzie pan miał! Spojrzała na niego oczami pełnymi podziwu. Jan Jones zachłysnął się wonnym powietrzem. - Nigdy nie widziałam mężczyzny, który by się tak interesował kwiatami! Tuż przy nich na gałązce wieżokrzewu siadł zielony kanarek, którego przygnał wiatr, rozpostarł skrzydełka i zaświergotał. - Cicho - szepnęła dziewczyna