Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

..? Czy Blekot nie miał przypadkiem takiego hobby, bo może maniacko poszukiwał zaginionych drogocenności jak popadnie, z Bursztynową Komnatą na czele? Skąd, do diabła, wiedział, że Alicja nie rozkopuje wszystkich worków od razu? Co w tym całym interesie robi Anita? Spisaliśmy sobie porządnie wszystkie pytania, bezskutecznie usiłując znaleźć odpowiedzi. Większość ich wyglądała negatywnie, najgęściej pojawiały się nieprawdopodobieństwa i niemożliwości. Udało nam się wykluczyć tylko jasnowidzenie. – Prosiłam, żebyście porządnie przeczytały ten artykuł – powiedziałam z wyrzutem. – Może tam było coś, co nasuwało jakieś konkretne wnioski, może ostatni posiadacz, może dawne podejrzenia, może współczesny błysk? Niech szczeciną porosnę, jeśli cokolwiek dokładnie pamiętacie! – A kto powiedział, że Blekot opierał się tylko na tym jednym artykule? – zaprotestowała natychmiast Alicja. – Może już wcześniej coś czytał albo słyszał? – Biografię Benvenuta Celliniego – podsunęła skruszona Marzena. – Benvenuto Cellini napisał autobiografię – wytknęłam, pełna rozgoryczenia i zła na siebie. – Ściśle biorąc, podyktował. Niestety, nie czytałam, czego właśnie odżałować nie mogę. Ale ta cała biblijna kolekcja mogła w jego mniemaniu stanowić drobnostkę i może jej nawet nie dokończył, więc pominął z niesmakiem, to po pierwsze, a po drugie, przy dalszym ciągu go nie było. Nie mógł przewidzieć, że ktoś ją podwędzi, i naprawdę śmierdzi mi tu Diana de Poitiers, co nie ma najmniejszego znaczenia, bo i tak nic nam nie daje. – Było coś... – odezwała się Beata, z natężeniem wpatrzona w narożną szafkę Alicji, wypełnioną eleganckimi kieliszkami. – Chodzi mi po głowie... Nie chodzi, pika... Gdzieś czytałam... Cała uwaga z miejsca skupiła się na niej. Alicja odruchowo obejrzała się na szafkę, otworzyła dolne drzwiczki i wyjęła koniak. Jakoś tak automatycznie. Beata oderwała wzrok od szafki, zakłopotała się i zaczęła pocierać palcem przypaloną papierosem plamkę na stole. – Daj spokój, to nie zejdzie – powiedziała Alicja. – I nawet nikogo nie mogę się czepiać, bo sama przypaliłam. Głupio czepiać się siebie. – I strasznie trudno dać sobie samemu po mordzie, a także pluć sobie w twarz, bo potem trzeba wszystkie lustra czyścić – uzupełniłam pouczająco. – Bym sobie, owszem – zgodziła się Beata. – Że też nie pamiętam... Ale jestem pewna, że coś czytałam, angielskie albo włoskie... Znam włoski, Boże drogi, ja może głupio wyglądam, ale mam za sobą studia i rozmaite praktyki... – Wcale nie wyglądasz głupio! – wyrwało się z ogniem Pawłowi. Mimo skomplikowanej i emocjonującej sytuacji udało nam się z Alicją wymienić spojrzenia. W jej oczach było ostrzeżenie, w moich zapewne troska. – Coś zaginęło, coś się znalazło – ciągnęła zmartwiona Beata. – Tyle mi się majaczy. I mam skojarzenia właśnie jakoś tak razem, ze złotymi fidrygałkami i z Benvenutem... Jakąś rzecz odnaleziono, dyskusja, jego czy nie jego, ekspertyzy... Nie tak dawno, tuż przed wojną, a potem... Kiedy ja to... Parę lat temu coś na ten temat... O, tyle pamiętam, nic więcej, ale jestem pewna, że coś było. – I Blekot mógł to złapać – orzekła Marzena. – Mogło być więcej, ale nie zajmowałaś się tym specjalnie, a on może owszem. – Czy mamy teraz przeczytać całą światową prasę z ostatnich pięćdziesięciu lat? – spytała kąśliwie Alicja. – Podobno takie rzeczy da się znaleźć w Internecie. – Beze mnie – powiedziałam stanowczo. – Żadnych Internetów, nie zamierzam zmarnować na to świństwo całej reszty życia. Przypominam wam uprzejmie, że dwie osoby z tej szajki jeszcze żyją, Blekot i Marianek, z dwojga złego wolę im przypalać pięty, chociaż bardzo się brzydzę. Czy można tu wynająć kogoś do przypalania pięt? – Żyje także Anita – zauważył Paweł. – I zdaje się, że ma tu przyjść z jakimiś sensacyjnymi informacjami. Zanim co, z tymi piętami, poczekałbym na nią... * * * Anita przyszła, kiedy Beata zaczęła sprzątać ze stołu. Posiłek, będący nie wiadomo czym, obiadem czy kolacją, załatwiliśmy wcześniej niż zwykle, zdopingowani przez Alicję, która upierała się, że na głodno myśleć nie jest w stanie. Wbrew obawom, Marianek się nie pojawił i swoją nieobecnością spaskudził atmosferę. Nie było pewne, czy można swobodnie rozmawiać, bo już nie przyjdzie, czy też przeciwnie, właduje nam się w sam środek tajemnic i sekretów. Bardzo stanowcze i demonstracyjne zamknięcie drzwi na klucz przez Marzenę odrobinę Anitę zdziwiło. Rozejrzała się po salonie. – Mogłabym przypuszczać, że zamierzacie mnie tu siłą zatrzymać – rzekła, wyraźnie zaintrygowana – gdyby nie pełna swoboda, którą dość wyraźnie widzę, drzwi do ogrodu szeroko otwarte. Chociaż tam stróżują dzikie zwierzęta... Dziura w żywopłocie wciąż istnieje...? Czy mogę nie czuć się uwięziona? – Możesz – przyzwoliła Alicja z lekkim roztargnieniem, dziabiąc w kawałki wyjętą z mikrofalówki rybę dla kotów. – Nikt cię nie więzi – powiedziała równocześnie Marzena. – To nie przeciwko tobie, tylko nie chcemy nagłych gości. Klamka szczęka, ale przy odrobinie starań da się ją przycisnąć cicho. A zamierzamy omawiać tajemnice. Anita ożywiła się zgoła wulkanicznie. – Co ty powiesz, po to samo przyszłam! Naprawdę wyjawicie któreś...? Od progu widzę, że coś tu się stało, dokonaliście jakiegoś odkrycia? Chyba tak, emocje gwiżdżą pod sufitem! – Alicja...? – powiedziałam pytająco, ale bardzo twardym głosem