Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

- Gdzie ja nieszczęśliwy potrafię wziąć łąkę w arendę?... Toż dziedzic nawet gadać ze mną o tym nie zechce... I trawę do tych pór mieliśmy darmo, ile jej bydlątko, uszczypnęło, a teraz co?... Uparła się baba mieć krowę, zacięła się, a ty choć bij łbem o ścianę... Po cóżem ja się nieszczęśliwy urodził, po com na ten świat przyszedł, żeby ino z każdej strony mieć zmartwienie!... Wio, dzieci!... Machnął batem, targnął lejce i bronował dalej. Zdawało mu się, te kamienie i grudy ziemi znowu warczą: "durny ty, durny!..." - a wiatr śmieje się w badylach i szepce: "Zapłacisz trzydzieści pięć rubli papierkami i jeszcze rubla srebrnego za postronek. Coś odłożył dzień po dniu, tydzień po tygodniu, przez dziewięć miesięcy, to dziś wydasz od razu, jak orzech zgryzł. Grochowskiemu nowiuteńkimi pieniędzmi napęcznieje kieszeń; ale twój kapciuch schudnie. Musisz jeszcze zrobić bydlęciu żłób i drabinę, z niepewnością i strachem schylać się do nóg dziedzicowi, zapłacić za łąkę i godzinami czekać na ekonoma, żeby wydał kwit na arendę..." - O ja nieszczęśliwy, o ja nieszczęśliwy! - mruczał chłop. - Wio; dzieci!... Ile to groszy człek zbiera na złotówkę, ile złotówek na rubla, ile to się nachodzi, nim wydostanie nowy papierek! Wio, dzieci!... A tu jeszcze pewnie dziedzic nie zechce oddać łąki... Nie gadaj, nie gadaj, bo wiesz, że ci ją odda" - świergotały wróble. - Jużci odda - odparł Ślimak z goryczą - ale każe se płacić czynsz. A przecie i bez tego nieraz bydlę uszczypnęło trawy po sąsiedzku, grosza nie wydawszy. Boże miłosierny, cóż ja mam za zmartwienie dnia dzisiejszego, co ja wydam gotowizny!... Wolałbym najcięższe boleści aniżeli taki straszny pieniądz marnować na głupstwo. Słońce już chyliło się ku zachodowi, kiedy Ślimak przeniósł brony na ostatnie poletko, tuż przy gościńcu. W tej chwili krowa, którą miał kupić, ryknęła; głos jej podobał się chłopu i nawet trochę pogłaskał go po sercu. "Jużci co trzy krowy, to nie dwie - pomyślał. - Po tylim dobytku to i ludzie inaczej uszanowaliby człowieka. Tylko najgorzej z pieniędzmi i z łąką Ha, samem sobie winien..." Przyszło mu na myśl, ile on razy, układłszy się na ławie, zamiast spać, wymyślał różne projekty i opowiadał o nich żonie! Ile razy mówił, jako musi naprowadzić sześć pól i siać koniczynę! A ile razy chwalił się, jak to mu ludzie radzą, żeby zimą robił wozy i gospodarskie statki, do czego miał tyle zgrabności?... Wreszcie, nie onże sam wzdychał do trzeciej krowy, nie on chciał brać łąkę w arendę?... Żona słuchała cierpliwie rok, dwa, trzy lata, aż nareszcie dzisiaj - każe mu kupić bydlę i wynająć łąkę zaraz, natychmiast. Jezu miłosierny, jaka to twarda kobieta! Ona jeszcze napędzi go kiedy do siania koniczyny albo do robienia wozów... Dziwny był chłop ten Ślimak Na wszystkim się rozumiał, nawet na żniwiarce; wszystko zrobił, nawet naprawił młocarnię we dworze; wszystko sobie w głowie ułożył, nawet, przejście do płodozmianu na swoich gruntach, ale - niczego sam nie ośmielił się wykonać, dopóki go kto gwałtem nie napędził. Jego duszy brakło tej cienkiej nitki, co łączy projekt z wykonaniem, ale za to istniał bardzo gruby nerw posłuszeństwa. Dziedzic, proboszcz, wójt, żona - wszyscy oni zesłani byli od Boga po to, ażeby Ślimakowi wydawać dyspozycje, których sam sobie wydać nie umiał. Był on rozsądny i nawet przemyślny, ale samodzielności bał się gorzej nie psa wściekłego. Miał nawet przysłowie, że "chłopska rzecz - robić, a pańska - bawić się i rozkazywać innym". Słońce dotknęło czubów gór otaczających dolinę. Ślimak docierał już bronami do gościńca i rozmyślał nad tym, jak będzie targować się z Grochowskim, gdy nagle usłyszał za sobą gruby głos: - Hej! hej! Na gościńcu stało dwu ludzi. Jeden siwy, ogolony, w granatowej kapocie z krótkim stanem i w niemieckiej czapce z zawiniętymi brzegami - drugi młodszy, wyprostowany, z jasną brodą, w paltocie i kaszkiecie Za nimi w pewnej odległości stał parokonny wózek. którym powoził człowiek ubrany w kaszkiet i granatową kapotę. - To pole jest twoje? - pytał Ślimaka brodaty szorstkim tonem. - Czekaj no, Fryc - przerwał mu starzec. - Dlaczego ja mam czekać? - obruszył się brodaty. - Zaczekaj. Czy to wasze grunta, gospodarzu? - zapytał stary nierównie łagodniejszym tonem. - Jużci moje, czyje ma być? - odparł chłop. W tej chwili przybiegł z łąki Stasiek i patrzył na obcych z nieufnością i podziwem. - A ta łąka jest twoja? - pytał brodaty. - Zaczekaj, Fryc. Czy to wasza łąka, gospodarzu? - poprawił go stary. - Nie moja, dworska. - A czyja ta góra z sosną?... - Zaczekaj, Fryc... - Ach, ojciec lubi tak dużo gadać... - Zaczekaj, Fryc - mówił starzec. - Ta góra z sosną to wasza?... - Przecie moja, nie czyja. - Oto widzisz, Fryc - rzekł stary po niemiecku - tu dopiero można by postawić wiatrak dla Wilhelma... I wskazał ręką na górę. - Wilhelm nie dlatego nie buduje wiatraka, te góry są za niskie, ale dlatego, że próżniak - odparł gniewnie nazywany Frycem. - Proszę cię, Fryc, bądź cierpliwy. A te pola za gościńcem i tamte jary to jut nie wasze? - pytał znowu starzec chłopa. - Skądże by moje, kiedy to dworskie. - No, tak - przerwał niecierpliwie brodaty - wszyscy wiedzą, że on siedzi na środku dworskich pól jak dziurą w moście. Diabła wart cały ten interes. - Zaczekaj, Fryc - uspokajał go stary. - Was, gospodarzu, dworskie pola ze wszystkich stron otaczają? - Jużci tak. - No, dosyć tego! - mruknął brodaty i pociągnął ojca do wózka. - Bóg wam zapłać, gospodarzu - rzekł stary dotykając ręką czapki. - Och, jak ojciec lubi dużo gadać! - przerwał brodaty, gwałtem prowadząc go do wózka - Z Wilhelma nic nie będzie choćbyśmy mu dziesięć takich gór wynaleźli. - Czego oni chcą, tatulu? - odezwał się nagle Stasiek. - Jużci prawda - ocknął się i zawołał: - Panowie! hej tam... Starzec odwrócił głowę.. - Po co wy się wypytujecie o to wszystko? - Bo nam się tak podoba - odparł brodaty, gwałtem sadzając ojca na wózek. - Bywajcie zdrowi, do widzenia! - żawołał stary do Ślimaka. Brodacz wzruszył ramionami i kazał jechać Wózek potoczył się w stronę mostu. - Co się też tu ludzi przewinęło dziś przez gościniec - rzekł Ślimak do siebie. - Czysty jarmark albo odpust... - A co to za ludzie, tatulu? - zapytał Stasiek. - Ci, co odjechali wózkiem? Musi Niemce z Wólki, o trzy mile stąd