Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

Przeturlali się po trawie. Siły nie były równe i Piotr znowu znalazł się na dole. Morderca skierował na niego temblak. Jeszcze jeden stłumiony strzał! Krew i mózg "cyngla" chlapnęły na twarz Lebiediewa Łunienko runął na ziemię. Z zarośli wysunęła się Joanna - Skąd ona tutaj, co to znaczy? - galop myśli w głowie Piotra osiągnął granicę bólu. - Pomóżcie mi - cicho skowyczał Coleman. - Pomóż mi, Joanno, ten bydlak paskudnie mnie trafił. Jabłońska podniosła broń Łunienki, zrobiła dwa kroki. Coleman przerażony i osłupiały zamilkł. - Muszę być wolna - powiedziała strzelając między piękne oczy zastępcy radcy handlowego... Potem wcisnęła broń w łapę Wasyla. Działała bardzo szybko. Zerwała plaster z ust Lebiediewa i otworzyła mu kajdanki. Ten chwycił z rowu swoją teczkę i zataczając się wybiegł na szosę. Ale już ucichł hałas jadącej ciężarówki. Daleko w połowie drogi majaczyła sylwetka samotnego mężczyzny. Czyżby niczego nie słyszał? No tak, nasyp, las, tłumiki zrobiły swoje. Rosjanin przyłożył dłonie do ust. Nie liczyło się już, czy Joanna pozna nazwisko mężczyzny. - Panie Lechu, panie Wałęsa - krzyknął. Ten nawet się nie obejrzał. W oddali rozbłysnęły reflektory powracającego kamaza. - Strzelajmy - krzyknęła Joanna odkręcając tłumik. Wypalili oboje. Ale czy maszerujący, lekko zawiany mężczyzna mógł ich usłyszeć? Ciężarówka znajdowała się o parę kroków. Wszystko zagłuszył ryk silnika pracującego na przyspieszonych obrotach. Kamaz pędził środkiem szosy. W ostatnim momencie piechur zorientował się, że coś jest nie tak i przystanął przysłaniając twarz rękami-Kierowca nadjeżdżającej wywrotki wykonał raptowny skręt kierownicą, zderzak uderzył mężczyznę. Ten wystrzelił w górę, bez krzyku przeleciał kilkanaście metrów i rąbnął w betonowy słup trakcji elektrycznej. Chrupnięcie kręgosłupa... Marczak wyprowadził wóz z poślizgu i zaśmiał się w duchu. - Jakie to proste! Dobrze zarobiłem na swoją stawkę! Na drodze, paręset metrów przed sobą, zobaczył sylwetkę wysokiego mężczyzny. Dobrze jest, zleceniodawca czeka z zapłatą. Brawo dla kasjera - pomyślał i zahamował. Ale gość nie zamierzał wsiadać. I co gorsza, nie był to wcale jednooki Rusek. Zamiast pogratulować i otworzyć drzwiczki wrzucił przez okno coś, co wyglądało jak dwa duże indycze jajka. Marczak zdążył nawet zarejestrować ich karbowaną skorupkę. Lebiediew padł twarzą w rów. Dwie detonacje w jednej. Burza ognia i powracające od lasu echo. - Po wszystkim - powiedziała cicho Joanna. - Tak, po wszystkim. Wrzawa dobiegająca z podwórka, pulsujące światła radiowozu, okrzyki, płacz kobiet, obudziły zagrzebanego w sianie biesiadnika. Usiłował przypomnieć sobie, gdzie jest i co robi tutaj, na stryszku stodółki? W powietrzu czuł jeszcze niepokojącą woń perfum tajemniczej dziewczyny, która prosiła go o chwilę rozmowy, później pocałowała, zaprowadziła na stryszek, a potem... Nie pamiętał. Danka mnie zabije! - pomyślał ze zgrozą. - A gdzie moja wiatrówka? Piękna nowa wiatrówka z NRD. - I to jest wszystko - skończyła swoją opowieść Joanna. - Cała prawda, Piotrze. Dopóki Coleman żył, nie miałam żadnych szans stać się niezależna. A teraz? Z tego, co wiem o Bobie, to nie przekazywał wszystkiego, co o nas wiedział do, Centrali. Mam więc szansę odczepić się od Przeszłości. Wyjedźmy stąd gdzieś, do Kanady, Australii... A kiedy Polska będzie wolna, wrócimy. Słuchał jej w milczeniu, paląc papierosa. - Zrozum - mówiła, a głos jej drżał. Czuła, że cokolwiek powie, cokolwiek zrobi, Lebiediew nigdy nie będzie mógł mieć do niej zaufania. - Zrozum, nie miałam wyboru jak tylko przyjąć pomysł Boba... znaczy Colemana. Ułatwiając ci ucieczkę, miałam ci pomagać, być razem z tobą i jednocześnie informować o twojej akcji. Czuwać nad tobą. Jak widzisz, spisałam się dobrze. Gdybym nie uśpiła Wałęsy w stodółce i nie namówiła wąsatego sąsiada na nocny spacer, to czyje ciało zbieraliby teraz z drogi? - Tak - powiedział krótko i starannie zgasił papierosa. - Musiałaś... Leżeli na suchym, aromatycznym sianie rozgrzebanego stogu, gdzieś w środku wielkich, płaskich Żuław. Z pobij. skiego kanału dolatywał rechot żab. Milczało za to gwiaździste niebo rozpięte od krańca do krańca. - Naprawdę kocham cię, Piotrze - zabrzmiało cicho nieśmiało, przepraszająco... - I ja ciebie też kocham, Joanno. A potem rzeczywiście się kochali. I była to chyba najpiękniejsza miłość świata, doskonale skomponowany utwór muzyczny. Rozpoczynało go allegro wzajemnych pieszczot, gwałtownych pocałunków, przyspieszające, zbliżające, rozpalające... Potem nastąpiło raptowne zwolnienie, rozmarzyła ich słodycz andante, rozkoszowanie się wzajemnym posiadaniem, przenikanie aż do zapomnienia, aż do pełnego zespolenia z sobą, z pachnącym sianem, niebem bardziej gwiaździstym niż amerykański sztandar i z nieubłaganym czasem, będącym w nich i poza nimi