Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

— Nie chcę być poważna. Mdli mnie od bycia poważną. Och, proszę! Nie mogę być zawsze poważna. To mnie zabije. Znów ją połaskotałem, aż zaniosła się histerycznym p5j śmiechem, pół szlochem. — Ratunku! — wyjęczała. — Niegrzeczny Bhalu-alu! Przestań! Mamusiu! W jej oczach mignął ciemny błysk, a potem znieruchomiały — Teraz będziesz słuchała? — wycedziłem przez zaciśnięte zęby. Szamotała się w milczeniu, zaciekle, wreszcie poddąja się i zamarła bez ruchu. Patrzyliśmy sobie w oczy z tak bliska, że bliżej nie można. Nagle Phoebe uśmiechnęła się i poczułeiri) ze wsuwa między nas rękę. — Och, Bhalu — powiedziała dziecinnym głosem — inyślę, że mnie lubisz. Stoczyłem się z niej na plecy i zamknąłem oczy. Po chwili poczułem, jak jej włosy przesuwają się po mojej twarzy. — Kocham cię, Bhalu. Naprawdę cię kocham. Położyła głowę na moim ramieniu. Leżeliśmy dhig0 ze splecionymi ramionami, tak jak zdarzało nam się często w dzieciństwie. Cały dzień spieraliśmy się, co robić. Ja byłem gotów dać za wygraną i wracać do domu. Phoebe, która dołączyła do mnie później, chciała zostać i szukać dalej. „Ludzie zostawiają ślady". Jakbym słyszał Maję. Przypomniała mi, że zgłębiałem, cnoć tylko korespondencyjnie, tajniki detektywistycznego fachu. „Na pewno wpadniesz na coś mądrego. Jeśli ktokolwiek może to zrobić, to właśnie ty". Jej wiara we mnie była denerwująca. Jako dziecko chodziła za mną ufnie po dżungli i po krawędziach urwisk; nigdy nie przyszło jej do głowy, że mogę ją narazić na niebezpieczeństwo. Teraz oczekiwała ode mnie, że przeprowadzę ją przez labirynt Bombaju. Miasto, ogromne, nieprzystępne, drwiło z nas, ilekroć ruszyliśmy się z hotelu. Sama mnogość ludzi — tłoczących się na ulicach, przyczepionych do auto- 451 busów, zwisających z naładowanych pociągów wjeżdżających co minutę na Churcbgate, kłębiących się w nabitych ponad miarę mohollach i chawlach — przytłaczała, a mimo to każdy z nich miał swoją unikalną historię, misternie połączoną z historiami innych. Jak miałem wysupłać jeden jedyny wątek, którego szukaliśmy, z tego kłębowiska opowieści, rozciągającego sienie tylko na sześćdziesiąt kilometrów kwadratowych miasta, lecz czterdzieści lat wstecz? W Anglii ten pomysł — że Phoebe powinna znaleźć człowieka, który dręczył jej matkę, i stanąć z nim twarzą w twarz — wydawał się w jakiś sposób logiczny, lecz tu, w Bombaju, czy raczej Mumbaju, zakrawał na beznadziejną naiwność. Nasze poszukiwania były stratą czasu. Popełniłem głupstwo, przyjeżdżając tutaj. Uprzytomniłem sobie, że w gruncie rzeczy przybyłem do Indii, by zaniknąć krąg, zakończyć wygnanie. Jeszcze raz zobaczyć Bicchaudę. Oddech uwiązł mi w gardle, gdy wyboistą drogą pokonywaliśmy kilka ostatnich kilometrów, gdy ukazywały się moim oczom stare, dobrze znane horyzonty, ale rzeczy, które miały mnie uradować — staruszek w przeciwdeszczowym kapeluszu (Phoebe przypomniała sobie, że taki kapelusz nazywa się irrla), spoglądanie w kałuże z maleńkimi rybkami, widok chłopaków z bambusowymi wędkami, przykucniętych nad sadzawkami, w których łowiliśmy sumy — rzeczywiście sprawiły mi wielką radość, lecz była to radość gorzka. Złapałem się na tym, że próbuj ę obj ąć tę ziemię w posiadanie na tuzin różnych sposobów. „Pamiętasz to?", pytałem Phoebe. Podnosiłem kamień i uderzałem nim o drugi, tak że pękał niczym kokos, ukazując kryształy kwarcu w środku. „Zapach siarki?". Ale nie pamiętała. Mojatęsknota—nie była to nostalgia, lecz desperackie pragnienie, by odnaleźć swoje miejsce — wychodziła w rozmowach o nazwach tutejszych gór z ludźmi takimi jak sprzedawcy herbaty Kali Das i Mangala, ze starcem w kapeluszu, którego przywitałem w dawno nieużywanym języku marathi pod pretekstem upewnienia się, że jesteśmy na dobrej drodze, ale naprawdę po to, by poinformować go, że kiedyś tu mieszkałem. Bałem się, że powrót zniszczy wspomnienia, lecz one pozostały — dalekie, niewzruszone, nietykalne. Ten lęk ustąpił miejsca innemu, trudniejszemu do zniesienia, że to miejsce nie będzie miało dla mnie żadnego czaru. 452 A Phoebe, co myślała? Martwiłem się, co może zrobić, jeśli zdołamy jakoś znaleźć szantażystę. To wydawało się teraz niedorzeczne