Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard
- A co on myśli o skandalu związanym z nieślubnym dzieckiem? - Nie jest tym zachwycony. Ja też nie jestem, ale jaki mam wybór? Czy sądzisz, że Lorenzo kiedykolwiek ode mnie odejdzie? - Spróbujemy. Ale co z tobą? - przenikliwie spojrzała na córkę. - Czy jesteś szczęśliwa? Czy tego właśnie chcesz? - Tak, naprawdę go kocham. Nazywa się Lukas von Ausbach. - Słyszałam o tej rodzinie, ale to nie ma znaczenia. Czy sądzisz, że kiedykolwiek ożeni się z tobą? - Jeśli będzie mógł - Isabelle była z matką szczera. - A jeśli nie będzie mógł? Jeśli żona nie pozwoli mu odejść? Co wtedy? - Przynajmniej będę miała dziecko. Tak bardzo marzyła o tym, obserwując Juliana i Maxa. - A tak nawiasem mówiąc, kiedy przypada termin? - W lutym. Przyjedziesz? - zapytała nieśmiało Isabelle, a matka potwierdziła skinieniem głowy. - Naturalnie - wzruszyło ją to pytanie. - Czy Julian o tym wie? Ci dwoje byli ze sobą tak blisko, że trudno sobie wyobrazić, by mógł nie wiedzieć. Isabelle odparła, że poinformowała go o tym dziś rano. - I co powiedział? - Że jestem taką samą wariatką jak on - Isabelle uśmiechnęła się. - To musi być cecha genetyczna - rzekła Sara podnosząc się; wracały do zamku. W każdym razie jedno było pewne. Z jej dziećmi nie sposób było się nudzić. We wrześniu Xavier wyjechał do Yale, tak jak planowano, a w październiku odwiedził go w New Haven Julian. Xavierowi wiodło się dobrze, polubił uniwersytet, mieszkał w pokoju z dwoma sympatycznymi kolegami. Miał bardzo atrakcyjną dziewczynę, która gościła na kolacji zorganizowanej przez Juliana. Bardzo przyjemnie spędzili czas. Xavier z zadowoleniem powitał swą amerykańską szansę, na Dzień Dziękczynienia planował wyjazd do Kalifornii, by odwiedzić ciotkę Jane. Po powrocie do Paryża Julian dowiedział się, że Phillip i Cecily są w trakcie sprawy rozwodowej, a około Bożego Narodzenia ujrzał zdjęcie brata i swojej byłej żony w czasopiśmie "Tatler". Przy najbliższej okazji pokazał je Sarze, a ona zmarszczyła brwi z niezadowoleniem. Nie była zachwycona tym, co zobaczyła. - Czy sądzisz, że on się z nią ożeni? - Sara zapytała Emanuelle, gdy nieco później rozmawiały na ten temat. - To możliwe - nie pokładała w nim, zwłaszcza ostatnio, takiej wiary jak kiedyś. - Może to zrobić choćby tylko po to, by zdenerwować Juliana. Zazdrość Phillipa o brata nigdy nie osłabła, a z biegiem czasu jeszcze się nasilała. Xavier wrócił do domu na Boże Narodzenie, by po kilku dniach polecieć z powrotem do Stanów. Sara udała się wtedy do Rzymu, by dopilnować sklepu i pomóc Isabelle przygotować się do narodzin dziecka. Na szczęście Marcello nadal pracował w ich magazynie; miał mnóstwo obowiązków w związku z planowanym odejściem Isabelle. Nic się tu nie zmieniło od otwarcia - interes kwitł. Sara uśmiechnęła się z satysfakcją, gdy zobaczyła córkę wydającą energicznie, po włosku, polecenia otaczającym ją wianuszkiem pracownikom. Wyglądała piękniej niż kiedykolwiek, tyle że była strasznie gruba. Sara przypomniała sobie własne ciąże - jej dzieci też zawsze były wielkie. Isabelle robiła wrażenie uszczęśliwionej. Wkrótce po przyjeździe Sara zaprosiła zięcia na lunch do El Toula i zaraz po pierwszym daniu przeszła do zasadniczej kwestii. Tym razem rozmawiała z Lorenzem bez ogródek. - Lorenzo, oboje jesteśmy dorośli - był prawie w wieku Sary, Isabelle zaś była jego żoną od dziewięciu lat. Płaciła wysoką cenę za błąd młodości i Sara była zdecydowana pomóc córce przestać ponosić konsekwencje tej pomyłki. - Od dawna nie jesteście szczęśliwi z Isabelle. To dziecko... cóż, oboje znamy sytuację. Trzeba nazwać rzeczy po imieniu, nie sądzisz? - Moja miłość dla Isabelle nigdy nie wygaśnie - powiedział z teatralnym gestem, a Sara z najwyższym trudem zachowała spokój. - Niewątpliwie. To musi być bardzo bolesne dla was obojga, a dla ciebie z całą pewnością - zdecydowała się zmienić taktykę, potraktować go jako poszkodowanego. - I ten okropny wstyd, jaki cię czeka z powodu dziecka. Czy nie sądzisz, że nadeszła pora na mądrą inwestycję? Zgodzisz się, by Isabelle rozpoczęła nowe życie? Nie wiedziała, jak inaczej można to ująć. Zapytać "ile?" byłoby nieco brutalne, choć czuła taką pokusę. Żałowała bardziej niż kiedykolwiek, że nie ma przy niej Williama. Ale Enzo wnet zrozumiał, o co chodzi Sarze. - Inwestycję? - zapytał patrząc z nadzieją. - Właśnie. Pomyślałam, że przy swojej pozycji zapewne chciałbyś mieć amerykańskie akcje. Albo włoskie, jeżeli wolisz. - Akcje? Ile akcji? - przerwał jedzenie, by nie uronić ani słowa. - A ty o ilu myślisz? Przyglądając się Sarze, uczynił nieokreślony gest ręką. - Ma... (Ma (wł.) - ale - przyp. tłum). Nie wiem... pięć... dziesięć milionów dolarów? - starał się ją wybadać, ale Sara potrząsnęła głową. - Obawiam się, że nie. Milion, może dwa. Z pewnością nie więcej