Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard
- Ale my ju¿ nie chcemy. - Przecie¿ jest nam tutaj dobrze, jesteœmy wolni. Twój brat polubi³ morze. Na H nie mo¿na liczyæ, jemu siê wydaje, ¿e jesteœmy tutaj od zawsze. P³ywa nawet we œnie, a gdy w koñcu zasypia w szalupie, po jego twarzy skacz¹ plamki s³oñca. Rozpiêliœmy nad nim dach z przeœcierad³a, ¿eby móg³ odpoczywaæ w cieniu, ale promienie s³oñca wkradaj¹ siê wszêdzie. - Naprawdê musimy do tej Ameryki? - Musimy - odpowiada Wiktor i wyciera oczy r¹bkiem koszuli, próbuj¹c jednoczeœnie otworzyæ no¿em konserwê. Sta³o siê coœ, co absolutnie nie mia³o siê prawa staæ - zginê³y wszystkie otwieracze do konserw. Zaprzepaœciliœmy - Uwa¿aj na otwieracz, dobrze? Tylko nie zawierusz otwieracza, dobrze? - najwa¿niejsz¹ ze wszystkich rzeczy w podró¿y. Nie uda³a nam siê ta podró¿, zgubiliœmy to, co absolutnie najwa¿niejsze, i dlatego ju¿ nic nie funkcjonuje jak powinno. Tak mówi Wiktor. - Gdyby nie ten cholerny otwieracz do konserw! H jest w wodzie, ja stojê z podbierakiem obok Wiktora i przygl¹dam siê konserwie, któr¹ trzyma w d³oni, patrzê na jego spalone s³oñcem plecy, na uparty kark. Stoj¹c tak bezczynnie, przeszkadzam mu w koncentracji. - Nie znajdziesz sobie jakiegoœ zajêcia? - Nie ma tutaj du¿o do roboty. A poza tym wcale nie chcemy p³yn¹æ do Ameryki. - Sami nie wiecie, czego chcecie. - Chcemy do domu. - Ch³opcu podoba siê na morzu. - Wcale nie. On nienawidzi tej wody. Wiktor wykrzykuje w morze. - Serduszko moje, prawda, ¿e lubisz byæ na morzu! H macha r¹czk¹ ociekaj¹c¹ s³on¹ wod¹. - Morze jest najlepsze. Patrzcie, jak nurkujê. Zniknê³y wrzaskliwe mewy. Teraz, gdy ich nie ma, zaczyna nam ich brakowaæ. Bez mew jest tak potwornie cicho. Nie pomaga wrzucanie do wody odpadków. Nie pomaga wyrzucane przez H jedzenie. Bez mew czas stoi w miejscu, nie wiem, od ilu dni nie s³yszeliœmy ich krzyku, od ilu dni wokó³ Victory panuje cisza. - Jak d³ugo jeszcze bêdziemy p³yn¹æ? - Najwa¿niejsza jest sama podró¿. Nie cel podró¿y. - Chcemy jechaæ do domu. - Nie marudŸ, pomó¿ mi przy ¿aglu. H chce wyjœæ z wody. Uczepieni relingu supermani i Spiderman wspinaj¹ siê jak muchy. Wyci¹gam do niego rêkê. Promienieje ca³ym sob¹. - Zanurkowa³em pod jachtem, bez fajki. - Aha. - Naprawdê? I w³aœnie wtedy, gdy jest ju¿ prawie u celu, puszczam ch³opca. - Jak tak bardzo kochasz ocean, to mo¿esz w nim zostaæ. Ci¹gle na Victory. Bezptaszne niebo. H wa³êsa siê po pok³adzie. W twoim p³aszczu k¹pielowym. Pow³óczy nim jak trenem. Nasza ma³a królowa. Nocami œpi w twoich pachn¹cych s³on¹ wod¹ sukienkach, p³acze s³on¹ wod¹ w kwiaty z materia³u. - Nie pal tyle. To niebezpieczne - poucza. - Aha. - Mo¿na od tego umrzeæ. Zaci¹gam siê g³êboko papierosem. Ostry i ciemny dym wype³nia mi gard³o. £zawi¹ oczy, szczypie w p³ucach. - Znam jednego, co umar³ - mówi. - Ach tak. Ja znam wiele osób, które umar³y. Robi jeszcze jedn¹ rundkê w twoim p³aszczu. Z wêdk¹ w rêce. Zarzuca j¹ do wody, zarzuca raz jeszcze, czeka. Taka ma³a morska królowa krocz¹ca w p³aszczu k¹pielowym nas¹czonym s³on¹ wod¹. Odwraca siê do mnie. Morze po³yskuje w ¿y³ce. Ob³oki s¹ ciê¿kie, bia³e. - Nie zapominaj, ¿e masz tylko dwanaœcie lat. - Prawie trzynaœcie. - Pomyœl o tym. - Nie zapominaj, ¿e ty masz tylko piêæ i nie umiesz ani czytaæ, ani p³ywaæ. I dopalam br¹zow¹ cygaretkê, i œmiejê siê ponad morzem, i wyœmiewam ca³e morze. I œmiejê siê z H, który nagle jawi mi siê jako malutki morski policjant. Który nadzoruje i ciska gromy. I myœli, ¿e wszystko da siê skontrolowaæ. ¯e da siê decydowaæ o morzu, o ludziach, atlantyckich nocach. - Z czego tak rechoczesz? Wêdka wypada mu z rêki i zapl¹tuje siê w reling. PóŸniej. Staje z twarz¹ obok mojej, z wyzywaj¹cymi piegami i wysuniêt¹ do przodu szczêk¹. Zaciska piêœæ pod moj¹ brod¹. Jak gdyby chcia³ uderzyæ. Wpatruje siê we mnie jak zdech³a ryba. Przestajê siê œmiaæ i go odpycham. Traci równowagê i uderza g³ow¹ o pok³ad. Rozchylaj¹ siê po³y p³aszcza. Odchodzê, gdy zaczyna p³akaæ. PóŸniej le¿ê w koi, miêdzy wybrzuszonymi od s³onej wody gazetami, z radiem przy uchu. Bia³a pustoœæ, mg³a w oczach. H szaleje na górze z Wiktorem. Wrzeszczy na ca³e gard³o. - Mamo! Mamo! Mamusiu! Nigdy nie wykrzykuje w morze czegoœ innego. Po co mu ta ca³a nauka mówienia, gdy w gruncie rzeczy liczy siê tylko jedno jedyne s³owo: „mama”. I to nieustanne marudzenie, kontrolowanie. Nie paliæ, nie œmiaæ siê, nie nic. - Ona ma na imiê Ellen - wyszeptujê w przeœcierad³o