Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard
Nie masz ¿adnego asa w rêkawie. - Musisz mi coœ doradziæ - mrukn¹³ Jedwab. Alka poprawi³ ciê¿ki kordelas, który nosi³ przy pasie. - To bardzo wytworny, zbudowany z kamienia dom o dwóch skrzyd³ach. Skrzyd³a s¹ dwupiêtrowe, a sama willa jednopiêtrowa. Jeœli wejdziesz od frontu, tak jak ja wchodzi³em, znajdziesz siê w rozleg³ym salonie goœcinnym. Ja by³em tylko tam. Mówi¹, ¿e dom ma ogromne, dwupoziomowe piwnice. Posiad³oœci strzeg¹ gwardziœci. Jednego z nich widzia³eœ w moim szkle. No i ten talus-fallus, za przeproszeniem. Ju¿ ci o nim wspomina³em. - Czy wiesz, jak trafiæ do sypialni Krwi? Alka potrz¹sn¹³ g³ow¹. - Ale¿ on po ciemnej stronie nie sypia nawet godziny! Z³odzieje przecie¿ nigdy nie sypiaj¹. Obowi¹zki nie pozwalaj¹ im zmru¿yæ oka a¿ do rozjaœnienia. - I wyczuwaj¹c, ¿e Jedwab go nie rozumie, wyjaœni³: - Odwiedzaj¹ go wtedy ró¿ni ludzie, tak jak ja kiedyœ, by odbyæ powa¿ne rozmowy. Albo tacy, którzy dla niego pracuj¹. Przychodz¹ pokornie, z kapeluszami w d³oniach, by wyjaœniæ, gdzie byli lub dok¹d siê wybieraj¹. - Rozumiem. Alka chwyci³ uzdê mniejszego os³a, a sam wsiad³ na du¿ego. - Do rozjaœnienia masz cztery lub piêæ godzin. PóŸniej musisz wracaæ. Na twoim miejscu, patere, nie chcia³bym znaleŸæ siê wtedy zbyt blisko muru. Na jego szczycie mog¹ pojawiæ siê gwardziœci. Wiem, ¿e tak czêsto robi¹. - W porz¹dku. - Jedwab zdawa³ sobie sprawê, ¿e do muru ma jeszcze kawa³ drogi. - Dziêkujê jeszcze raz. Bez wzglêdu na to, co myœlisz, nie zdradzê ciebie i zrobiê wszystko, by mnie nie z³apano. Obserwuj¹c odje¿d¿aj¹cego w las z³odzieja, zastanawia³ siê, jaki Alka by³ jako dziecko, co takiego maytere Miêta powiedzia³a tamtemu malcowi, ¿e wywar³o to na nim a¿ tak dog³êbne wra¿enie? Bo Alka wierzy³; na przekór groŸnemu wygl¹dowi i knajackiej mowie, w przeciwieñstwie do wielu, pozornie lepszych od niego ludzi, wierzy³, a jego wiara by³a szczera i ¿arliwa. Wizerunek uœmiechaj¹cej siê Scylli zawieszony na œcianie jego plugawej nory nie pojawi³ siê przypadkowo; g³êboko w duchu Alka klêka³ przed bogini¹ z uwielbienia. Pokrzepiony t¹ myœl¹ Jedwab sam przyklêkn¹³, choæ w kolana boleœnie uwiera³y go krzemienie, którymi usiane by³o zbocze wzgórza. Zewnêtrzny ostrzeg³, ¿e nie udzieli mu ¿adnej pomocy; niemniej nie zabroni³ zwróciæ siê o pomoc do innych bogów, a Tartaros Mroczny wspiera³ wszystkich ludzi dzia³aj¹cych poza prawem. - Obiecujê czarnego barana, mi³y Tartarosie. Gdy tylko bêdzie mnie staæ. Pamiêtaj o swym dziecku, które wst¹pi³o na s³u¿bê mniejszego boga. Ale Krew równie¿ dzia³a³ poza prawem, handlowa³ rdz¹, kobietami, zajmowa³ siê szmuglem; by³o bardziej ni¿ prawdopodobne, ¿e Tartaros jednak stanie po jego stronie. Jedwab ciê¿ko westchn¹³, wsta³ z ziemi, strzepn¹³ kurz ze swych najstarszych i najgorszych spodni, po czym ruszy³ w dó³ skalistym stokiem. Co ma byæ, to bêdzie, musia³ kontynuowaæ sw¹ misjê, nie bacz¹c na to, czy ciemny bóg mu pomo¿e. Po jego stronie móg³ te¿ stan¹æ Pah Podwójnie Widz¹cy albo Scylla Parz¹ca, która mia³a w Vironie wiêksze wp³ywy ni¿ jej brat. Z ca³¹ pewnoœci¹ bogini nie ¿yczy sobie, by miastu, które oddawa³o jej najwiêksz¹ czeœæ, odebrano manteion! Pokrzepiony na duchu t¹ myœl¹ Jedwab ruszy³ energiczniejszym krokiem. Niebawem bij¹c¹ od domu Krwi mêtn¹, z³ocist¹ poœwiatê zas³oni³y drzewa. Wiatr ucich³. U stóp wzgórza powietrze by³o duszne, gor¹ce i zatêch³e, przejrza³e od przed³u¿aj¹cego siê ponad miarê lata. A mo¿e to i lepiej, ¿e lato nie chce ust¹piæ. Jedwab przedziera³ siê przez zbity g¹szcz ga³êzi pokrytych szeleszcz¹cymi liœæmi, pod stopami trzaska³y mu suche patyki, i myœla³, ¿e gdyby rok by³ normalny, las ton¹³by w kopnym œniegu. Wówczas wyprawa do domu Krwi by³aby niemo¿liwa. Czy¿by sucha, gor¹ca pora roku zosta³a specjalnie dla niego przed³u¿ona przez bogów? Na tê myœl a¿ przystan¹³ w pó³ kroku. Ten niezmienny ¿ar dla niego? Codzienne cierpienia maytere Marmur, wysypki u dzieci, wiêdn¹ce zbo¿a i wysychaj¹ce strumienie? Gdy dotar³ na brzeg jednego z nich, o ma³o nie wpad³ do g³êbokiego koryta. W ostatniej chwili chwyci³ siê grubej ga³êzi. Ostro¿nie zsun¹³ siê po stromiŸnie, przyklêkn¹³ na wyg³adzonych kamieniach i po omacku wyci¹gn¹³ rêkê. Wody nie znalaz³. Mo¿e tu i ówdzie pozosta³y jakieœ ka³u¿e, lecz tutaj nie by³o nawet b³ota. Zadar³ g³owê i zacz¹³ nas³uchiwaæ znajomej muzyki wody p³yn¹cej bystro miêdzy kamieniami. Gdzieœ w oddali rozleg³ siê krzyk kozodoja; ochryp³y dŸwiêk szybko ucich³ i znów wokó³ Jedwabia zamknê³a siê cisza lasu; otacza³y go milcz¹ce, spragnione wilgoci drzewa. Las zosta³ posiany w czasach calde (tak mówili w scholi nauczyciele), po to by woda nape³nia³a miejskie studnie; rozci¹ga³ siê na obszarze piêædziesiêciu mil w kierunku Palustrii. Obecnie Ayuntamiento pozwala³a bogaczom budowaæ w³asne, nowe studnie. Skoro wysch³y nawet potoki, jak d³ugo jeszcze przetrwa Viron? Czy¿by przysz³o budowaæ nowe miasto, choæby tymczasowe, na brzegu jeziora? Marz¹c o daj¹cej trochê œwiat³a latami i o wodzie, Jedwab wspi¹³ siê na drugi brzeg. Po kolejnych stu krokach dostrzeg³ miêdzy go³ymi, rosn¹cymi gêsto drzewami blask nieba odbijaj¹cy siê w ociosanych, wyg³adzonych kamieniach. W miarê jak siê zbli¿a³, otaczaj¹cy willê Krwi mur rós³ i rós³. Alka oceni³ jego wysokoœæ na dziesiêæ ³okci; jednak dla Jedwabia, stoj¹cego u potê¿nej podstawy œciany i spogl¹daj¹cego w górê na po³yskuj¹ce w ulotnym blasku nieba ostrza z³owieszczych szpikulców, oszacowanie to wydawa³o siê bardziej ni¿ ostro¿ne