Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard
- Całkiem jak pan i pański projekt. Szybkość odpowiedzi zaskoczyła Connolly'ego. - Przynajmniej istnieje jakiś związek. - Tak właśnie funkcjonuje nauka. Zgaduje się, szuka związków, a potem, jeżeli wszystko pasuje, udowadnia się to, co się zgadło na początku. Czy nie to właśnie pan robi? - Jeszcze niczego nie odgadłem. - Ale zorientował się pan, gdzie szukać - powiedział rozbawiony. - Gdzie zacząłby pan szukać, chcąc się dowiedzieć czegoś o tym urządzeniu? To pytanie zadziałało jak ustawienie na właściwym miejscu pionka szachowego. Connolly, gotowy do gry, ruszył swojego. - Gdzie bym zaczął? W pańskiej teczce. Oppenheimer popatrzył na niego z uznaniem, a potem się uśmiechnął. - Mógłby się pan rozczarować. Dowiedziałby się pan jedynie - mówił, od niechcenia wyciągając plik papierów - jak zagmatwana jest nasza biurokracja. - Popieprzona - poprawił go Connolly. - Jak pan chce. - Ubawił się Oppenheimer. - Po co używać eufemizmów? Co by pan na przykład z tego wywnioskował? - Wyciągnął kartkę. - To jest od Bainbridge'a... dobry człowiek, odpowiada za Trinity. - A co to takiego? - Tam właśnie jedziemy. Poligon doświadczalny. Chce, aby oficjalnie był oznaczony jako Projekt T. Okazuje się, że biuro nazywa go A, ale Mitchel przy zakupach używa T, i wysyła do S-45, a w zeszłym tygodniu przemianowano poligon na Projekt J, aby nie dopuszczać do pomyłek z Budynkiem T lub Poligonem T, jednak ludzie dalej używają T, jako że przepustki są oznaczone literą T, więc on nadal chce mieć T. - A pan? - O, tak. Czegokolwiek życzy sobie Ken. Oto inny przykład. Dział zakupów chce stworzyć nową serię oznaczania. Mamy X, A, B i C, przy czym X ma pierwszeństwo. Teraz chcą podzielić X na XX, Xl i X2. - Co to takiego XX? Specjalna przesyłka? - Praktycznie tak. Idzie wprost do Komisji Produkcji Wojennej, zezwala wyładować ładunek samolotu w dowolnym miejscu w kraju. - I zgodzi się pan na to? - Oczywiście. Nie możemy czekać na dostawy, kiedy służby spierają się co do pierwszeństwa. - I znowu się to pojawiło, niespodziewany upór, arogancka chęć zwycięstwa. - Oczywiście, łatwo się śmiać z tego całego alfabetycznego galimatiasu. Problem polega na tym, że to naprawdę ważne. Każdy szczegół. Dla kogoś jest to rzeczywiście ważne. - O jak dużych dostawach mówimy? Oppenheimer westchnął i zapalił następnego papierosa. - Dziennie przez magazyn przechodzi około trzydziestu pięciu ton. Może pięć idzie na poligon. - Pięć ton dziennie? - Connolly był zaskoczony. - Tak - potwierdził Oppenheimer - mniej więcej. Wszystko, od piwa do... no, wszystko. - Ale to musi być ogromne. Jak ukrywacie coś tak wielkiego? Do dzisiaj nie słyszałem o tym. - Tak - odparł Oppenheimer z uśmiechem - a jest pan w bezpiece. W każdym razie w specjalnej bezpiece. Często sam się zastanawiam. Wie pan, kiedy założyliśmy poligon, potrzebowaliśmy własnej częstotliwości do naziemnej łączności krótkofalowej i to, co dostaliśmy, przez przypadek pokrywało się z transportem frachtowym w San Antonio. Mogli nas słuchać, ale wątpię, czy rozumieli, o czym rozmawialiśmy. Zlikwidowaliśmy telefony od Albuquerque do Denver, żeby nikt z zewnątrz nie mógł połączyć się z Górą. Przesadzone środki bezpieczeństwa. Lecz nadal musimy wysyłać towar z Góry... tego nie można obejść w żaden sposób. Więc wysyłamy ciężarówki co noc, jak się ściemni, czasami po dziesięć, i wie pan, chyba jednak nikt tego nie zauważył. Jest, jak mówię, trzeba wiedzieć, czego się szuka. - Uśmiechnął się, jak gdyby zademonstrował doskonałość wzoru. - Może - powiedział Connolly. - Z drugiej strony, czasami dopisuje szczęście. Właśnie zdobyłem informacje o skali projektu, kodowanych nazwiskach, dokładnych połączeniach telefonicznych i personelu odpowiedzialnym, a wcale nie przeglądałem pańskiej teczki. - Istotnie - przytaknął po cichu Oppenheimer. - Może jest pan bardziej niebezpieczny, niż myślałem. - Tylko kiedy będę musiał to wykorzystać. - Ruchem głowy wskazał broń