Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

.. - Mam elektroniczny- przerwał jej. - I bądź łaskawa nie mówić mi, że ósemka to bałwanek, a czwórka to krzesełko. - Skoro nalegasz... Posterunek jest dwa przystanki od twojego domu. Wiesz, jak dojechać? - Głupie pytanie... - Tylko pozornie. Do wykupienia biletu będziesz potrzebował pieniędzy: to okrągłe, metalowe, co ci się pałęta po kieszeniach. Cześć! I zanim zdążył odzyskać mowę, odłożyła słuchawkę. Kirs... znaczy się Kasandra taka już była - musiała próbować wszystkimi dyrygować. Była najbardziej zorganizowaną osobą, jaką znał. Prawdę mówiąc, była zbyt zorganizowana - miała tyle zorganizowania, że się przelewało na wszystkie strony i zagrażało innym. A Johnny był jej przyjacielem. W ogólnym znaczeniu tego słowa, ma się rozumieć! Tak właściwie to nawet nie wiedział, czy w tej sprawie ma jakikolwiek wybór. Kirs... znaczy się Kasandra w przyjaźniach nie była dobra i zdawała sobie z tego sprawę. Wiedziała nawet, że powodem jest jakaś wada charakteru, naturalnie u innych. Poza tym spotykała się z czarną niewdzięcznością - im bardziej starała się pomóc innym, wyjaśniając im, jak głupio postępują, tym mniej ją lubili. I to zupełnie bez powodu. Jedynym powodem, dla którego Johnny w ten sposób nie zareagował, była pełna świadomość własnej głupoty. Zdarzało się jednakże (co prawda rzadko, ale się zdarzało), że kiedy oświetlenie było właściwe, a Kirs... znaczy się Kasandra przypadkiem nikogo nie organizowała, była całkiem miłą dziewczyną. Johnny w takich wypadkach nieodmiennie dochodził do wniosku, że istnieją dwa rodzaje głupoty - normalna, taka jak jego, i wysoce specjalistyczna, którą ma się, tylko kiedy jest się za bardzo wypchanym rozmaitymi mądrościami. Na wszelki wypadek zdecydował się poinformować dziadka, że wychodzi; jakby przypadkiem zabrakło prądu albo zepsuł się telewizor, dziadek zacząłby go szukać i gdyby znalazł, zacząłby desperować. - Dziadku, wychodzę! - Dobra. - Dziadek nawet nie oderwał wzroku od ekranu. - Zobacz no! Prosto w szambo! W garażu nic ciekawego się nie działo, toteż Guilty wyczołgał się spod sterty czarnych worków i zajął zwykłą pozycję z przodu wózka, gdzie zawsze podróżował w nadziei, że uda się kogoś drapnąć. A jakby się bardzo dobrze złożyło, to może i ugryźć... Koło drzwi przez chwilę tłukła się mucha, po czym nie mogąc się przebić przez szybkę, zrezygnowana poszła spać. Worki się poruszyły. Ruch przypominał poruszanie się żab w oliwie albo much w syropie: był powolny i stopniowy, a towarzyszył mu gumowy, skrzypiący odgłos, zupełnie jakby początkujący iluzjonista próbował wyjąć królika z balonów. Rozległy się także inne dźwięki, ale Gulity nie zwracał na nie uwagi - z doświadczenia wiedział, że dźwięków nie da się zaatakować, a poza tym zdążył się już do nich przyzwyczaić. Dźwięki nie były zresztą głośne czy wyraźne. Mogły to być fragmenty muzyki albo strzępki rozmów - jak niedokładnie dostrojone radio grające dwa pokoje dalej albo ryk bardzo odległego tłumu... Johnny spotkał się z Kasandrą przed posterunkiem policji. - Twoje szczęście, że miałam trochę wolnego czasu - powitała go jak zwykle czarująco. - Idziemy! Za biurkiem siedział spokojnie sierżant Comely. Gdy weszli, przyjrzał im się obojętnie, zapisał coś w rozłożonej na biurku księdze i nagle uniósł wzrok, tym razem na pewno nie obojętny. - Ty?! - Hm... dzień dobry, panie sierżancie - powitał go Johnny. - Co tym razem? Zobaczyłeś obcych? - Przyszliśmy w związku z panią Tachyon - oświadczyła Kasandrą. - Tak? - Dalej - poleciła Johnny'emu. - Opowiedz wszystko. - Hm... no... No więc ja i Wobbler i Yo-less i Big-mac... - Wobbler, Yo-less, Bigmac i ja - poprawiła go Kasandrą. Uwaga sierżanta skoncentrowała się na niej. - Cała wasze piątka? - spytał. - Mnie tam nie było! Ja tylko poprawiałam jego gramatykę. - Często ci się to trafia? - zainteresował się Comely, a nie mogąc się doczekać odpowiedzi, spytał Johnny'ego: - Często tak robi? - Cały czas - poinformował go z rezygnacją zapytany. - Słodka godzino! Dobrze, mów dalej. Ty, nie ona! Kiedy jeszcze sierżant Comely był zwykłym policjantem, złożył wizytę w szkole Johnny'ego, żeby wszyscy mogli się przekonać, jaka policja jest miła. Podczas tej wizyty udało mu się skuć samego siebie własnymi kajdankami, była więc dla uczestników pamiętna