Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

Dawid siedziaB po turecku na dywanie i patrzyB na mnie z doBu. - Ty i twoi rodzice, nawet Annalena, wy wszyscy mo|ecie przyj[ i pój[ sobie, kiedy tylko chcecie! Tylko ja, tylko ja musz tu by caBy czas! GBos zaczB mi skrzecze, usByszaBam dobiegajcy z du|ego pokoju pBacz Camilla. - No i prosz, obudziBa[ go, Lilii - powiedziaB Dawid, krcc z dezaprobat gBow. - To zajmij si nim chocia| raz! - krzyknBam ze zBo[ci i rzuciBam si na Bó|ko. SByszaBam, jak stara si uspokoi dziecko. PodgrzaB mu butelk, przewinB, potem nakarmiB i przyniósB do mnie do pokoju. Na pró|no, Camillo nie przestawaB pBaka. Po pewnym, wystarczajco dBugim czasie podniosBam si i ukradkiem zerknBam w ich kierunku. Dawid siedziaB na dywanie i opieraB Camilla na kolanach. TrzymaB go swoimi du|ymi dBoDmi i delikatnie koBysaB. Mimo to maBy nadal pBakaB. Dawid byB wyraznie zmczony. - Lilii, mo|esz go wzi na chwil? - poprosiB w koDcu. WygldaBo to tak, jakby Dawid byB Dawidem, a Camillo - Goliatem. Dawid i Goliat - Dawid przeciwko Goliatowi. - Jestem cholernie zmczony - powiedziaB Dawid i podaB mi Goliata. - Co mu jest? Dlaczego tak krzyczy? To nie jest normalne... Nie poruszyBam si. - Lilii, prosz... Jutro wieczorem mam wa|ny koncert. Zawal go, je[li nie prze[pi si troch. Nadal si nie poruszyBam. Po prostu siedziaBam na Bó|ku i obserwowaBam Dawida. Mojej mamy nie byBo w domu. PojechaBa razem z Bernardem do przyjacióBki do Trewiru. Mieli wróci dopiero nazajutrz po poBudniu. ZobaczyBam, |e mój chBopak podnosi si. 112 DaB mi na rce Camilla. - Sorry, Lilii, jestem wykoDczony. Najlepiej bdzie, jak pójd do siebie, do domu. Musz si poBo|y cho na godzin... SpojrzaBam z niedowierzaniem na Dawida, potem na Camilla. ByB [rodek nocy. - Prosz, nie gniewaj si - dodaB. Nie odezwaBam si ani sBowem. - Wpadn do ciebie jutro zaraz po szkole, OK? - usiBowaB mnie udobrucha. MilczaBam. Camillo darB si wniebogBosy. - Nie gniewaj si - powtórzyB, zakBadajc kurtk. StanB naprzeciwko mnie z opuszczonymi bezradnie rkoma. - Jednak si gniewasz - powiedziaB cicho i spojrzaB na mnie niepewnie. Ale ja, unikajc jego wzroku, pozostaBam nieczuBa na jego pro[by. NieczuBa z w[ciekBo[ci, przera|enia i smutku. Potem wyszedB, a ja i Camillo zostali[my sami. * Tamtej nocy minuty cignBy si w nieskoDczono[. - No, za[nij wreszcie, Camillu, prosz, za[nij - powtarzaBam po raz setny. ZaparzyBam mu herbatk i ostudziBam, przeniosBam go na stolik do przewijania i pozwoliBam nagusieDkiemu wywija rczkami i nó|kami. ZpiewaBam mu piosenki i ogldaBam z nim MTV