Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard
To nie jest zła propozycja. Rozumie pan? Ushikawa westchnął i spojrzał na zegarek. - Ojej, muszę już lecieć. Znowu się zasiedziałem. I znowu poczęstował mnie pan piwem. Sam tylko gadałem jak najęty, to naprawdę niegrzeczne. Oczywiście to mnie nie tłumaczy, ale jakoś dobrze mi się u pana siedzi. Tu jest bardzo przytulnie. Ushikawa wstał, zaniósł do kuchni szklankę, butelkę po piwie i popielniczkę i postawił przy zlewie. - Niedługo znowu będę w kontakcie. Załatwię tak, żeby mógł pan porozmawiać z panią Kumiko. Obiecuję panu. Proszę się już na to cieszyć. Po wyjściu Ushikawy otworzyłem okno i wypuściłem na zewnątrz unoszący się w pokoju dym papierosowy. Potem nalałem sobie do szklanki wody, wypiłem, usiadłem na kanapie i wziąłem na kolana kota. Wyobrażałem sobie, jak po wyjściu za próg Ushikawa zdejmuje przebranie i wraca do Noboru Watai. Były to głupie wyobrażenia. 18. O przymierzalni i o następcy Gałka nie wiedziała nic o kobietach, które tu przychodziły. Żadna z nich nic o sobie nie mówiła, a Gałka nie zadawała żadnych pytań. Nazwiska, które podawały, były niewątpliwie fałszywe, lecz kobiety otaczał specyficzny zapach, będący rezultatem kombinacji pieniędzy i władzy. Nie obnosiły się z tym specjalnie, lecz po ich ubraniu i sposobie jego noszenia Gałka poznawała, do jakiej klasy należały. Wynajmowała pomieszczenia biurowe w budynku w Akasaka. Ponieważ większość klientek miała obsesję na temat dyskrecji, wybrała jak najmniej rzucający się w oczy dom w jak najmniej rzucającym się w oczy miejscu. Rzeczywiście była kiedyś projektantką ubrań i nikt się nie dziwił, że przychodziło do niej wiele kobiet. Dobrze się też składało, że większość jej klientek miała od trzydziestu paru do pięćdziesięciu paru lat i należała do kobiet, które stać było na zamawianie drogich strojów. W biurze zgromadziła stosy żurnali i pism związanych z projektowaniem ubrań, postawiła stół krawiecki, manekin i skompletowała inne narzędzia, a żeby nadać wszystkiemu pozory prawdy, zaprojektowała tam nawet parę ubrań. Mniejszy pokój urządzono jako przymierzalnię. Gałka wprowadzała do niego klientki i na kanapie „dokonywała przymiarek". Listę klientek sporządziła dla niej żona właściciela domu towarowego. Miała dużo znajomości i ostrożnie wybrała niewielką liczbę osób, które uznała za godne zaufania. Była przekonana, że aby uniknąć skandalu, trzeba tu stworzyć rodzaj klubu składającego się ze starannie dobranych klientek. Inaczej od razu rozejdą się plotki. Członkiniom wyraźnie powiedziano, że nie mogą nikomu z zewnątrz wspomnieć o tych „przymiarkach". Wszystkie były dyskretne i wiedziały, że jeżeli nie dotrzymają obietnicy, zostaną na stałe wykluczone z klubu. Dzwoniły najpierw, umawiały się na „przymiarkę" i przychodziły o umówionej godzinie. Dzięki temu nie było możliwości, że klientki się spotkają i dyskrecja była w pełni zachowana. Opłatę wnosiły na miejscu gotówką. Żona właściciela domu towarowego według własnego widzimisię ustaliła jej wysokość na poziomie znacznie przekraczającym oczekiwania Gałki. Wszystkie kobiety, które raz odbyły z Gałką „przymiarkę", potem ponownie dzwoniły, chcąc się umówić na kolejną. Wszystkie bez wyjątku. „Nie ma potrzeby przejmować się pieniędzmi - wytłumaczyła Gałce na początku żona właściciela domu towarowego. - Im więcej płacą, tym pewniej się czują" - powiedziała. Gałka chodziła do biura trzy razy w tygodniu i dokonywała jednej „przymiarki" dziennie. Więcej nie mogła. Kiedy Cynamon skończył szesnaście lat, zaczął pomagać matce w pracy. Gałka nie dawała sobie rady ze wszystkimi sprawami, a nie chciała zatrudniać nikogo obcego. Kiedy po długim namyśle zapytała Cynamona, czy by jej nie pomógł, powiedział „proszę bardzo". Nie zapytał nawet, czym matka się zajmuje. O dziesiątej rano wsiadał do taksówki, jechał do biura (nie mógł znieść jazdy metrem albo autobusem z obcymi), sprzątał, układał wszystko na miejscu, wkładał kwiaty do wazonu, robił kawę, kupował potrzebne rzeczy, puszczał cicho taśmy z muzyką klasyczną i prowadził księgowość. Wkrótce nie mogła się bez niego w biurze obejść. Czy miała przyjść klientka, czy nie, ubrany w garnitur i krawat siedział przy biurku w pokoju przyjęć. Żadna klientka nie narzekała na to, że nie mówi. Nie uznawały tego za kłopotliwe, wręcz podobało im się, że się nie odzywa. Zapisywał je też przez telefon. Mówiły, którego dnia i o której godzinie chciałyby przyjść, a Cynamon odpowiadał, postukując w biurko. Jedno stuknięcie znaczyło „nie", a dwa - „tak". Klientkom podobał się ten prosty system. Cynamon był przystojnym młodzieńcem o twarzy tak szlachetnej, że jego wyrzeźbiona podobizna z powodzeniem mogłaby się znaleźć w muzeum, a do tego, w przeciwieństwie do wielu młodzieńców, nie tracił uroku, kiedy otwierał usta. Wchodząc i wychodząc, zagadywały do niego. Uśmiechał się i słuchał, potakując. Te rozmowy pomagały się kobietom rozluźnić. Pozwalały zrzucić stresy zewnętrznego świata i zmniejszyć uczucie niezręczności po „przymiarce". A Cynamon, który zwykle unikał kontaktów z obcymi, nie miał chyba nic przeciwko rozmowom z klientkami. Kiedy skończył osiemnaście lat, zrobił prawo jazdy. Gałka znalazła sympatycznego instruktora, który nauczył milczącego chłopca prowadzić samochód. Cynamon przeczytał już od deski do deski wszystkie podręczniki i przyswoił sobie całą wiedzę o technice prowadzenia