Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

Istniał także jeszcze jeden powód, dla którego okręty liniowe miały stosunkowo lekkie uzbrojenie rakietowe. Taki mianowicie, że okręt liniowy niezwykle trudno jest zniszczyć samymi rakietami. ECM-y, pozorne cele i zagłuszacze utrudniają trafienie, a okręty liniowe mają ich do dyspozycji więcej niż okręty innych klas. Antyrakiety, sprzężone działka rakietowe, a nawet salwy burtowe dział są nader skutecznymi aktywnymi środkami obronnymi, a tych także mają najwięcej. Posiadają także najsilniejsze generatory osłon burtowych zdolne odbić, ugiąć czy osłabić promień lasera. A jeśli to wszystko zawiedzie, pozostaje jeszcze gruby pancerz i olbrzymia powierzchnia kadłuba mogącego przyjąć zadziwiającą liczbę trafień bez poważnej utraty zdolności bojowych. Do tego jeśli kilka eskadr liniowych utworzy ścianę i zgra obrony antyrakietowe w jedną całość, podobnie jak sensory pokładowe, żadna pojedyncza salwa burtowa wystrzelona przez jakikolwiek superdreadnought - nawet należący do klasy Seydlitz posiadającej najcięższe uzbrojenie rakietowe w znanej części galaktyki - nie ma szans wyeliminować z walki okrętu liniowego przeciwnika. Rakiety zresztą nie zawsze były istotną bronią. Stanowiły dalekosiężne narzędzie do toczenia pojedynków używane przez admirałów, gdy trzeba było rozeznać się w nieprzyjacielskich środkach do prowadzenia wojny radioelektronicznej i podejścia do walki. Poza tym żaden oficer flagowy, który nie postradał zmysłów, nie staczał bitwy, ostrzeliwując wszystkie okręty wroga. Całe dywizjony albo i eskadry koncentrowały ogień na jednym okręcie z nadzieją, że przeciążą lokalnie obronę antyrakietową i wyłączą go z walki lub nawet unicestwią. Nadzieja ta rzadko okazywała się płonna, choć zwykle akcja taka trwała długo. No a poza tym jest jeszcze tak zwany „szczęśliwy traf”. Istniał on od zawsze i będzie istniał wiecznie. To marzenie każdego oficera taktycznego, bo nawet najpotężniejszy okręt może przypadkiem zostać tak fatalnie trafiony jedynym promieniem lasera, że pozostaje mu tylko wycofać się z walki. Przeważnie jest to trafienie w węzły napędu, ale bywają inne, znacznie rzadsze. Do najrzadszych należą takie, które powodują eksplozję niszczącą całą jednostkę. Żaden szanujący się taktyk naturalnie nie będzie opierał planu bitwy na podobnym założeniu, ale wiadomo, że takie zjawisko w przyrodzie istnieje, toteż każdy oficer taktyczny, odpalając kolejną salwę rakiet, liczy po cichu, że może tym razem los się do niego uśmiechnie. Zabójczy dla okrętów liniowych natomiast zawsze był toczony na niewielką odległość pojedynek artyleryjski na działa energetyczne. Dlatego też rzadko do nich dochodziło i dlatego w ciągu ostatnich paru stuleci przed rozpoczęciem tej wojny zostało w ten sposób zniszczonych niewiele okrętów liniowych. Jeśli bowiem chce się rzeczywiście zniszczyć nieprzyjacielską flotę, trzeba zaryzykować bardzo poważne straty własne i zbliżyć się na skuteczny zasięg dział energetycznych. Promieni laserów czy graserów nie powstrzyma żadna antyrakieta, a z odległości mniejszej niż czterysta tysięcy kilometrów nie odbije go żadna osłona burtowa. Ponieważ promień spolaryzowanego światła porusza się z prędkością światła, przy tej odległości niemożliwy jest żaden unik. A żadna inna broń nie ma na dodatek tak niszczącej siły rażenia, dla której żaden pancerz nie jest przeszkodą. I właśnie dlatego żaden mający choćby resztki instynktu samozachowawczego admirał nie czeka, jeśli nie musi, aż coś takiego nastąpi i aż potężniejszy przeciwnik dotrze w zasięg dział, a przeważnie nie musi. Obracając swe okręty ekranami do wroga, niweluje skuteczność jego ostrzału z dział, a odpowiednio wcześnie rozpoczynając odwrót, zawsze zdąży uciec. Wtedy można jedynie próbować trafić jego okręty rakietami, ale w takiej sytuacji stanowi to trudność i uciekający jest w lepszym położeniu od ścigającego. Ponieważ każdy doświadczony oficer flagowy dokładnie wie, kiedy powinien zacząć się wycofywać, straty nawet w starciach flot z reguły nie są duże. Stąd też takim szokiem była masakra zwana czwartą bitwą o Yeltsin, kiedy to pancerniki Ludowej Republiki dostały się w zasięg dział superdreadnoughtów lady Harrington. Stało się tak tylko z tego powodu, że ich dowódca nie wiedział, że ma do czynienia z superdreadnoughtami. Jeśli obie strony są świadome, czym dysponuje przeciwnik, istnieje tylko jeden sposób, by zmusić wroga do podjęcia walki - wybrać cel, którego musi on bronić za wszelką cenę. Wtedy dysponując przewagą i godząc się na ciężkie straty, można mieć pewność zniszczenia jego sił. Problem polega na tym, że trudno jest taki cel znaleźć, zwłaszcza jeśli toczy się wojnę z państwem tak wielkim jak Ludowa Republika Haven. I to właśnie tłumaczy, dlaczego wojny w przestrzeni z zasady bywały długie i męczące. Sytuację zmieniły dopiero zasobniki holowane. Z założenia holuje się je za rufą i odpala rakiety, gdy zasobniki znajdują się poza granicą ekranu okrętu. Salwy nie oślepiają dzięki temu sensorów pokładowych ani nie przerywają telemetrycznego systemu kierowania ogniem. Użycie zasobników pozwala na równoczesne wystrzelenie znacznie większej liczby rakiet, a superdreadnoughty rakietowe mogą to robić wielokrotnie. Przeciążenie każdej klasycznej obrony antyrakietowej jest niemal pewne. Poza tym każdy system biernej obrony przeciwrakietowej starszy niż Ghost Rider będzie w starciu z nim mało skuteczny. A okręty liniowe, choć trudne do zniszczenia, nie są jednak niezniszczalne - dwieście lub trzysta impulsowych głowic laserowych detonujących równocześnie bez większego trudu unicestwi każdy z nich. I tak oto admirałowie i kapitanowie okrętów liniowych mieli okazję odkryć ponownie zalety pojedynków rakietowych na duże odległości