Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard
– Joan, jak ma się twoja nowa ręka? – spytał ją Flawiusz. Joan, uśmiechając się zalotnie, wyciągnęła do nas obie ręce. Prawa była znacznie mniejsza od lewej. – Rośnie. Już wkrótce będę mogła grać na harfie. Arsen mruknął przez zęby. Usłyszałem tylko słowo podobne do „salamandry”. Nie mogę powiedzieć, żeby ich fabryki wywarły na mnie wstrząsające wrażenie. Były to ciemne, niskie szopy z prostokątnymi kadziami wkopanymi w ziemię. W kadziach coś wstrętnie syczało i bulgotało. Flawiusz pogrzebał w kadzi bosakiem i wyciągnął wiązkę szortów. Następnie powtórzył tę samą manipulacje, przy drugiej kadzi. Tym razem połów składał się z różnokolorowych koszul. Z trzeciej kadzi wydobył sandały. – Przebierajcie się – powiedział. Trzeba było zobaczyć to błagalne spojrzenie, jakimi obrzucił go Ciładze, żeby zrozumieć, jak trudno jest człowiekowi dwudziestego pierwszego wieku, a w dodatku posiadaczowi nielichego brzuszka, rozbierać się w obecności uważnie obserwującego go tłumu, którego połowę stanowią kobiety. Ale każda epoka ma swoje normy moralne i Arsen, kurcząc się w cztery pałąki, musiał iść na Golgotę. Ja i Erly odważniej nieśliśmy swój krzyż, choć – prawdę mówiąc – wolałbym być wystawiony na walkę z pająkami niż na tę próbę. W dodatku ubranie nie całkiem jeszcze wyschło. – Dziwna metoda konserwowania przedmiotów toalety – powiedział ubrany po nowemu Arsen, gładząc swą brodę. Wyglądał bardzo okazale. Miał na sobie koszulę w pięknym żółtym kolorze. Na złość wybrałem sobie czerwoną, chociaż chciałem mieć taką samą jak on. – To nie konserwacja – powiedział Flawiusz. – To produkcja odzieży z kwasu węglowego i pary. Bakterionukleinowa synteza. Nie zrozumiałem, co to znaczy. W innej szopie zobaczyliśmy, że kilka mrówek wyciąga z kadzi jakieś różowe płytki i układa je na podłodze. Wszystko to jednak było nic w porównaniu z tym, co czekało nas w następnej szopie. Nie mogę użalać się na kosmiczne racje żywnościowe, ale dotąd jeszcze ślina mi cieknie, kiedy przypominam sobie te nowe aromaty. Nigdy nie wyobrażałem sobie, że jedzenie może tak upojnie pachnąć. – Też synteza? – spytał Arsen. Taki wyraz oczu jak jego widziałem tylko u głodnych pająków na Spairze. – Też – powiedział Flawiusz. – Za chwilę będziecie mogli wszystkiego spróbować. Mijaliśmy małe różowe domki, rozrzucone w lesie daleko jeden od drugiego. Po drodze często spotykaliśmy ogromne mrówki niosące płytki, jakie widzieliśmy w jednej z szop. Na świeżo wyrąbanej polance kilka mrówek składało domek z tych płytek. – To specjalnie wyhodowany rodzaj? – spytał Arsen. Flawiusz potwierdzająco kiwnął głową. – Jak ich tresujecie? – Zmieniamy genetyczny kod. – Nie widzę u was żadnych maszyn – powiedział Erly. – A jakie maszyny chcielibyście widzieć? – No, choćby środki transportu. Przecież nie możecie podróżować na mrówkach po całej kuli ziemskiej. – Po co mamy podróżować? – Flawiusz zdaje się nie zrozumiał pytania. – Jak to po co? Człowiek może mieć ochotę na zmianę miejsca zamieszkania. Historyk zamyślił się. – Wątpliwe, aby wynikła taka potrzeba – powiedział z wahaniem. – Warunki życia są identyczne we wszystkich mieszkalnych strefach. – Powiedzmy – upierał się przy swoim Erly. – A jak ludzie zbierają się na zjazdy naukowe, kongresy? Z tyłu ktoś parsknął śmiechem. – Zjazdy? – powtórzył Flawiusz. – Po co zjazdy, jeśli istnieje uniwersalny system łączności telepatycznej? – To jasne, Erly – z rozdrażnieniem powiedział Arsen. – Nie ma żadnych środków transportu. Nie ma i koniec. Czego się tu dopytywać? – Istnieją takie środki – powiedział idący obok mężczyzna. – Istnieje biotriangulacyjna translokacja, ale prawie nikt z niej nie korzysta. Zbyt wielkie straty energii. W dodatku działa ona źle na system nerwowy. Zamordujcie mnie, jeśli zrozumiałem, jaka to translokacja. – Dobra – powiedział Flawiusz – zdążymy jeszcze nagadać się o tym. Oto mój dom. Ćwierknął jakoś dziwnie i mrówki, które wybiegły na jego wezwanie, zaczęły natychmiast przynosić na polankę różowe stoły. Słowo honoru, nigdy nie brałem udziału w takiej zdumiewającej uczcie. Wyobraźcie sobie: pod drzewami sznur stołów rozświetlonych fantastycznym blaskiem fosforyzującego w pucharach płynu, dziwne, o niezapomnianym smaku dania, które mrówki wnosiły na ogromnych tacach, wesołe i ożywione twarze ludzi oddalonych od naszej epoki o czterdzieści cztery wieki. – Zdrowie kosmonautów – powiedział Flawiusz, wznosząc szklankę z ciemnym, podobnym do piwa, napojem