Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

Czułem się jak kretyn, bo o ile wartownicy mogli zerkać w stronę ruin mostu i zastanawiać się, co robię, Kaśka czyniła to na pewno. Niełatwo było zmusić się do łażenia z latarką w zębach po rumowisku złamanego przęsła. Niemal fizycznie ugniatał mnie w kark jej wzrok i niemal słyszałem pytania, które sobie zadaje. Ulżyło mi dopiero po drugiej stronie drogi. Biegła po nasypie, symbolicznym, ale na tyle wysokim, by skryć łażącego na czworakach człowieka. A właśnie tak, na łokciach i kolanach, spenetrowałem podejście do mostu. Było czyste. A dokładniej: oczyszczone. Na obrzeżach badanego terenu gwizd w słuchawkach odzywał się dostatecznie wiele razy, bym zyskał pewność w tej kwestii. Droga nadal była zaminowana na zachód od mostu, a brzeg kanału na północ od niej. Niskie paliki z pasiastą taśmą ostrzegawczą wytyczały te same co dawniej granice. Ale tu, w potencjalnie najbardziej interesującym z wojskowego punktu widzenia miejscu, niczego groźnego w ziemi nie było. Dla pewności zamierzałem przedostać się po rumowisku na drugi brzeg i sprawdzić, czy i tam posprzątano. Na szczęście połowę mocy przerobowych mojego mózgu nadal zajmowała Kaśka i leżąc na koronie nasypu, pozwoliłem sobie na zerknięcie zza porastających pobocze kęp trawy. Nie obejrzałem wiele. Plażę dzieliło od mostu kilkanaście metrów, a ona trzymała się środka kanału. Z wody wystawała tylko głowa: albo stanęła w jednym z głębszych miejsc, albo była bardziej skromna, niż myślałem, i ugięła kolana, by nie zagęszczać dwuznacznej atmosfery eksponowaniem ramion. Bardzo chciałem zobaczyć coś więcej. I zobaczyłem. Pobiłem wszelkie rekordy, ściągając pas i jeden z butów już w trakcie odtaczania się na północne pobocze. Jakimś cudem zdołałem zedrzeć z siebie większą część munduru, prześlizgując się między przyczółkiem a skośnym dachem ze złamanego przęsła. Woda sięgała tu kolan, lecz wystawało z niej sporo gruzu i niczego, co zrzucałem, nie posłałem na dno. Hałasu oczywiście nie dało się uniknąć, jednak hałas się nie liczył. Pomijając ten, którego mogła narobić Kaśka. Miałem dużo szczęścia i ruszyłem do tej striptizerskiej szarży, kiedy akurat płynęła na wznak, więc ani mnie nie usłyszała, ani nie zauważyła, że coś czarnego gna w jej stronę. Sunęła jednak w stronę mostu i było oczywiste, że zatrzyma się lub zawróci już po paru metrach - a wtedy zdrowo ją nastraszę. I faktycznie: z wrażenia najpierw zanurkowała twarzą pod wodę, a potem, zapominając o dotychczasowych priorytetach, poderwała się na równe nogi. Zanim jej dopadłem i opasałem ramionami, zdążyłem dostrzec, że powyżej bioder nic na sobie nie ma. Nie krzyknęła. Dźwięk, jaki wydała, przypominał raczej westchnienie. - Cicho - rzuciłem w oblepione czernią włosów ucho. Ciasno oplotłem rękoma chłodne, nagie plecy i mocno przycisnąłem dziewczynę do siebie. - Potem wyjaśnię, ale teraz jesteśmy zakochani. Pomyślałem, że tylko zaskoczenie knebluje jej usta i że za chwilę ten knebel puści. Na szczęście była o ćwierć głowy niższa. Mogłem przydusić jej twarz do swej piersi. Poszło łatwiej, niż oczekiwałem. Nie stawiała oporu. Dopiero później zdałem sobie sprawę, że od początku instynktownie lepiła się do mnie: woda sięgała nam ledwie ponad biodra, a ona nie miała biustonosza. Może wolała być dotykana niż oglądana. - Co się dzieje? - wyszeptała. W kanale było zimniej, niż się spodziewałem. Pewnie dlatego jej oddech zdawał się niemal parzyć spryskaną setkami kropel skórę. - Ktoś idzie. Nasz, nie bój się - dodałem, uświadamiając sobie, że jej posłuszeństwo i napięcie mięśni są aż nadto wyczuwalnymi objawami lęku. Co prawda nie zachowywałem się jak ktoś, kto właśnie dostrzegł nadciągających mudżahedinów, ale za szybko się to wszystko działo, by zdążyła przesiać pierwsze skojarzenia przez sito logiki. - Polak? - Uspokoiłem ją i od razu odczułem skutki: jej głowa przełamała symboliczny opór mojej dłoni i cofnęła się, by doprowadzić do skrzyżowania spojrzeń. - To o co...? Położyłem palce na jej ustach. Posługiwałem się lewą ręką, coś mi jednak mówiło, że mógłbym dać wolne i prawej. Kaśka kleiła się do mnie niezależnie od ucisku na jej plecy. - Musi pomyśleć, że mamy randkę. To ważne. - Nie gromadziła powietrza w płucach, by krzyczeć, ani sił do walenia mnie po pysku, wobec czego uznałem, że mogę zaryzykować jakąś mniej istotną wypowiedź. - Przepraszam. Staliśmy nieruchomo. Czułem chłód jej ciała i cieszyłem się, że woda w kanale jest jeszcze chłodniejsza. Dotykaliśmy się w tylu miejscach, że lodowaty okład w dole brzucha był najlepszym, co mi się mogło przytrafić. Nie patrzyliśmy już na siebie. Stała oparta nosem o moje ramię, a jej dłonie, opuszczone początkowo bezwładnie i skryte w wodzie, po trzech nieudanych przymiarkach wzięły się na odwagę i spoczęły ostrożnie na moich biodrach. - Mogę...? - Jej sutki wbijały mi się w skórę, a ja nie potrafiłem przepchnąć przez gardło tak prostego słowa. - Nie bój się, tylko na niby. Zrozumiała. I zaskoczyła mnie kompletnie, unosząc ramiona i owijając mi je dookoła szyi. Poczułem dotyk jej nosa na ustach, napór cudownie sprężystych poduszeczek niedużych piersi, płaszczących mi się na żebrach. Znów była szorstka od gęsiej skórki, zimna z wierzchu i nieprawdopodobnie ciepła gdzieś tam, w głębi. - Jeśli to podryw, to się przyznaj. - Udało jej się nasączyć szept żartobliwą nutą. - Nie wydrapię ci oczu. Mogła mówić ciut głośniej, mogła trzymać usta dalej od moich, a nie ocierać się o nie wargami tak delikatnymi, że ich muśnięcia aż łaskotały. Była noc, a ktoś, kto przyszedł nas podglądać, oczywiście nie podszedł blisko. Nie musieliśmy odgrywać sceny miłosnej aż tak perfekcyjnie