Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard
"I zarazem jak cudownie mądra, bo wyświadczając mi tak nie- zwykłą i nieocenioną przysługę, robi to jednocześnie w taki spo- sób, że ani przez chwilę nie mogę mieć wątpliwości, że sprawia jej to prawdziwą przyjemność." Pani von Meck wiedziała, jak trafić do serca kompozytora. Teraz jej triumf nad jej chwilową, nieszczęsną rywalką był całko- wity. Tym razem Czajkowski z pewnym drżeniem czekał na przy- jazd swego brata Modesta do Włoch pod koniec 1877 roku. Bo zdaje się, że Anatolij, brat-bliźniak Modesta, który stał się główną podporą kompozytora podczas tych długich miesięcy kryzysu, za- jął również miejsce Modesta w jego sercu. "Kiedy wróciłem do domu i zobaczyłem, że twój pokój jest pusty, serce mi się ścisnęło z bólu, który w miarę upływu godzin przechodził w męczące cres- cendo - pisał Czajkowski do Anatolija, kiedy ten ostatecznie w grudniu wrócił do Rosji. - Szybko, jak można się było tego spodziewać, doznałem ostrego ataku histerii... Zupełnie straciłem panowanie nad sobą." Nie ma słów, ciągnie, by opisać, jak bardzo brak mu brata. "Moja miłość do ciebie jest bezgraniczna". Ten list, napisany w wieczór wyjazdu Anatolija, minął się z listem, który brat napisał do niego z podróży do domu. "Kiedy pociąg ruszył, musiałem z całych sił stłumić swoje uczucia i starać się nie wybuchnąć płaczem... Nie wyobrażasz sobie nawet, jak bardzo cię kocham." Dzięki funduszom pani von Meck, bracia mogli w połowie li- stopada opuścić Clarens - najpierw udali się do Paryża, gdzie Czajkowski poczuł się skonsternowany, kiedy lekarz mu powie- dział, że jego choroba jest nieuleczalna, ale można z nią żyć i sto lat. We Florencji poczuł się o wiele lepiej, ale musiał pojechać do Rzymu, by odebrać pocztę (a przede wszystkim kolejny przekaz pieniężny od pani von Meck). Ogarnięty melancholią, zaczął ża- łować, że wyjechał z Clarens, gdzie przynajmniej mógł pracować. "Naprawdę jestem bardzo chory - skarżył się z Rzymu pani von Meck. - Nie mogę znieść najmniejszego hałasu. Wczoraj we Flo- rencji, a teraz tutaj w Rzymie drażni mnie każdy przejeżdżający powóz, każdy okrzyk na ulicy, każdy dźwięk działa mi na nerwy. Tłumy ludzi, wypełniające wąskie uliczki, napawają mnie takim lękiem, że traktuję każdego nieznajomego, którego zobaczę, jak śmiertelnego wroga." Najgorsze, że spędził dwa dni w stanie całkowitego szoku, śląc pełne paniki telegramy, kiedy na poczcie w Rzymie nie było ani śladu lettre chargee od pani von Meck; w końcu, kiedy polecił przeszukać cały budynek, przekaz się znalazł, odłożony do złej przegródki. "Według słów urzędnika, nieporozumienie wyniknęło z powodu von, przed pani nazwiskiem!!! Moim zdaniem przy- czyną tego wszystkiego jest wyłącznie niewyobrażalne lenistwo Włochów. Pani list tkwił tam od pięciu dni, a przez dwa dni z rzędu powtarzali mi, że go nie ma. Skandal! " To samo przy- trafiło się nazajutrz z cenną partyturą jego symfonii - która się w końcu odnalazła, kiedy znowu urządził awanturę, w poczcie dla adresatów na literę "I". Nadejście pieniędzy umożliwiło mu wyjazd do Wenecji, gdzie zatrzymał się w drogim hotelu z oknami wychodzącymi na Canal Grande. Po dniu spędzonym na zwiedzaniu miasta, które spodo- bało mu się znacznie bardziej niż Rzym, znów wziął się do pracy. W ciągu czterech dni zinstrumentował drugi akt Oniegina. Przeszkodził mu tylko długi list z narzekaniami od Antoniny. Tak go to rozdrażniło, że tego wieczoru podczas spaceru wygłosił mo- wę do gazeciarza, obwieszczającego zwycięstwo Turków w przed- łużającej się wojnie; nazajutrz na widok Czajkowskiego sprzedaw- ca wykrzyknął: "Zwycięstwo Rosji!" Tymczasem w swej obfitej korespondencji z panią von Meck kompozytor starał się wznieść ponad swe problemy osobiste wy- mieniając poglądy filozoficzne. Oboje przyznali się, że odeszli od religii ortodoksyjnej na rzecz humanizmu. Pani von Meck wyjaś- niła szczegółowo, że przede wszystkim wierzy, w "dobroć i praw- dę - szczerą, niesamolubną, nieprzekupną"; tymczasem on ze swej strony mógł tylko zazdrościć ludziom o takich ideałach: "Zdaję się być skazany na życie pełne wątpliwości, na wieczne szukanie ucieczki od sprzecznych uczuć." W tych samych listach przedstawili swoje odmienne poglądy na naturę muzyki, w której pani von Meck znajdowała wartości religijne, nawet moralne. "Je- stem przekonana - napisała - że gdyby najbardziej zatwardziały złodziej w chwili, kiedy wzniósł nóż nad swą ofiarą, usłyszał nagle muzykę, odrzuciłby broń i zapłakał." Czajkowski nie był o tym przekonany, natomiast wstrząsnęła nim jej sugestia, że muzyka działa na nią tak samo, jak szklaneczka lub dwie sherry. "Czuję się szczególnie dotknięty pani porównaniem muzyki z odurze- niem alkoholowym - skarżył się. - Człowieka ciągnie do kie- liszka, bo chce się oszukać, stworzyć sobie iluzję zadowolenia i szczęścia... [podczas gdy] muzyka to nie oszustwo, tylko obja- wienie. Jej wyjątkowa siła polega na odkrywaniu przed nami ele- mentów piękna, które jest nieosiągalne w żaden inny sposób, któ- rego kontemplacja godzi nas z życiem nie na chwilę, lecz na zaw- sze. Rzadko dochodziło do takiej różnicy zdań w blisko trzystu listach, jakie ta niezwykła para wymieniła w latach 1877-1878 (nie wspominając o tych, które - jak wyznał - podarł i nie wysłał z powodu ich "nikłej wartości")