Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard
Dopiero w tym momencie uświadomił sobie, że Victora Cachata nie ma na tarasie. Było to nieco dziwne, choć z drugiej strony nie aż tak bardzo. Cachat robił, co mógł, by nie rzucać się w oczy i utrzymać swój udział w całej sprawie w jak największej... Rozmyślania przerwał mu niespodziewanie spokojny i cichy głos Berry, w którym nie było śladu zaskoczenia czy przestrachu. – Victor pilnuje byłych Mesan, którzy zdecydowali się tu zostać. Tych, którzy indywidualnie podjęli tę decyzję. Są w koszarach razem z oddziałem Baletu. Mimo że mówiła cicho, gdyby nie zagłuszacz, mikrofon kierunkowy holokamery wychwyciłby jej słowa. Roszak jęknął w duchu i pogratulował sobie, że nim się do niej odezwał, odruchowo włączył urządzenie. Teraz uniósł się na łokciu i spojrzał na dziewczynę. Berry przyglądała mu się spokojnie i nie było to przyjazne spojrzenie. Prawdę mówiąc, było całkiem wrogie. – Nie pomyślałeś o tym, co? – spytała zimno. – O tym, że po zabiciu kogoś, kogo byli więźniowie uważają za jednego z wyzwolicieli, mogą zechcieć mścić się na tych, którzy zawsze byli wszystkiemu winni. Roszak musiał przyznać, że nie pomyślał. Spojrzał na Palane nadal wydającą rozkazy i uśmiechnął się w duchu. Teraz oba Scragi musiały już być martwe, a scena do wersji oficjalnej przygotowana, ale nikt, kto nie znał prawdy, nie domyśliłby się tego. Wszyscy, a zwłaszcza dziennikarze musieli sądzić, że Thandi organizuje właśnie polowanie na snajpera. – Thandi o tym pomyślała – dodała Berry, nie kryjąc pogardy. W tym momencie zrozumiał, że ona także wie, i że zdołała już zorganizować sobie sztab równie dobry jak jego własny, a złożony z ludzi, którym bardziej mogła ufać. Było to prawdziwe osiągnięcie, biorąc pod uwagę okoliczności. Westchnął cicho. – Dobrze, że to się już skończyło – przyznał. – Ale ktoś, do cholery, musiał zapłacić za Steina! Berry nie odpowiedziała. Ponownie spojrzał jej w oczy. Nie dostrzegł w nich już wrogości, ale... coś majestatycznego. – Thandi już dla pana nie pracuje, kapitanie Roszak – oznajmiła rozkazująco. – A wasze rachunki zostały wyrównane. – ...dostały ich, kaja. Stawiali opór, więc niewiele z nich zostało, ale wygląda na to, że to Scragi. Dwóch. – Nie ruszajcie niczego! – poleciła Thandi. – Co prawda ekipy dochodzeniowej jako takiej jeszcze nie mamy, ale chcę, żeby dziennikarze wszystko nagrali, zanim policja zacznie tam grzebać. Wstała, spojrzała na ciało Cassettiego i podeszła do dziennikarzy. – Dostaliśmy ich – oznajmiła zwięźle. – Kto to zrobił? – rozległo się natychmiast pytanie. – Agenci Mesy? – spytał inny głos. – Nie wiem i wątpię, żebyśmy się kiedykolwiek dowiedzieli. Było ich dwóch i zaczęli strzelać, gdy pościg ich dogonił. Ponieważ była to jednostka specjalna, nie policja, pytać nie ma kogo, bo oni są nauczeni zabijać, a nie aresztować. Zostaniecie zabrani na miejsce strzelaniny i możecie wszystko nagrać. Dowódca jednostki specjalnej powiedziała mi, że to były Scragi. Prawdopodobnie wynajęci przez Manpower. Ukryli się gdzieś, a niewolnicy ich nie znaleźli. Teraz wiedząc, że nie uda im się wyjść z tego cało, postanowili się zemścić i zginąć w walce. Roszak uśmiechnął się w duchu – połączenie prawdy i kłamstwa było doskonałe. Jeden Scrag należał do grupy Templetona – był jedynym, który przeżył, i przywieźli go tu specjalnie w tym celu. Drugiego złapali na stacji orbitalnej. Został ranny, ale ponieważ odkrył go Marinę, a nie członek Baletu, przeżył i teraz przydał się wręcz idealnie. Obaj zostali dosłownie rozstrzelani przez Amazonki zaraz po tym, jak jedna z nich zastrzeliła Cassettiego. Była to dobrze zaplanowana, prosta i świetnie przeprowadzona operacja. A prawdę znali tylko ci, którzy powinni. – Wyrównane, kapitanie Roszak – powtórzyła z naciskiem Berry. – Tak – przyznał. – Daję słowo, że tak jest. I zrobił to z pełnym przekonaniem. Wszyscy obecni na tarasie zaczęli wstawać, chowając broń. Wszyscy poza Jeremym X, który nadal leżał i nadal miał pulser w ręku, wycelowany generalnie w kierunku Roszaka. Przyglądał mu się twardym, pozbawionym wyrazu wzrokiem. – Daję słowo – powtórzył Roszak. Epilog Więc przegrała? – spytał z uśmiechem Michael Winton-Serisburg. Ruth przytaknęła energicznie. – Przegrała, choć prawdę mówiąc, to nie oddaje rzeczywistości. Nikt się z nią nie zgodził, nawet ja. Ale nie poddała się łatwo, a jak ją znam, to w końcu i tak osiągnęła to, na czym jej od początku najbardziej zależało. – I podejrzewam, że dopilnowała, żeby wszyscy o tym wiedzieli – dodała Judith, przyglądając się tłumom wypełniającym plac i ulice w oczekiwaniu na koronację. – To było moje zadanie – oświeciła ją z lekka urażona córka. – No, Anton Zilwicki też się do tego przyczynił. Michael uśmiechnął się szerzej. – No proszę... I było to tuż przed głosowaniem, zgadza się? Nim zdecydowali, czy chcą monarchii, dowiedzieli się, że ich przyszła królowa chce być nazywana „Wasza Myszość”! Dobrze, że ludzie mają tu poczucie humoru. – Aha – zgodziła się Ruth. – Określenie jest głupie jak rzadko, więc dobrze, że nie postawiła na swoim. Za to zaparła się, że nie będzie używała zwrotu „my” i nikt jej do tego nie zmusi, bo za dwa dni zacznie szukać tej drugiej Berry. Albo dostanie manii prześladowczej. No a potem dziewięćdziesiąt trzy procent głosowało za monarchią konstytucyjną. – Głupie to raz, a dwa, gdyby postawiła na swoim, Imperator dostałby jak nic ataku ciężkiej cholery – dodała Judith