Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

- Gotówka jest pod kontrolą systemu. Obrócił krzesło w moją stronę i uśmiechnął się. - Czyżby? Na pewno? - No, nie cała - przyznałem. - Więc? Zastanowiłem się, gdy zapalał fajkę. Dym otoczył jego szerokie, siwe bokobrody. Czy był to sarkazm i kpina, czy mówił serio? Jakby w odpowiedzi na moje wątpliwości wstał, przeszedł przez pokój i otworzył szafką z dokumentami. Grzebał w niej przez chwilę, po czym wrócił do biurka, niosąc plik kart perforowanych. Rzucił je przede mną na biurko. - To ty. W przyszłym tygodniu, jak wszyscy inni, zostaniesz wprowadzony do systemu. Wypuścił kółko dymu i usiadł na swym krześle. - Weź je do domu, włóż pod poduszkę i śpij na nich. Zadecyduj, co ma się z nimi stać. - Nie rozumiem... - Wybór należy do ciebie. - A jeśli je zniszczę? Co pan wtedy zrobi? - Nic. - Dlaczego? - Bo jest mi wszystko jedno. - To nieprawda. Pan jest szefem tego wszystkiego. Wzruszył ramionami. - Czy pan sam nie wierzy w przydatność tego systemu? - Nie jestem już tak przekonany, jak kiedyś. - Gdybym to zrobił, to oficjalnie przestanę istnieć. - Tak. - Co stałoby się ze mną? Po chwili powiedziałem: - Niech pan da mi te karty. Wskazał mi je gestem. Zebrałem je i włożyłem do kieszeni. - Co zamierzasz z nimi zrobić? - Spać na nich, jak pan sugerował. - Dopilnuj, aby wróciły do mnie przed przyszłym czwartkiem. - Oczywiście. Uśmiechnął się. Zabrałem karty do domu. Przez całą noc - chodząc po pokoju tam i z powrotem oraz paląc papierosy - zastanawiałem się, co robić. Istnieć poza systemem... czy było to w ogóle możliwe? Gdzieś koło czwartej nad ranem doszedłem do wniosku, że powinienem inaczej sformuować pytanie: Jak korzystać z systemu, nie należąc do niego? Siadłem i sporządziłem dokładny plan. Rano podarłem karty i spaliłem je. - Niech pan usiądzie na krześle - powiedział wyższy. Uczyniłem to. Obaj stanęli za mną. Wyrównałem oddech i spróbowałem odprężyć się. - Teraz proszę nam wszystko opowiedzieć - polecił ten sam. - Dostałem tę pracę przez biuro pośrednictwa pracy - odrzekłem. - Przyjąłem ją, zacząłem pracować, spotkałem was. To wszystko. - Od pewnego czasu chodzą słuchy, że rząd może otrzymać pozwolenie - ze względów bezpieczeństwa - na stworzenie fikcyjnej pozycji w rejestrze centralnym. W ten sposób wchodzi do gry agent. Wierzymy, że jest to możliwe. Fikcyjne dane sprawiają wrażenie jak najbardziej autentycznych. Nie odpowiedziałem. - Czy to prawda? - Tak. Podobno jest to możliwe. Nie wiem jednak, czy to prawda. - Potwierdza pan, że jest takim agentem? - Nie. Szeptali między sobą, po czym usłyszałem szczęknięcie otwieranej metalowej kasetki. - Kłamie pan. - Nie. Uratowałem życie dwom facetom, a wy ubliżacie mi. Co złego zrobiłem? - Ja zadaję pytania, panie Schweitzer. - Jestem po prostu ciekawy. Być może, jeślibyście powiedzieli mi... - Proszę podwinąć rękaw. Obojętnie który. - Dlaczego? - Bo ja tak każę. - Co zamierzacie zrobić? - Dać panu zastrzyk. - Czy jest pan lekarzem? - Nie powinno to pana obchodzić. - Więc odmawiam. Dopilnuję, aby Związek Lekarski dobrał się do was. - Rękaw proszę. - Robię to wbrew woli - odparłem i podwinąłem lewy rękaw. - Jeśli zamierzacie mnie potem zabić, ostrzegam, że to raczej poważne przestępstwo. Jeśli nie, i tak będę was ścigał. Pewnego dnia was dopadnę. Poczułem ukłucie. - Czy moglibyście powiedzieć, co mi zaaplikowaliście? - Jest to tak zwane TC-6 - odpowiedział. - Być może czytał pan o tym. Po tym środku powie nam pan całą prawdę. Doskonale znałem narkotyki typu TC-6. Wiedziałem, że pozwalają one zachować zdolność logicznego rozumowania, ale nie pozwalają kłamać. Doszedłem do wniosku, że najlepiej wykorzystam słabe strony TC-6, pozostając biernym. Miałem też ostatecznie jeszcze jeden pomysł w zanadrzu. Najbardziej obawiałem się efektów ubocznych TC-6, zwłaszcza jeśli chodzi o jego wpływ na serce. Nie czułem, że ulegam działaniu narkotyków. Wiedziałem, że to tylko złudzenie. Żałowałem, że nie mogłem wcześniej skorzystać z antidotum, które ukryte było w zwyczajnie wyglądającym zestawie pierwszej pomocy w szafce na ubrania. - Słyszysz mnie, prawda? - zapytał. - Tak. - Usłyszałem własną odpowiedź. - Jak się nazywasz? - Albert Schweitzer. - Czym się zajmujesz? - Jestem technikiem. - Czym jeszcze? - Robię wiele różnych rzeczy. - Czy pracujesz dla rządu - jakiegokolwiek rządu? - Płacę podatki, co oznacza, że częściowo pracuję także dla rządu. Tak. - Nie o to mi chodzi. Czy jesteś tajnym agentem na usługach jakiegoś rządu. - Nie. - Jawnym agentem? - Nie. - Więc dlaczego znalazłeś się tutaj? - Jestem technikiem. Obsługuję maszyny. - Dla kogo jeszcze pracujesz? - Ja nie... - Dla kogo jeszcze pracujesz poza projektem? - Dla siebie. - Co masz na myśli? - Moja działalność ma na celu utrzymanie mojego statusu ekonomicznego i w miarę dobrej sprawności fizycznej. - Mam na myśli pracodawców. Czy są tacy? - Nie. - Chyba jest czysty - stwierdził drugi. - Być może. I znów pytanie: - Co zrobiłbyś, gdybyś mnie spotkał i rozpoznał? - Oddałbym cię w ręce sprawiedliwości