Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard
Z jednej piosenki zrobi³y siê dwie, trzy. Piosenki o wojnie i o mi³oœci, weso³e i smutne. W wyobraŸni Graya powsta³y zarysy sceny. Zadymiony pub, muzyka, g³osy ludzi - oaza spokoju i bezpieczeñstwa w œwiecie pe³nym grozy. Kobiecy g³os przyci¹ga mê¿czyznê, przyci¹ga go wbrew jego woli. Tutaj, pomyœla³, w³aœnie tutaj jego bohater przegra sw¹ prywatn¹ bitwê. Ona bêdzie siedzia³a przed kominkiem, z d³oñmi z³o¿onymi skromnie na kolanach. Bêdzie œpiewa³a czystym, g³êbokim g³osem. Wtedy j¹ pokocha, gotów oddaæ za ni¹ ¿ycie, nawet je odmieniæ. Przy niej zapomni o przesz³oœci i spojrzy w przysz³oœæ. - Przyblad³eœ, Gray. - Maggie szarpnê³a go za ramiê. - Ile kufli wypi³eœ? - Tylko ten jeden. - Przeci¹gn¹³ d³oni¹ po twarzy, wracaj¹c do rzeczywistoœci. - Ja tylko... pracowa³em - dokoñczy³. No w³aœnie, po prostu pracowa³. Myœla³ o swoich bohaterach, tworzy³ nastêpne fikcje. Nic osobistego. - Wygl¹da³eœ jak w transie. - No w³aœnie. - Westchn¹³ cicho i rozeœmia³ siê sam z siebie. - Chyba siê jednak napijê. Rozdzia³ dziesi¹ty Gray spa³ niespokojnie, budzi³ siê, drêczony koszmarami, które wymyœli³, siedz¹c w pubie. Scena ta o¿ywa³a ci¹gle na nowo w jego umyœle. Nie móg³ jej wymazaæ z pamiêci i nie potrafi³ jej opisaæ. To znaczy - opisaæ dobrze. Na sam¹ myœl o gro¿¹cej mu blokadzie twórczej dostawa³ gêsiej skórki. Normalnie zmusza³ siê do pisania i pisa³, dopóki niebezpieczeñstwo nie minê³o. Przegania³ je, jak czarn¹ chmurê, nad g³owê innego udrêczonego pisarza. Ale tym razem zaklinowa³ siê na amen. Nie móg³ tchn¹æ ¿ycia w scenê, któr¹ chcia³ opisaæ, i nie móg³ z niej zrezygnowaæ. Spêdzi³ wiêksz¹ czêœæ nocy na skreœlaniu tego, co zosta³o ju¿ napisane. Wyja³owi³ siê. Po prostu siê wyja³owi³. Dlatego ta scena by³a martwa. By³ podniecony erotycznie, przyzna³ z gorycz¹. Sfrustrowany, do czego przyczyni³a siê kobieta, która potrafi³a osadziæ go na miejscu jednym spokojnym spojrzeniem. Kara za to, ¿e zamiast rozmyœlaæ o morderstwie, da³ siê opêtaæ swojej gospodyni. Mrucz¹c pod nosem, podniós³ siê zza biurka i podszed³ do okna. Takie jego szczêœcie, ¿e pierwsz¹ osob¹, któr¹ zobaczy³, by³a Brianna. Przechodzi³a pod jego oknem w skromniutkiej ró¿owej sukience, z w³osami wysoko upiêtymi w kok. Dlaczego w³o¿y³a buty na wysokim obcasie? zastanowi³ siê i przybli¿y³ twarz do szyby. Uwa¿a³a pewnie, ¿e to praktyczne obuwie, nie zdaj¹c sobie sprawy, ¿e tego rodzaju pantofle robi¹ coœ niedorzecznie cudownego z jej nogami. Wsiad³a do samochodu, a jej ruchy by³y zarazem celowe i pe³ne wdziêku. Najpierw od³o¿y torebkê na siedzenie obok. Zapnie starannie pas bezpieczeñstwa, sprawdzi lusterka. ¯adnego przegl¹dania siê we wstecznym, zauwa¿y³. Jeden szybki ruch, maj¹cy na celu wy³¹cznie poprawienie widocznoœci, i gotowe. Teraz obróci kluczyk w stacyjce. Nawet przez szybê dotar³o do niego pokas³ywanie umêczonego silnika. Rrianna spróbowa³a jeszcze raz, i jeszcze raz. Gray schodzi³ ju¿ ze schodów i krêci³ g³ow¹. - Dlaczego, do jasnej cholery, nie ka¿esz tego naprawiæ? – krzykn¹³ na ni¹, stoj¹c w drzwiach. - Och! - Wysiad³a ju¿ z samochodu i podnosi³a maskê. - Dwa dni temu chodzi³ ca³kiem dobrze. - Ten grat nie chodzi dobrze od dziesiêciu lat. - Odsun¹³ j¹ ³okciem od samochodu, zirytowany tym, ¿e pachnie tak œwie¿o, gdy on czuje siê jak szmata do pod³ogi. - Pos³uchaj, jeœli musisz jechaæ po coœ do wsi, weŸ mój wóz, a ja zobaczê, co siê da zrobiæ z twoim. Unios³a g³owê, ura¿ona jego szorstkim tonem. - Dziêkujê bardzo, ale jadê do Ennistymon. - Ennistymon? - Umiejscowi³ tê wieœ na mapie, któr¹ sobie wyobrazi³, i wysun¹³ g³owê spod maski. - Po co? - Do nowej galerii, któr¹ otwieraj¹ za parê tygodni i Maggie poprosi³a, ¿ebym przyjecha³a j¹ obejrzeæ - powiedzia³a do jego pleców. Gray sprawdza³ przewody i kl¹³ pod nosem. - Zostawi³am ci wiadomoœæ i jedzenie, które mo¿esz sobie sam podgrzaæ. Nie bêdzie mnie do wieczora. - Nigdzie tym gruchotem nie pojedziesz. Pasek klinowy zerwany, przewód paliwa przecieka, i za³o¿ê siê, ¿e twój zap³on w³aœnie diabli wziêli. - Wyprostowa³ siê, zauwa¿y³, ¿e Brianna w³o¿y³a kolczyki, cieniutkie z³ote kó³ka, zwisaj¹ce tu¿ przy uszach. Nadawa³y jej odœwiêtny wygl¹d, który zirytowa³ go z niewiadomych powodów. - Nic ciê nie zmusza, ¿ebyœ mia³a jeŸdziæ tym wrakiem. - Zdaje siê, ¿e nie mam wyboru. Dziêkujê ci za pomoc, Graysonie. Zadzwoniê do Murphy'ego i... - Nie odgrywaj obra¿onej królowej. - Zatrzasn¹³ maskê z tak¹ si³¹, ¿e Brianna podskoczy³a. I bardzo dobrze, pomyœla³. To dowodzi, ¿e ma krew w ¿y³ach. - I nie wyje¿d¿aj mi tu z Murphym. Nie zrobi z tym gratem wiêcej ni¿ ja. Wsiadaj do mojego wozu, zaraz przyjdê. - A po co mia³abym wsiadaæ do twojego wozu? - ¯ebym móg³ ciê odwieŸæ do cholernego Ennistymon. Zacisnê³a zêby i wspar³a rêce na biodrach. - Bardzo to mi³o z twojej strony, ale... - Wsiadaj do wozu i czekaj - rzuci³, id¹c w stronê domu. - Muszê sobie zmyæ g³owê. - Ja ciê wyrêczê - mruknê³a. Szarpnê³a drzwiczkami swojego wozu i chwyci³a torebkê. Kto go prosi³, ¿eby j¹ odwozi³, chcia³aby to wiedzieæ? Raczej pójdzie piechot¹, ni¿ wsi¹dzie do jednego samochodu z takim cz³owiekiem. A je¿eli chce zadzwoniæ do Murphy³ego, to... To zadzwoni! Ale najpierw musi siê uspokoiæ. Wziê³a g³êboki oddech, potem drugi, i posz³a na spacer wœród swoich jwiatów. Uspokaja³y j¹, jak zwykle. Delikatne ³ody¿ki zaczyna³y wschodziæ. Potrzebuj¹ tylko odrobinê troskliwoœci, pomyœla³a. Przykucnê³a, by wyrwaæ jakiœ chwast. Zacznie jutro, je¿eli pogoda dopisze. Na Wielkanoc jej ogród stanie w pe³nej krasie. Zapachy, kolory