Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard
Po chwili wrócił z potrzeby kolega wynajętego przeze mnie staruszka, ten, co był tańszy, ze średnim wykształceniem. Jakaż była nasza radość, kiedy poznaliśmy w nim dawno nie widzianego dziadka Paździerzaka! Wynajęliśmy sobie obu (przyjaciel - dziadka Paźdżierzaka), nie licząc się z kosztami. Ostatecznie raz się żyje. I to - nie tak długo. L1$l z parku dalekiego , dzieciństwa Odbił się niedawno zjazd byłych maluchów z przedszkola, do którego uczęszczaliśmy z przyjacielem przed pół wiekiem. Wtedy to sig nie nazywało przedszkole, tylko freblówka. Pani freblanka prowadziła nas co dzień, jeźeli była pogoda, do parku. A tam spotykaliśmy często sierociniec, czyli, jak to się wówczas nazywało, ochronkę, pozosta- jącą pod opieką jakiejś dobroczynnej półduchownej instytucji. Otóż ta ochronka lała nas, &eblaków. Sieroty, których życie nie głaskało, były lepiej od nas, maminsynków i tatusincóreczek, zaprawione do trudu walki i lały nas, jak chciały, czy to w powodzi bzów wiosennych, czy na tle bajecznie kolorowej jesiennej scenerii. Niejednokrotnie też odbierały nam zabawki, na co pani freblanka nie zwracała większej uwagi, pozostając pod urokiem wychowawcy sierocińca. Był on osobą siłą rzeczy półduchowną, a pół świecką w proporcjach pod tym względem chyba idealnych dla naszej pani. Nic więc dziwnego, że stosunek do sierot nas, freblaków, był zaprzeczeniem tradycyjnego współczucia dla istot znajdujących się w pożałowania godnym położeniu. Po prostu baliśmy się sierotek, a jednocześnie podziwialiśmy je jako uosobienie kolektywnej tężyzny, ponieważ w przeciwieństwie do tych z bajek, spędzających czas na płaczu i zbieraniu razów, te nasze z parku zanosiły się vd śmiechu, rozdając razy nam, wychuchanym pieszczoazkoin. Ja 192 ~ I93 osobiście przypłaciłem nawet ten kult sieroty przykrościami natury osobistej, kiedy zapytany przez rodziców, co bym chciał na gwiazd- kę, odpowiedziałem , że na gwiazdkę chciałbym zostać sierotą. Oczywiście te rzewne wspomnienia o naszych przygodach w parku odległego dzieciństwa były m. in. tematem rozmów na naszym zjeździe byłych maluchów. Niewielki to był zresztą zjazd, w znacznej mierze tramwajowy .. Kto tam właściwie był? Kituś, Stasieczek, Ziuteńka, Dynio... Najatrakcyjniejszym momentem spotkania była zabawa w ogródku jordanowskim, specjalnie wynajętym przez organizatorów imprezy, która miała nam przypo- mnieć beztroskie igraszki dzieciństwa. Mimo podeszłego wieku naszego ogródek dostarczył nam prawdziwie dziecięcych radości, a nieobecność owych niezapomnianych sierotek nie zmniejszyła żalu, z jakim opuszczaliśmy ogródek po spędzonych tam chwilach beztroski. Sami już przecież wszyscy byliśmy sierotami! Z wyjąt- kiem Stasieczka... On też najboleśniej chyba przeżywał rozstanie z ogródkiem dzieciństwa i rozpłakał się rzewnie. Nie wiedzieliśmy, jak go pocieszyć, więc w końcu spuściliśmy mu lanie, jak niegdyś sierotki - nam wszystkim. Wtedy dopiem rozpogodził sig i przestał płakać. LISI sprzed kominka Zdążając pewnego dnia jesiennego ulicą Kraniaka i Dziwalewicza, przyjaciel przystanął olśniony niezwykle piękną wystawą "Salonu Kominków CPC". Były tam kominki krąjowe i eksportowe, produkcji CPC. 11e drugie, "z od- rzutu", wprost prześliczne, zwłaszcza niektóre. Pomyślał też sobie przyjaciel natychmiast, jakie to musi być przyjemne - dumać przy kominku w długie wieczory jesienne, kiedy wiatr smutno zawodzi, a ogień - przeciwnie - trzaska wesoło. No i natychmiast postano- wił kupić sobie kominek na urodziny. W Salonie poinformowano go, że niestety nowo powstała ta placówka boryka się od zarania z trudnościami i nie rozporządza ani transportem, ani też możliwo- ścią należytego opakowania towaru. Dano mu delikatnie do zrozumienia, że na rękę byłoby placówce, gdyby nie wdawał się z nią w żadne kłopotliwe dla niej transakcje. Brak opakowania nie zniechęcił jednakowoż przyjaciela. Kominek może nie być w ogóle opakowany Poważniejszym problemem był oczywiście transport. Ale tu właśnie jak z nieba spadł przyjacielowi mojemu ten pan i zaofiarował swoją pomoc przy transporcie, a nawet zaproponował bezinteresownie własne opakowanie, bardzo porządne. Nadmienił przy tym, że sam miał zamiar kupić sobie kominek, ale rozmyślił się, bo na dobrą sprawę potrzebny mu jest kominek do jedno- I94 ~ I95 razowego użytku, więc, jeżeli pozwoli (przyjaciel), to on (ten pan) jednorazowo skorzysta z jego kominka. Bardzo sympatyczny człowiek. Niemłody zresztą. Kiedy zataszczyli wspólnie nowy nabytek na miejsce przeznaczenia, zaproponował przyjaciel temu panu, żeby został dłużej i odpoczął sobie u niego. Ale on skłonił sig bardzo grzecznie, podziękował i oświadczył, że chętnie skorzysta z zaproszenia innym razem. Tym bardziej że, jak sam zaznaczył, nie ma przy sobie opału. Zjawił sig po kilku dnich. Ogień wesoło trzaskał na kominku, wiatr - przeciwnie - smutno zawodził, kiedy rozległ się dzwonek i wszedł ten pan. Tym razem - z walizką, co trochę przyjaciela zaskoczyło. Można było pomyśleć, że sprowadza sig na czas dłuższy, bo waliza była spora i okazała się bardzo ciężka kiedy przyjaciel pomógł mu ją wnieść. A mimo to gość nie stworzył z tą walizką nastroju przykrego. Miał w sobie coś niezwykle ujmującego i delikatnego w sposobie bycia