Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

Chwilę później palce Ixtla natknęły się na żołądek i jelita. Stwór wściekle zamruczał. Znalazł to, czego szukał, tylko że z własnej winy nie mógł tego wykorzystać. Nagle nowa myśl pozwoliła mu odzyskać spokój. Nie miał pojęcia, że inteligentne istoty mogą tak łatwo umierać. To zmieniało i upraszczało całą sytuację. Tak więc ludzie muszą uciekać przed nim, a nie on przed nimi. On będzie bezpieczny, jeżeli zachowa minimalną ostrożność. Dwóch ludzi z wycelowanymi pistoletami wibracyjnymi wyskoczyło zza najbliższego rogu. Zesztywnieli na widok warczącej bestii, pochylonej nad ciałem ich kolegi. Gdy otrząsnęli się chwilowego paraliżu, Ixtl już szedł do najbliższej ściany. Chwilę wcześniej widzieli jeszcze szkarłatne cielsko a teraz jasno oświetlony korytarz był pusty. Ludzie zaczęli mimo wszystko strzelać, ale ściany absorbowały wibracje. Ixtl wiedział już, co zrobić. Złapie kilkunastu ludzi i umieści w nich jaja. Potem może zabić wszystkich pozostałych, bo nie będą mu już do niczego potrzebni. Uczyniwszy to, poleci do galaktyki, do której statek się kierował, a gdy już się tam znajdzie, podporządkuje sobie pierwszą zamieszkaną planetę. A wtedy przejęcie władzy nad całym wszechświatem będzie już tylko kwestią czasu. Grosvenor stał przy ściennym ekranie wraz z kilkoma innymi ludźmi i obserwował grupę osób zebranych wokół martwego technika. Wolałby być na miejscu zdarzenia, lecz dostanie się tam zajęłoby mu kilkanaście minut, podczas których nie mógłby z nikim się kon- taktować. Został więc tutaj, żeby wszystko widzieć i słyszeć. Koordynator Morton stał najbliżej kamery, niecałe trzy stopy od miejsca, gdzie doktor Eggert pochylał się nad nieboszczykiem. Sprawiał ważenie spiętego, zacisnął usta. Kiedy się odezwał, mówił niemal szeptem. Mimo to jego słowa rozdarły ciszę niczym uderzenie bicza. -1 co, doktorze? Doktor Eggert podniósł się z klęczek i odwrócił do Mortona. Jednocześnie stanął twarzą do kamery. Grosvenor zobaczył jego zmarszczone czoło. - Atak serca - powiedział doktor. - Atak serca?! - Spokojnie, spokojnie. - Lekarz podniósł ręce, jakby zamierzał się bronić. - Rzeczywiście wygląda tak, jakby ktoś wbił mu zęby w mózg, a poza tym badałem go wiele razy i wiem, że miał zdrowe serce. Mimo to jestem przekonany, że przyczyną śmierci był atak serca. - To całkiem możliwe -powiedział posępnie jakiś mężczyzna. -Kiedy wyszedłem zza rogu i zobaczyłem tę bestię, mało sam nie dostałem zawału. - Tracimy tylko czas. - Grosvenor rozpoznał głos von Grossena, zanim jeszcze fizyk pojawił się wraz z dwoma ludźmi obok Mortona. Naukowiec ciągnął dalej: - Możemy pokonać tego stwora pod warunkiem, że nie będziemy dostawać ataków serca na sam jego widok. Jeśli ja mam być jego następną ofiarą, chcę mieć pewność, że najlepsi naukowcy w galaktyce nie będą załamywać nade mną rąk, tylko dołożę starań, by pomścić moją śmierć. - Ma pan rację - odezwał się Smith. - Nasz problem polega na tym, że czujemy się słabsi. Stwór jest na statku od niecałej godziny, lecz już teraz wiadomo, że część z nas może zginąć. Akceptuję to ryzyko. Ale teraz powinniśmy przygotować się do walki. - Panie Pennons, chciałbym pana spytać o następującą rzecz -odezwał się z kolei Morton. - Mamy trzydzieści poziomów i około dwóch mil kwadratowych pokładu. Ile czasu zabierze zabezpieczenie polem energetycznym każdego cala tej powierzchni? Grosvenor nie widział głównego inżyniera, który musiał stać poza zasięgiem kamery. Lecz wyraz twarzy stojących obok niego ludzi mówił sam za siebie. Kiedy inżynier się odezwał, w jego głosie brzmiało przerażenie. - Jakąś godzinę - odpowiedział - ale to zniszczyłoby statek i zabiło wszystkie żywe istoty na pokładzie. - Ale mógłby pan zwiększyć natężenie pola w ścianach, prawda panie Pennons? - upewnił się Morton. - Nie! Ściany tego nie wytrzymają. Roztopią się. - Ściany tego nie wytrzymają! - krzyknął jakiś mężczyzna. -Widzicie więc, jak wytrzymały musi być ten stwór? Grosvenor zobaczył, że na twarzach ludzi stojących przed kamerą pojawiła się konsternacja. Nieprzyjemną ciszę przerwał głos Kority. - Panie koordynatorze, widzę was na ekranie w centrali dowodzenia. Twierdzicie, że mamy do czynienia z nadzwyczajną istotą. Ale nie zapominajmy, że wpadł na ekranowaną ścianę, i w popłochu zdał sobie sprawę, że nie może się przedostać do kabin sypialnych. Świadomie używam słowa „popłoch". Jego działania dowodzą, że często popełnia błędy. - To mi przypomina pana wykład na temat psychologii osobników żyjących w określonym stadium rozwoju cywilizacji. Załóżmy, że nasz stwór to wieśniak. Czy mógłby pan go scharakteryzować? -poprosił Morton. Korita odpowiedział pospiesznie i tym razem nie dobierał słów aż tak starannie jak zwykle. - Nie potrafi zrozumieć, czym jest wspólne działanie. Prawdopodobnie będzie myślał, że aby przejąć kontrolę na statkiem musi tylko pokonać każdego z przebywających na nim ludzi. Ponieważ kieruje się instynktem, nie dostrzeże faktu, że jesteśmy cząstką wielkiej cywilizacji. Umysł prawdziwego wieśniaka jest nastawiony na skrajny indywidualizm, niemalże na anarchię. Jego potrzeba posiadania potomstwa jest formą egoizmu - chodzi mu jedynie o przedłużenie istnienia własnego rodu. Ten stwór -jeśli rzeczywiście pochodzi z epoki wieśniaków - najprawdopodobniej będzie chciał mieć wokół siebie pewną liczbę osobników podobnych do niego, którzy pomogliby mu walczyć. Lubi towarzystwo, ale z pewnością nie chce, aby ktokolwiek wtrącał się w jego sprawy. Każde zorganizowane spo- łeczeństwo jest w stanie zdominować społeczność wieśniaków, ponieważ członkowie tego ostatniego nigdy nie tworzą czegoś więcej niż tylko luźnego sojuszu przeciwko obcym. - Luźny sojusz tych pożeraczy ognia i tak będzie wystarczająco groźny! - skomentował posępnie jeden z techników. - Myślę... aaa... aaaaaa... Jego słowa przerodziły się we wrzask. Wytrzeszczył oczy. Ludzie cofnęli się o kilka kroków. Na samym środku ekranu pojawił się Ixtl. 18 Stał tam niczym upiorne widmo ze szkarłatnego piekła. Jego oczy były czujne i lśniące, chociaż nie odczuwał już obawy. Przewyższał istoty ludzkie we wszystkim, a poza tym mógł przeniknąć przez najbliższą ścianę zanim ktokolwiek zdąży wycelować w niego broń. Przyszedł po swojego pierwszego guula. Wybierając go spośród całej grupy, z pewnością podkopie morale załogi. Grosvenor przyglądając się. tej scenie miał przez chwilę poczucie, że to, co się właśnie rozgrywa jest nierealne