Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

W większych miastach mężczyźni zaopatrywali się w tym celu nie tylko w zwykłą wodę, lecz także w pachnące wódki, wodę różaną i inne pachnidła. Najgorliwiej oblewały się zakochane pary. „Amanci dystyngowani", nie chcąc wyrządzić swym wybrankom przykrości, jedynie symbolicznie skraplali je pachnidłami z flaszeczki lub małej sikawki, wytwornych kawalerów nie było jednak wielu. Amatorzy mocniejszych wrażeń oblewali więc panie prostą wodą, chlustając szklankami, garnkami, dużymi sikawkami. Lano się albo prosto w twarz, albo też „,od nóg do góry". Ta druga metoda wymagała oczywiście sporo wody, toteż zdarzało się, iż jedni dostarczali cebrami wodę, a reszta towarzystwa lała się z taką energią i skutecznością, że po pewnym czasie wszyscy wyglądali, jakby wyszli „z jakiego potopu". Kitowicz tak o tym pisze: „Stoły, stołki, kanapy, łóżka, wszystko to było zmoczone, a podłogi — jak stawy — wodą zalane. Dlatego gdzie taki dyngus, mianowicie u młodego małżeństwa miał być odprawiany, pouprzątali wszystkie meble kosztowniejsze i sami się poubierali w suknie najpodlejsze, takowych materyi, którym woda niewiele albo wcale nie szkodziła. Największa była rozkosz przydybać jaką damę w łóżku, to już ta nieboga musiała pływać w wodzie między poduszkami i pierzynami jak między bałwanami; przytrzymana albowiem od silnych mężczyzn, nie mogła się wyrwać z tego potopu; którego unikając, miały w pamięci damy w ten dzień wstawać jak najraniej albo też dobrze zatarasować pokoje sypialne" 30. '0 Kitowicz, jw,, s. 558. Pospólstwo bawiło się jeszcze brutalniej. Na przykład w niektórych miastach, a zwłaszcza po wsiach, ciągnięto dziewczęta do fosy lub rzeki i zanurzano je całkowicie w wodzie, parobcy nie znali bowiem ani wód różanych, ani innych pachnideł. Jeśli w pobliżu wsi nie było rzeki, zaciągano dziewoje pod studnie i wrzucano w koryta pełne wody. Nazajutrz, jak wspomniałem, prawo oblewania mężczyzn posiadały kobiety. Zwykle jednak trudno to było zrealizować, bo krzepki parobek łatwo dawał sobie radę z dziewczyną i w końcu więcej się dostawało napastującym niż napadniętym. Mieszczki i szlachcianki starały się zdybać mężczyzn jeszcze w łóżkach, ale ,,naturalny wstyd" nie pozwalał im na p€łne wykorzystanie takiej sytuacji i silny mężczyzna zawsze potrafił wywinąć się z niewieściej agresji. Choć zwyczaj oblewania wodą był powszechny, unikano go w stosunku do ludzi starszych i dostojnych. Przywilej ten posiadali także księża, którzy niechętnie przyjmowali nawet symboliczne skropienie pachnącą wodą. Zabawy dyngusowe odbywały się na ogół w pogodnej atmosferze. Wspólnemu oblewaniu się towarzyszył gwar, śmiech i krzyki. Ponieważ na ulicach miast i wsi czatowały uzbrojone w garnki i sikawki ,,oddziały", zdarzało się, że zamiast oblać kogoś z rówieśników, przypadkowo zmoczono jakąś poważną figurę: plebana, sędziwego starca czy miejscowego dygnitarza. Podczas dyngusu uchodziło to jednak płazem. Nie będzie też przesady w stwierdzeniu, że był to chyba najweselszy dzień w roku. Ujemną stroną tego zwyczaju był fakt, iż wiele osób zapadało na przeziębienie, czy nawet na poważniejsze choroby, zdarzało się to .zwłaszcza wtedy, gdy Wielkanoc wypadła wczesną wiosną; marcowa kąpiel w fosie lub rzece nie mogła minąć bez ujemnych skutków. Niewiele się tym jednak przejmowano i z całą gorliwością przestrzegano dyngusowych zwyczajów. Z zabawą także połączony był dzień l kwietnia, tzw. „prima aprilis". Zwyczaj „prima aprilis" dotarł do nas z Zachodu, przynieśli go bodaj niemieccy koloniści. Wśród chłopów nie zdobył on sobie większej popularności, rozpowszechnił się natomiast w miastach i wśród szlachty. Ogier stwierdza, że w dniu pierwszego kwietnia Gdańszczanie urządzali różne „krotochwile". Znajomi, przyjaciele, kochankowie zwodzili się w rozmaity sposób, przesyłali sobie wzajemnie pozmyślane listy, nieprawdopodobne nowiny, dziwaczne prezenty. Czym dowcip był wymyślniejszy, tym większy wzbudzał poklask, uważano go za miernik inteligencji i towarzyskiej ogłady. Podobnie było w całej Rzeczypospolitej. Wydawano nawet ulotne •druczki, zawierające aprilisowe koncepty. Przygotowywano je czasami bardzo starannie, tak iż potrafiły wywołać niemało zamieszania. Potocki pisze, że niejeden się „nabiega, nacieszy, nasmęci — po próżnicy". Dowcipy te szczególną popularnością cieszyły się wśród kobiet. Poeta Korczyń-ski we fraszce pt. Prima aprilis wspomina, jak to pewna dama przesłała kawalerowi opieczętowane pudełeczko, w którym znajdowała się... żywa pchła! Bynajmniej nie skonfundowany odbiorca zrewanżował się dwiema skorupkami jaj, w które zręcznie zasklepiono żywe ptaszki, oraz listem z komplementami, po których prosił panią: [...] o wrąb wolny W puszczy, w której przebywał ów jej zwierz swawolny ". Zdarzało się, że aprilisowe żarty kończyła najprawdziwsza awantura. Bywali ponoć oszuści, którzy wyłudzali pożyczki, a na wystawionych zobowiązaniach wypisywali datę l kwietnia, gdy zaś przyszło do zwrotu pieniędzy, zasłaniali się aprilisowym żartem. Nie wszyscy doceniali takie koncepty i epilogiem ich bywały ponoć procesy sądowe. Zielone Świątki uchodziły za święto rolników i pasterzy. W dniu tym zarówno po wsiach jak i w miastach zdobiono zielenią chaty, dwory, kamienice, kościoły. Zielone gałęzie zatykano za drzwi i obrazy, tatarakiem wysypywano ścieżki i podłogi. Zdobienie domostw przybierało niekiedy tak wielkie rozmiary, że oszczędniejsi feudałowie, w trosce o swoje lasy, zabraniali po prostu majenia. Jeśli chodzi o środowiska wielkomiejskie, to w dniu tym czeladź i studenci urządzali wyprawy do pobliskich wiosek; urozmaicano je sobie tańcami, śpiewem, biegami. Wszystkie te zwyczaje stanowiły pozostałość pradawnego święta pogańskiego, znanego pod nazwą „Stado". Święto to miało symbolizować przyjście wiosny, dlatego też w dawnych wiekach obchodzono je bardzo radośnie. Tańczono, bawiono się, dopuszczano się ponoć nawet rozmaitych swawoli. Kler katolicki energicznie zwalczał te praktyki, w omawianym okresie święto to utrzymywało się więc jedynie w szczątkowej już formie. Niemniej spotkać można informacje, iż jeszcze w XVII wieku palono w pewnych częściach kraju ognie podobne do sobótkowych