Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard
Mówiąc inaczej: Wałęsa na bramie stoczni wielbiony przez tłum wydaje się mieć mandat prawdziwszy od rządu, który upada, bo jeden poseł zatrzasnął się w ubikacji. Toteż na scenie publicznej mamy nieustanne szukanie dla różnych działań racji wyższej niż tylko wyborcza. Nawet malutkie partie pieszczą marzenie, iż są depozytariuszem wartości oczywistych, które prędzej czy później porażą wszystkich swą siłą. Dowodem na to może być sympatia Kościoła, zasłużony w przeszłości przywódca, poparcie jakiejś strajkującej załogi. Świeżo Marian Krzaklewski składając w sejmie obywatelski projekt konstytucji zażądał, aby potraktować go szczególnie, niezależnie od obowiązującego prawa, bowiem został on podpisany przez blisko milion osób, a to wraz z rodzinami jest zmobilizowana i wielka siła społeczna. I wobec niej decyzje jakichś wyborców sprzed roku i ich przedstawicieli nie są istotne. Wydaje się, że wybory są traktowane u nas jak sprawdzian dojrzałości społeczeństwa. Jak dotąd, ujawniają swój podstawowy mankament - ukazują, że otrzymane poparcie jest niedoskonałe, bo udzielone zaledwie przez kilka, kilkanaście procent. Ci, którzy poparcia odmówili, stanowią problem, z którym nasze życie publiczne sobie nie radzi. Kim 126 bowiem są tacy, którzy głosują na partie popierające prawo do aborcji, na SLD, na Tymińskiego lub Leppera? Zwolennikami kultury śmierci? Poplecznikami stalinowskich zbrodniarzy? Prymitywnymi głupcami? Zapytać można inaczej - czy są gorszymi obywatelami? Czy mają prawo do swych gorszących poglądów? Czy trzeba się pogodzić z tym, że przez nich nigdy już pewnie nie zaznamy poczucia radosnej wspólnoty dokonującej słusznego wyboru? Można powiedzieć, że jesteśmy rozdarci - z jednej strony stosujemy się do reguł demokracji, z drugiej owo marzenie o jedności całego społeczeństwa i silnej nim władzy spełniającej wspólne pragnienia przenika i masy, i elity. Czekanie na cud wspólnoty o tyle jest zrozumiałe, że cud raz nam się zdarzył, co więcej, potem się powtórzył. Bo czymże innym było 100 procent możliwych miejsc w parlamencie i 2 procent niezadowolonych z pierwszego niekomunistycznego premiera? Dziś pierwszy rząd oskarżany jest o to, że zawiódł ufność i zawierzenie, jakie otrzymał od całego społeczeństwa. Żeby być sprawiedliwym, to zawód był obustronny i nieunikniony. Rząd nie okazał się ową władzą omnipotentną i mądrą siłą milionów. Społeczeństwo zaś też nie było spragnioną wolności wspólnotą. Nowy rząd patrzył na nie zupełnie inaczej niż komuniści: uwalniał je spod opresji państwa, znosił zakazy, dawał swobodę gospodarczą i zasiłki dla bezrobotnych. Łatwo dostrzec, iż miał wizję ukształtowaną w Sierpniu, kiedy to narodowe wady zostały odrzucone na rzecz kolekcji cnót obywatelskich. Niestety, wszystkie te ustawy przynoszące wolność do dziś uszczelniamy przed własną przemyślnością. To bolesne doświadczenie, które pokazało, że społeczeństwo jest zróżnicowane, a rządy silne jedynie arytmetyką parlamentarną, każe często szukać winnych podziałów i rozpadu pięknej jedności. Naprawdę różni byliśmy zawsze, choć do 1980 roku nikt nie wiedział, czy w swych poglądach jest samotny, czy dzieli je z licznymi. W badaniach socjologicznych z lat osiemdziesiątych widać, jak po przeżyciu wspólnoty Karnawału dzieliliśmy się już nie na zatomizowane jednostki, ale na grupy łączone przez podobieństwo życiorysu, doświadczenia lub pragnienia. Przyglądając się tamtym badaniom, odnajdujemy początki dzisiejszych różnic i konfliktów. Odnajdujemy tych, co pragnęli zmian i tych, co byli im przeciwni, a w środku połowę o uczuciach vn mieszanych. Możemy śledzić stałą opozycję, w której z jednej strony są raczej młodsi, raczej wykształceni i raczej zamieszkali w miastach, a z drugiej przeciwnie - starsi, z niskim wykształceniem, zamieszkali na wsi. Można powiedzieć, że przyglądając się tym danym, widzimy za sobą nie przełomy, ale ciągłość. 10 IX 1994 HIPOKRYZJA WOLNYCH Pięć lat temu studenci zgromadzeni na placu Tienanmen zbudowali swoją statuę wolności. Była dość toporna, a od pierwowzoru różniła się tym, że pochodnię trzymała kurczowo dwiema rękami. Demonstranci zdążyli jeszcze wyjaśnić zagranicznym dziennikarzom, że w Chinach pochodnię wolności trzeba trzymać z całych sił. A jednak nie ta gipsowa postać, z łatwością zniszczona, stała się symbolem tamtych wydarzeń. Zostało nim pewne zdjęcie, na którym człowiek z siatką stoi przed kolumną czołgów. Zdjęcie, które pokazywało rzecz bardzo szczególną. Są rozmaite reżimy, z którymi ludzie walczą partyzantką, terrorem, rozruchami, kamieniami. Wobec komunizmu te środki były nieskuteczne - nieodwracalne ciosy można mu było zadać inaczej: napisać książkę, spalić się, stanąć na drodze czołgom. Gdyby ta masakra zdarzyła się parę lat wcześniej, stałaby się elementem opozycyjnego obrazu świata. Tienanmen wymieniano by jednym tchem po Berlinie 1953, Poznaniu 1956, Pradze 1968, Wybrzeżu 1970 - jako kolejny dowód zbrodniczej natury komunizmu. Ofiary z Pekinu przywoływano by w podziemnej prasie, rzucano władzy w twarz, przypominano w orędziach do wolnego świata. W rocznicę pod chińską ambasadą zbieraliby się ludzie, żeby uczcić pamięć zabitych, a polskim władzom wytknąć sojusz z oprawcami. Byłoby rzeczą oczywistą, że prawdziwy, nieocenzurowany głos Polaków jest po stronie prześladowanych i że domaga się solidarności świata z nimi. Polska mówiła wtedy dwoma głosami - niezależnym i oficjalnym. W to, że oficjalny wyraża przekonania społeczeństwa, nie wierzyli nawet propagandyści, którzy go używali. 129 Stało się jednak tak, że tego samego dnia, w którym w Chinach kompartia rozprawiła się z marzeniami o wolności w sposób dla systemu standardowy, w Polsce zwyciężyła antykomunistyczna opozycja i wydawało się, że to ona zacznie upowszechniać swoje wartości, nadawać ton nowemu językowi publicznemu. Lecz jak w innych dziedzinach życia nie nastąpiła cudowna odmiana ze złego na dobre (miało być lepiej...), tak i w sferze moralności publicznej nie przeszliśmy od hipokryzji komunizmu, który jedno głosił, a drugie robił, do stanu harmonii wartości i czynów. Dziś głosy solidarności z ofiarami chińskiego reżimu, który najbardziej przypomina stalinizm, brzmią słabo, a premier suwerennej Rzeczpospolitej deklaruje chińskim towarzyszom ochotę do interesów i nie-wtrącanie się w sprawy wewnętrzne. Gdybyż można było powiedzieć, że to peerelowski odruch postkomunistycznej koalicji, że społeczeństwo myśli inaczej, bo my zawsze za wolność naszą i waszą... Między tym, co niegdyś mówiła opozycja jako głos wolnej Polski, a tym, co dziś najgłośniej mówi wolna Polska, różnica w każdej bez mała sprawie jest tak olbrzymia, że właściwie nikt nie chce się nad tym zatrzymywać