Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

– Mylisz się – żywo przerwał Michał – umyślnie czytałem wiele. – Są trucizny, których działanie na lata się rozkłada... a Toltini jest Włochem. Spuścił król głowę. – Nie mówmy o tym – dodał – tak posądzam może niewinnie. Morsztyn powiada, że ja się sam niezdrowymi truję pokarmami, ale cóż ja tak niezdrowego jadam! Węgrzyn, raki, które lubię. Hela poruszyła ramionami, nie chcąc przedłużać rozmowy o tym przedmiocie. Właśnie też wchodził stary Braun, posuwistym krokiem, ociężale. Był to już trzech czy czterech królów z kolei nadworny doktor, nie zagłębiający się w księgach, nie studiujący Hipokrata210 i Galena211, ale mający praktykę ogromną i nieocenione doświadczenie. Wzrok jego chwytał oznaki choroby dla drugich niedostrzeżone – wyroki jego zawsze prawie były przepowiedniami nieochybnymi. Hela pospieszyła naprzeciw niemu. 210 H i p o k r a t e s (460–377 p. n. e.) – najsławniejszy lekarz starożytności, pozostawił wiele dzieł z zakresu medycyny 211 K l a u d i u s z G a l e n (131–201) – znany lekarz starożytności, w pismach swoich zawarł on niemal całą ówczesną wiedzę lekarską – Wzywam pana na ratunek – odezwała się – król nagle postanowił jechać do wojska i iść z nim na nieprzyjaciela! Jestże to podobieństwem? W tym stanie? Patrz pan! Braun poprawił perukę flegmatycznie. – Zdaje mi się – rzekł – że przy największej chęci Najjaśniejszy Pan tego nie potrafi dokazać, siły braknie. Należy je wprzódy odzyskać. Życie regularne, dieta... Michał ręką niecierpliwie poruszył. – Mówicie mi ciągle jedno – odezwał się – słucham was; czy mi się w najmniejszej rzeczy polepszyło? – i nic a nic. Pozwólcież spróbować czego innego – ruchu, powietrza, a nade wszystko wewnętrznego uspokojenia. Dziś ja z samego niepokoju choruję. Braun nieznacznie poruszył ramionami. – N– Panie – rozpoczął. – Niczego słuchać nie chcę – przerwał Michał – nie mogę. Wierzcie mi, że gorzej już nie będzie, jak jest; nie ma nic do stracenia. Po całych dniach trawi mnie wewnątrz jakieś poczucie niby głodu – próżni nienasyconej. Jem dziwnie, a potem boleści, boleści... – Przestrzegam od jedzenia – szepnął Braun. – Tak, ale nie znasz tego, co ja doznaję, gdym głodny – rzekł król. – Naówczas ogarnia mnie prawie szaleństwo. Muszę jeść. Przynajmniej przez ten czas, gdy spożywam, mam chwilę wytchnienia. Doktor słuchając głową potrząsał. Nagle Michał zamilkł, spuścił głowę i próżną szklankę wyciągnął ku Heli. Ta spojrzała na Brauna, który cukier i cytrynę widząc na drugim stole dał znak przyzwolenia, chociaż i temu napojowi nie bardzo rad się być zdawał. – Ale o wyprawie pod Chocim, czy Kamieniec, czy ja tam nie wiem gdzie – mówiła Kiełpszyna – mowy być nie może. – A przynajmniej nie powinno – potwierdził lekarz. Zmarszczył się król. – Waćpan będziesz przy mnie – szepnął – zawsze więc czas zatrzymać, gdyby... choroba istotnie się pogorszyć miała. Braun westchnął. – Z tej podróży nic być nie może – zamruczał. Dosłyszawszy tych wyrazów, król się uśmiechnął szydersko. – Nie wierzysz więc – rzekł – abym miał tyle siły nad sobą? Przekonasz się... – Nawet przy największym wysiłku jest to wprost niepodobieństwem – zamknął Braun – i poważnie przystąpiwszy do króla ujął jego rękę wychudzoną, długo puls badając. Twarz miał zadumaną i smutną. Z wolna opuścił potem rękę Michała i odstąpił na kilka kroków, milczący. Po chwili nie było go już w pokoju. Hela chodziła niespokojna, nie wznawiając rozmowy o wyjeździe, Michał dosyć wesoło coś rozpowiadać zaczął o pobycie Sobieskiej we Francji, o którym rozmaite chodziły wieści, o ostudzeniu dla niej męża, a nawet o projektach wyniesienia się ich obojga z Polski. – Nie przyjdzie to nigdy do skutku – odezwał się Kiełpsz – Sobieski musiałby się wyprzedać, ma mnóstwo spraw w sądach i interesów, które myśleć nawet o tym nie dozwalają. Zabawiwszy nieco jeszcze Michał wstał, żegnając gospodynię. – N. Panie, ta podróż? – zapytała. – Jest postanowioną – odparł król zimno. – Jeżeli na drodze zabraknie mi sił, zawsze czas się do łóżka gdziekolwiek bądź położyć. I mówiąc to wyszedł, unikając przedłużenia rozmowy. Hela, którą parę razy już królowa Eleonora pod różnymi pozorami wzywała do siebie, tegoż wieczora posłała prosić ją o posłuchanie, które z nadzwyczajną uprzejmością, nigdy wprzódy nie praktykowaną, udzielone zostało. Zdawało się krajczynej, że król dla żony zmuszony do pewnej względności i powolności, da się jej może powstrzymać od wyprawy. Eleonora przyjęła nienawistną sobie krajczynę tak mile i przyjaźnie, jakby spragnioną była jej widzenia. – N. Pani – odezwała się przybyła – dowiedziałam się od męża, iż król JMość postanowił jechać do wojska. Stan jego zdrowia, zdaniem doktora Brauna, nie dopuszcza nawet myśleć o tym. Zdawało mi się, że obowiązkiem moim było donieść o tym W. Królewskiej Mości. Eleonora wiadomość przyjęła z podziwieniem i żywym zajęciem. – Ja o tym nic nie wiem jeszcze – rzekła – gorący biorąc udział w tej sprawie, ale nie omieszkam pytać go i będę się starała odradzić... W istocie król jest – osłabiony... Braun może trochę przesadza i stan jego zbyt groźnym wyobraża, ale inni lekarze także mu spokój nakazują. Czy potrafię królowi to wyperswadować? Nie zawsze prośby moje u niego dobrym skutkiem są uwieńczone – dodała z ironicznym uśmiechem – co nie przeszkadza, bym spełniła obowiązek... A po krótkim milczeniu dorzuciła: – W każdym razie, jeżeliby król uparcie stał przy swoim, moje miejsce jest przy nim, pojadę także, choćby dla czuwania nad zdrowiem jego. Hela zamilkła. Królowa rozwodzić się zaczęła z wielką obfitością słów nad stanem zdrowia męża, nad jego sposobem życia; przyznała, że w ostatnich miesiącach pogorszyło mu się znacznie i starała się okazać nadzwyczajną gorliwość. Krajczyna, chwilę zabawiwszy, po głębokim ukłonie odeszła. Nazajutrz już na zamku nie było tajemnicą, że król się do wyjazdu sposobił. Wydane zostały rozkazy do przysposobienia wozów, namiotów, koni, do ściągnięcia pułków, które mu towarzyszyć miały. Młodzież się radowała wyprawie, starsi przewidywali w niej coś groźnego. – Co tu mówić o wojowaniu – mruczał starszy koniuszy, Terczak – kiedy on dwóch godzin na siodle nie wytrzyma. Konia mu trzeba dać, co by nogi miał i na łeb nie leciał. Szkapa, co nogi ma – trzęsie, a król utrząśnięcia nie znosi. Kuchmistrz, Francuz, usłyszawszy o podróży, przysposabiał długie regestra zapasów, których potrzebował niezbędnie, inaczej się nie podejmując króla karmić, bo mu dogodzić było trudno. Nie bardzo jednak wierzono tej zachciance, gdyż wszyscy widzieli na twarzy króla wycieńczenie, a choć jego częste spoczynki – opieranie na lasce, świadczyły, jak mu każde żywsze poruszenie się było trudnym