Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

- Jeśli mi powiesz teraz wszystko, to dam ci środek - podsunął mu strzykawkę przed oczy. - Zaraz ci przejdzie. Głowa faceta podskakiwała nierytmicznie, jakby podrzucana na niewidocznych wybojach. - Zrozum - Zoltke zbliżył usta do ucha leżącego. - Ja muszę się tego dowiedzieć. Jeśli mi nie powiesz, to będziesz kaleką do końca życia. Będziesz już do niczego. No... powiedz czy to ty włamałeś się tydzień temu? Ślina tocząca się z ust przeszkadzała tamtemu w mówieniu. - Tak... - powiedział wraz z wielkim bąblem plwociny. - Dobrze - łagodnie odpowiedział Zoltke. - A teraz gadaj kto cię wysłał. Zaraz ci wstrzyknę odtrutkę. - Firma "Kipso", wicedyrektor Zayfel, chcieli sami hodować ten kwiat - dyszał. - Oni siedzą w kosmetykach. Zoltke skinął głową. - Po co włamałeś się po raz drugi? Twarz miał idealnie siną i grubymi na palec żyłami. - Chcieli więcej nasion... miałem przywieźć im dwie paczki... jedną zgubiłem na lotnisku. - Zgubiłeś? Na pewno? - Jezu! Przecież bym nie kłamał, wszystko ci mówię. Daj zastrzyk ty pieprzony kapusiu! - wyglądało na to, że traci oddech. Po zastrzyku prawie momentalnie jego ciało rozluźniło się i opadło na podłogę. Dało się wyczuć w powietrzu ostry zapach potu. Zoltke stał przy oknie, kiedy do pokoju wrócił policjant z komendantem posterunku. - Panie majorze! Niech pan nie stosuje takich metod u mnie. Tak nie wolno. Patrzył to na Zoltkego, to na leżącego człowieka. - Jakie metody panie komendancie? Już po wszystkim. Przesłuchanie skończone. Można go zabrać do celi. Pana zmartwieniem niech będzie pilnowanie, a nie ocena mojej działalności. Dobrze? Leżący ciężko oddychał przez usta. Komendant spojrzał na niego, na leżącą na stole strzykawkę i pokiwał głową. - Rozumiem. Niech pan się nie martwi, będziemy go pilnować. Przed wyjściem majora podali sobie ręce. Wyspa Ormoz znajduje się dwanaście kilometrów od lądu stałego i już na pierwszy rzut oka nie można się spodziewać po niej zbyt wiele. Wysokie grzywacze biją tu zaciekle o skały prawie przez cały rok, a czarny i skalisty brzeg nie pokryty żadną roślinnością, powinien zniechęcić każdego nowo przybyłego. Tylko ktoś o dobrym wzroku i wyjątkowym szczęściu do pogody, może dojrzeć stąd ląd, jeśli wybierze się na brzeg, nie bojąc się wiatru, czy często padających deszczy. Jedyne osłonięte miejsce jest płytką zatoczką, gdzie po bokach na błocie leży zawsze gęsta piana. Wiedzie tutaj umocniony przez beton kilkunastometrowy kanał. W basenie zatoczki mogą się pomieścić dwa, może trzy kutry motorowe. Na samą połać wyspy trzeba się wdrapać ścieżką, biegnącą wydmuchanym przez wiatr żlebem, wciętym w stromy brzeg wyspy. Tam zaś znajdują się budynki postawione prawie sto lat temu przez nie istniejący już zakon Molezów, który jak się okazało, bardziej interesował się przemytem niż medytacjami. Wszystkie ich dobra, jak i samą wyspę przejął przed kilkunastu laty Departament Bezpieczeństwa Narodowego i używał w wiadomym tylko sobie celu. Główny gmach zakończony był wysokim na parę metrów masztem telewizyjnym, oplecionym pajęczyną dodatkowych anten. Taki mniej więcej widok ukazał się moim oczom, kiedy przywieziono mnie tutaj helikopterem, abym mógł zgodnie z życzeniem Rischa zająć się ludźmi podejrzanymi o chorobę, których postanowiono ściągnąć z całego kraju. W pierwszej chwili wahałem się nad decyzją, ale wieść, że wernisaż Marii był wielką plajtą i świadomość, że szuka ona teraz pocieszenia, stanowiły dla mnie ostateczny argument. Zdobyłem się tylko na jedną rozmowę telefoniczną i sądzę, że stanowić ona będzie dla niej wystarczający pretekst, aby znaleźć sobie nowego adoratora. Osobą, która rządziła na wyspie był komendant Fligerty, człowiek wyraźnie lubujący się w porządku i mający tendencję do zamordyzmu. Podejrzewałem go o to, że śpi z regulaminem pod poduszką. Już pierwszego dnia po przylocie przyszło mi przeprowadzić pierwszą z nim rozmowę. - Panie Fligerty, proszę powiedzieć, ile osób może pomieścić ten budynek, przy zapewnieniu znośnych warunków? Komendant myślał dobre kilkanaście sekund zanim się odezwał. - Z pewnością trzysta osób tu się zmieści