Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

ZrobiBo jej si zimno na my[l, |e matka kazaBa j [ledzi obcemu facetowi. MiaBa jednakowy |al do nich obojga, chocia| do matki wikszy. Do czego mo|e si posun miBo[, my[laBa. Przecie| taki kompletny brak zaufania nie ma nic wspólnego z prawdziwym uczuciem, to jaki[ surogat, jaka[ przenicowana miBo[. - ZakochaBem si w tobie - powiedziaB Kamil i wycignB rk przez stóB. ZawisBa w pró|ni, zastygBa tu| nad obrusem. Dorota nie wycignBa swojej. - Mo|emy ju| jecha? - spytaBa. - Jestem zmczona. Wczoraj 18. Salonowe |ycie 273 pogrzeb, dzisiaj drugi, niedBugo naprawd zrobi si cmentarn zmor. - Kocham ci - powtórzyB. - SBuchaj, amigo, byB taki moment w naszej krótkiej znajomo[ci, |e miaBam wielk ochot powiedzie ci to samo. Ale teraz ju| nie. Co to za |ycie, je[li wci| musiaBabym si zastanawia, czy dla mojego dobra nie donosisz komu[ o ka|dym moim kroku. Nawet matce. Nie masz [wiadomo[ci, |e oboje posunli[cie si 0 wiele za daleko? - Od pocztku miaBem takie obawy. Zreszt Franciszek te|. Tylko widzisz, Antonina jest jednym kBbkiem nerwów, a wiem, |e moje paplanie bardzo j uspokaja. - Ale to si odbywa moim kosztem. - To samo mówiB twój ojczym. -Kto? - Franciszek - powtórzyB cicho. - To bardzo równy go[... Nie wiedziaBa[? Przez chwil patrzyli sobie w oczy. Podbródek Doroty dr|aB jak u maBego, skrzywdzonego dziecka. Z trudem zapanowaBa nad Bzami. Na prawdziwy pBacz przyszedB czas dopiero w domu. Dawno ju| nie mazaBa si tak rzewnie i tak dBugo. Nie miaBa pretensji o tego caBego Franciszka. Gotowa byBa nawet si cieszy, |e matka wreszcie nie jest sama. BolaBa j tylko ta wielka tajemnica. Jakby Dorota byBa zazdrosn smarkul, która niczego nie potrafi zrozumie. A przecie| zawsze byBy sobie bardzo bliskie. 1 znowu, jak w dniu [mierci Tomka, zatskniBa za kim[, kto by j przytuliB, powiedziaB, |e nic zBego si nie staBo, |e matki lubi robi swoim dzieciom niespodzianki. WstaBa z kanapy, po[cieliBa tapczan i poszBa pod prysznic. ZachciaBo jej si wej[ do Bó|ka, otuli koBdr jak kokonem i pouda-wa, |e jej w ogóle nie ma. SpojrzaBa na zegarek. DochodziBa siedemnasta. Nawet nie umiaBa sobie przypomnie, kiedy po raz ostatni kBadBa si tak wcze[nie spa. Antonina zadzwoniBa w sobot rano. MusiaBa ju| by po rozmowie z Kamilem, bo mówiBa troch sztucznie i gBos miaBa niezbyt pewny. Dorota postanowiBa by wspaniaBomy[lna. UdaBo jej si nie robi matce wyrzutów, a nawet posunBa si tak daleko 274 w swojej wspaniaBomy[lno[ci, |e zBo|yBa gratulacje z okazji [lubu. PoniosBo j dopiero chwil pózniej. - ZawiodBa[ mnie - mówiBa z gorycz. - My[laBam, |e masz do mnie cho odrobin zaufania. Jak mogBa[ kaza mnie [ledzi!? - Nie kazaBam. OgldaB zdjcia, chyba mu si spodobaBa[. -1 to wystarczyBo, |eby[ mu pozwoliBa z butami wchodzi w moje |ycie! To dlatego wci| pytaBa[ o randki i moje znajomo[ci. Ty jeste[ gorsza ni| nietoperz. Nie widzisz, nie sByszysz, a wszystkiego si czepiasz! - Wiem o tym, Dorotko, wiem