Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard
Wierność niewybaczalną u żonatego mężczyzny. - Może ona została staruszką - powiedziała. - To całkiem możliwe. - I popatrzyła na męża w nadziei, że przyzna jej rację. Sawicz naturalnie przytaknął. - A jednak mimo wszystko należy pójść do Heleny Siergiejewny - powiedział. - W przeciwnym razie możemy znaleźć się w głupiej sytuacji. - Jak chcesz - odparła Wanda otulając się szlafrokiem. - W końcu jestem od niej młodsza prawie o dziesięć lat. - Naturalnie, pamiętam o tym. Wanda długo się ubierała i malowała oczy. Nuciła przy tym tango z czasów swej młodości, a Sawicz stał przy oknie i myślał. Jeśli to, co mu się przydarzyło, nie jest autohipnozą i złudzeniem, nagą powłoką młodości na starym ciele, to starość oddaliła się od niego. Ale czy warto ją było oddalać? Sawicz odwrócił się, popatrzył na młodą żonę i pomyślał z nieoczekiwaną irytacją: Ach ty. rzepo, energii nigdy ci nie brakowało. Teraz jeszcze mocniej weźmiesz mnie pod pantofel. Ranek zaczął już wyzłacać promieniami słońca szczyty drzew i kopuły cerkwi. Za ścianą poruszył się sąsiad. - Pospiesz się - powiedział Sawicz. - Sidor Iljicz już wstaje. - Zabawne - odezwała się Wanda. - Jeśli on mnie zobaczy, to pomyśli, że sobie sprowadziłeś na noc dziewczynę. A jeśli zobaczy najpierw ciebie, pomyśli sobie brzydko o mnie. - Gdyby tylko pomyślał! - westchnął Sawicz. - On również powie, i to nie tylko nam. - Dobra, zaraz będę gotowa - powiedziała Wanda i roześmiała się. - Dziewczyny sobie sprowadzasz? Zestarzałeś się. A jak ja pójdę do fryzjera? - Nie wiem - odparł Sawicz. - Może wszyscy będziemy musieli na razie wyjechać do Wołogdy. Albo nawet do Moskwy. Jak długo można na ciebie czekać? Dawniej się tak nie guzdrałaś. - Dawniej było co innego, a dziś mam święto. Sawicz i Wanda ostrożnie wyszli na korytarz. Wanda cichutko chichotała i szczypała Sawicza w łokieć, a w ciemnej sieni nawet pocałowała go w policzek i ugryzła w koniuszek ucha. Sawicz bez przekonania bronił się przed jej karesami, a potem otworzył drzwi i pierwszy wyślizgnął się na ulicę w chłodną przezroczystość poranka. Szli ulicą i Sawicz modlił się w duchu, żeby nie spotkali znajomych, a jednocześnie serce kołatało mu jak oszalałe na myśl, że już wkrótce zobaczy Helenę. Było to doznanie niemal doszczętnie już zapomniane i dlatego w trójnasób dojmujące. Gdzieś w tyle, dopędzając ich, sapał jakiś samochód i Sawicz, aby uniknąć ewentualnego spotkania ze znajomymi, odwrócił się plecami do jezdni. Samochód przesunął się wolno do przodu, spowijając go w kłęby dymu. Pojazd był ogromny i niezmiernie staroświecki, ale dym przeszkadzał tak bardzo, że Sawicz nie zdołał dojrzeć żadnych szczegółów i odczytać marki samochodu. Odwrócił się i skoncentrował ponownie na myśli o spotkaniu z Heleną, ale kobieta siedząca na tylnej kanapie kabrioletu uniosła się, odwróciła i krzyknęła do kierowcy: - Saszeńka, zatrzymaj się, moim zdaniem, to są nasi znajomi. Automobil brzęknął, wypuścił syczący strumień pary i znieruchomiał. A kobieta - młoda, czarnowłosa i niezmiernie zgrabna - zapytała głośno, jakby nie lękała się obudzić całego miasta: - Czy państwo Sawiczowie? Idziecie do Kastielskiej? Kierowca uniósł się, osłonił dłonią oczy j uważnie przypatrywał się Sawiczom. - Oczywiście, że to oni. Popatrz, jak Wanda Kazimirowna odmłodniała. Druga kobieta w automobilu okazała się Szuroczką Rodionową. Wówczas Wanda, która szybciej niż mąż zorientowała się, że wehikuł ma coś wspólnego z nocnymi wydarzeniami, zapytała: - Czyżby mnie można było rozpoznać? - Bardzo trudno, Wando Kazimirowno - odparła Szuroczka. - Ale jednak można. Przecież widywałam panią niemal codziennie. W tonie Szuroczki nie było ironii ani zawiści i Wanda była jej za to wdzięczna. - Siadajcie - powiedział Grubin. - Miejsca starczy dla wszystkich. - A jak pozostali? - zapytał Sawicz pomagając żonie wsiąść do auta. Miał na myśli Helenę Siergiejewnę, ale nikt poza Wandą nie pojął tego. - Mogę przysiąc - powiedziała czarnowłosa dziewczyna - że mnie pan nie poznał. Jestem Mila Bakszt. Milica Fiodorowna. 21 Helena Siergiejewna odgarnęła jasny pukiel włosów, zmrużyła oczy i wsypała do rondelka dokładnie pół szklanki kaszki manny, nabranej z niebieskiej kwadratowej puszki z napisem "cukier". Mleko wzburzyło się, jakby kaszka okrutnie je oparzyła, ale Helena zdążyła je zamieszać srebrną łyżką, którą trzymała w pogotowiu. Ruchy były wczorajsze, zrutynizowane i było rzeczą Interesującą patrzeć na własne ręce. Były znajome i zarazem obce. - Nie chcą twojej kaszki, babciu - powiedział z przyzwyczajenia Wania. - Zapomniałaś ją posolić. - Rzeczywiście zapomniałam - roześmiała się Helena Siergiejewna. Ktoś zapukał do drzwi i po chwili do kuchni wszedł nieznajomy miody człowiek ogromnego wzrostu. Wypełniał ciasną marynarkę tak dokładnie, że rękawy nie ukrywały bicepsów, a guziki z najwyższym trudem utrzymywały się w dziurkach. - Proszę mi wybaczyć - powiedział znajomym niskim głosem. - Drzwi były otwarte, więc pozwoliłem sobie wtargnąć bez zaproszenia. Dzień dobry. Po gospodarsku rozsiadł się przy stole, odsunął maselniczkę i powiedział: - Poczęstowałabyś herbatką, Heleno