Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard
Carpio zabrał mapy Saksonii i Czech, ale już pierwszego dnia naszej wyprawy okazało się, że siostra jego zapakowała mu pomyłkowo mapę Szwecji i Norwegii zamiast Saksonii, a Algierii, Tunisu i Trypolisu zamiast Czech. Mieliśmy także igły i nici, byliśmy również zaopatrzeni w cygara. Każdy miał ich dwa, po trzy fenigi za sztukę. Ponieważ były przeznaczone na specjalne chwile, powzięliśmy śmiały plan przemycenia ich do Austrii bez cła. W tym celu ukryliśmy je w cholewach, a gdy wieczorem wyjęliśmy je, okazało się, że została z nich tylko miazga. Sic transit gloria mundi. Pozostałe sprzęty podróżne miały charakter taki bardziej intymny, dostosowany do indywidualnych upodobań właściciela. Składały się ze sznurków, gąbki, flaszki terpentyny, siostra Carpiona wpakowała terpentynę zamiast tranu, którym mieliśmy nasączać buty. Oprócz tego Carpio zabrał jeszcze odziedziczony po pradziadkach przyrząd do mierzenia odległości i drewniany zamek bezpieczeństwa, będący jego własnym wynalazkiem. Miał on służyć nie tyle dla ochrony naszego życia ile dla bezpieczeństwa naszych kapitałów, w razie gdyby przyszło nocować w jakimś podejrzanym domu. Gdy Carpio pierwszego wieczoru chciał umocować swój genialny zamek, okazało się, że siostrzyczka zapomniała dołączyć cztery najważniejsze śrubki. Miejscem naszego spotkania, było miasteczko frankońskie Retau. Stamtąd wyruszyliśmy do Asch, przemycając cztery cygara, potem zaś do Eger. Ponieważ w Eger było drogo powędrowaliśmy do odległego o kilka kilometrów Tirschnitz, dokąd przybyliśmy wieczorem niesłuchanie wyczerpani. Wypiwszy po szklance piwa, spałaszowawszy dwie porcje kartofli udaliśmy się do wytwornej sypialni, za którą gospodarz zażądał pięćdziesiąt grajcarów. W sypialni spotkała nas straszliwa katastrofa cygarowa, o której była już mowa, tu odmówił posłuszeństwa zamek bezpieczeństwa. Wpakowaliśmy więc nasze kapitały do pieca. Po jakimś czasie Carpio wyjął z niego swoją część i ukrył w łóżku, wychodząc z założenia, że nie powinno się przechowywać całej sumy w jednym miejscu. Przekonany mądrą argumentacją przyjaciela położyłem się i zasnąłem. Po niedługim czasie zbudził mnie jakiś szmer. Przyczyną hałasu był Carpio, który oświadczył, że wchodząc do pokoju, ujrzał przy blasku zapałki kawałek cegły leżącej za piecem. Wyjął ją i wpakował do chustki, jest więc w posiadaniu śmiertelnej broni, która zmiażdży łeb każdemu włamywaczowi. Pocieszony i uradowany czujnością przyjaciela, odwróciłem się na bok i zasnąłem snem kamiennym. Zbudził mnie dopiero Carpio, a raczej jego przeraźliwy lament: — Słuchaj zginęły mi pieniądze, wszystkie pieniądze razem z portmonetką! Mordercza broń okazała się bezużyteczna, jakiś łotr wdarł się, i wyciągnął pieniądze z pieca! — Ale dlaczego zabrano tylko moją część, to pozostanie dla mnie zagadką! Biegnę natychmiast na dół, gospodarz musi nam wszystko zwrócić. — Czekaj! Twoje pieniądze leżały w piecu? — Oczywiście! — Przecież sam je stamtąd zabrałeś i schowałeś do łóżka. Poszukaj! Zaczął szukać i znalazł. Wzdychając głęboko, rzekł po chwili: — Szczęście gospodarza! Gdyby pieniądze się nie znalazły, miałby ze mną krzyż pański, kto wie czy nie zlicytowałbym mu rzeczy! Ile kosztuje kawa? — Dziesięć grajcarów bez chleba. — A chleb? — Dziesięć grajcarów bez kawy. — Zamówisz więc kawę, ja zaś każę dać chleb i to co zaoszczędzimy na śniadaniu, będzie można dodać do obiadu. Zgoda? — Owszem, nie jest to wprawdzie eleganckie, ale mniejsza o to. Ulotnimy się prędko, by nie odczuć lekceważenia. — Lekceważenia? Sądzisz, że ktoś ośmieliłby się lekceważyć kapitalistów z akademickim niemal wykształceniem? Udając wielkich panów, zjedliśmy więc za dwadzieścia grajcarów śniadanie i ruszyliśmy w dalszą drogę. Celem naszej podróży było Falkenau, do którego cało przybyliśmy wieczorem. Przyjaciela mego spotkało po drodze nieszczęście, zgubił ostrogi. Jak to się stało, żaden z nas nie wiedział. Carpio był stratą boleśnie dotknięty. Chcąc mu nieco ulżyć, zacząłem udawać, że zgubiony kawałek żelaziwa był bliski i memu sercu. Z prawdziwie męską rezygnacją skierowaliśmy swe kroki ku skromnej gospodzie, której wygląd harmonizował z dzisiejszym stanem naszej kasy. Przed drzwiami gospody spotkaliśmy żandarma. Był zdziwiony naszą chęcią wejścia tam. Ukłonił się uprzejmie i zapytał: — Panowie są uczniami? Odparłem skinieniem głowy, Carpio zaś rzekł: — Tak, jesteśmy uczniami. Niech się pan przekona. Żandarm spojrzał na podaną legitymację i oddał ją po chwili z dziwnym uśmiechem. — Jeżeli pan jest tym, co tu wypisano, to z pana wielka figura, młody człowieku! — Jestem też nią — odparł dumnie Carpio. — Widzi pan przecież gimnazjalną pieczątkę. — Nie, nie widzę. Carpio spojrzał na legitymację i stwierdził, że trzyma w ręku wykazy cesarzy niemieckich od Karola Wielkiego począwszy a na Franciszku Drugim skończywszy. Gdy przeszukał wszystkie kieszenie i nie znalazł w nich legitymacji, zawołał z oburzeniem: — Znowu przeoczenie mojej siostry, która zamiast legitymacji wpakowała mi ten wykaz! Takie głupstwa mogą robić tylko osobniki rodzaju żeńskiego lub nijakiego!. — Niech się pan uspokoi — rzekł uprzejmie żandarm. — Nie chodziło mi o pańskie papiery, widać przecież, że jest pan tym za kogo się pan podaje. Jestem zresztą przekonany, że kolega pański posiada dowód, wystarczający dla was obu. — Masz swój dowód przy sobie? — zapytał Carpio. — Tak, nie wyręczam się nigdy siostrami, które nawiasem mówiąc, mają wszystkie klepki w porządku. — Czy moglibyśmy tu przenocować panie kapralu? — Hm — mruknął żandarm. — Dziwiłem się, że panowie tu wchodzą, to przecież gospoda dla parobków. Lepiej pójść do Frania. Właśnie tam idę, to was zaprowadzę. Było widoczne, że żandarm ma wobec nas jak najlepsze zamiary, mimo to Carpio zapytał: — Czy ten Franio ma hotel? Czy drogo u niego? Żandarm roześmiał się na całe gardło i rzekł: — U Frania drogo? Dla studentów? Ha, ha, ha! Przecież on sam był studentem, ale nie skończył studiów, gdyż go pewna bogata gospodyni wzięła za męża