Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard
Dzięki temu podniosła się we własnych oczach, wzruszyła się i poczuła szczęśliwa. Od tego czasu żywi gwałtowną niechęć do nędznika, który ją uwiódł. Właśnie dlatego błagała na kolanach brata, żeby jej nie łączył z owym człowiekiem, którego zdawało się jej tylko, że kocha, to była pomyłka i zaskoczenie, dzisiaj go nie cierpi z powodu swego uczucia dla innego, który chce ją ocalić. Czy się mylę, Babetko? — Naprawdę… Dostojny Panie… Nie wiem… — wyjąkała Babetka blada jak płatki śniegu. — Jedno nie wie, drugie nie wie — odpowiedział Gabriel. — Jak to, Babetko, jak to, Janie, nic nie wiecie o własnych uczuciach? Nic sobie nie uświadamiacie? Przecież to niemożliwe! Czy ja mam ci odkryć, że Jan cię kocha? Domyślałeś się, Janie, wcześniej ode mnie, że kocha cię Babetka. — Czy to możliwe? — zawołał Piotr. — Nie, taki nadmiar radości! — Popatrz na nich! — rzekł mu Gabriel. Babetka i Jan patrzyli na siebie jeszcze niezdecydowani, niedowierzający. Potem Jan wyczytał w oczach Babetki tak żarliwą wdzięczność, a Babetka w oczach Jana tak wzruszającą prośbę, że nagle przezwyciężyli się i zdecydowali. Nie wiedząc, jak to się stało, znaleźli się w serdecznym uścisku, jedno w ramionach drugiego. Piotr Peuquoy zachwycony nie mógł wykrztusić ani słowa, ale ściskał dłoń Jana wymowniej niż wszelkie języki świata. Marcin Guerre ryzykując zdrowiem podniósł się na posłaniu. Z oczyma pełnymi łez klaskał z entuzjazmem na takie nieoczekiwane zakończenie. Kiedy pierwsze wybuchy radości ustały, Gabriel rzekł: — Tak zatem jest postanowione. Jan poślubi możliwie jak najprędzej Babetkę. Zanim zamieszkają u brata, przyjadą na kilka miesięcy do mnie do Paryża. W taki sposób tajemnica Babetki, smutna przyczyna szczęśliwego małżeństwa zostanie pogrzebana w pięciu lojalnych sercach osób tutaj obecnych. Szósty osobnik mógłby zdradzić sekret. Ale ręczę wam za to, że nie zdąży już was niepokoić. Możecie przeto, moi dobrzy i drodzy przyjaciele, żyć odtąd spokojni i zadowoleni, z całkowitym poczuciem bezpieczeństwa myślcie o przyszłości. — Mój szlachetny i wspaniałomyślny gościu! — rzekł Piotr całując dłoń Gabriela. — Tobie jedynie zawdzięczamy nasze szczęście, tak jak król tobie zawdzięcza Calais — dodał Jan. — Codziennie rano i wieczór będziemy się gorąco modlili do Boga za naszego zbawcę — powiedziała Babetka. — Tak, Babetko, dziękuję ci za tę myśl. Módlcie się, żeby wasz zbawca umiał teraz ocalić samego siebie — zakończył wzruszony Gabriel. VIII. POMYŚLNA WRÓŻBA — Czyż ci się nie wiedzie we wszystkim, co zamierzasz? — spytała Babetka słysząc ton melancholijnego zwątpienia. — Tak było w obronie Saint–Quentin, w zdobyciu Calais i w sprawie małżeństwa biednej Babetki. — To prawda — odpowiedział Gabriel ze smutnym uśmiechem. — Bóg zezwala, żeby przeszkody nie do przezwyciężenia, nawet najokropniejsze ustępowały mi z drogi jak zaczarowane. Ale niestety, drogie moje dziecko, nie mogę osiągnąć upragnionego celu. — Uszczęśliwiłeś tyle osób, że w końcu i sam będziesz szczęśliwy — rzekł Jan. — Przyjmuję tę dobrą wróżbę, Janie. Nic nie mogłoby stanowić dla mnie pomyślniejszej przepowiedni niż to, że zostawiam swych przyjaciół w Calais w spokoju i radości. Teraz muszę was opuścić, wiesz o tym, kto wie, może dla przyszłych łez i bólu? Nie pozostawiajmy poza sobą przynajmniej żadnych kłopotów, ułóżmy dokładnie nasze sprawy. Ustalono termin zawarcia ślubu, na którym Gabriel ku swemu żalowi nie będzie obecny, a później termin wyjazdu Babetki i Jana do Paryża. — Może się zdarzyć, że mnie nie zastaniecie w domu, że nie przyjmę was osobiście. Może tak nie będzie, mam nadzieję. Gdybym jednak był zmuszony usunąć się na pewien czas z Paryża i ze dworu, mimo wszystko przyjedźcie. Alojza, moja — zacna piastunka, przyjmie was w moim imieniu tak samo, jakbym ja to uczynił. Razem z nią pomyślcie od czasu do czasu o nieobecnym gospodarzu. Marcin musiał bez względu na swego pana pozostać w Calais. Ambroży Paré oświadczył, że jego rekonwalescencja będzie trwała długo i będzie wymagała wielu zabiegów i wielkiego oszczędzania się. Mimo żalu i zawodu, Marcin musiał zrezygnować z wyjazdu. — Kiedy już będziesz całkiem wyleczony, mój wierny towarzyszu, powróć zaraz do Paryża. Bądź spokojny, że dotrzymam swej obietnicy i uwolnię cię od niezwykłego prześladowcy. Obecnie zależy mi na tym podwójnie — oświadczył wicehrabia. — Myśl o sobie, a nie o mnie, Wasza Wielmożność. — Trzeba spłacić każdy dług — odpowiedział Gabriel. — Żegnajcie, drodzy przyjaciele. Nadeszła pora mojego powrotu do pana de Guise. W waszej obecności prosiłem go o pewne, uprzejmości. Myślę, że je wam wyświadczy ze względu na moje zasługi w ostatnich wydarzeniach. Rodzina Peuquoy jednak nie zechciała pożegnać się z Gabrielem już teraz. Będą czekali na niego przy Porte de Paris, tam go ujrzą jeszcze raz i pożegnają. Jedynie Marcin Guerre żegnał w tej chwili swego pana nie bez żalu i smutku. Gabriel pocieszał go dobrymi słowami, które umiał znaleźć na każdą okazję. W kwadrans później wprowadzono wicehrabiego d’Exmes do diuka de Guise. — Jesteś, ambitny rycerzu — powiedział do wchodzącego Franciszek de Lorraine. — Całą moją ambicją było pomagać ci, jak umiałem najlepiej, Wasza Wysokość — rzekł Gabriel. — Och, jeśli o to chodzi, to nie poprzestałeś na ambicji — odpowiedział Pokiereszowany. (Obdarzamy odtąd diuka owym imieniem czy raczej tytułem). — Nazywam cię ambitnym, Gabrielu, z powodu wielu niecodziennych próśb, jakie do mnie skierowałeś, a ja doprawdy nie wiem, czy będę mógł je zaspokoić. — W samej rzeczy, Wasza Wysokość, są one na miarę twej szczodrobliwości, a nie moich zasług — odpowiedział Gabriel. — Masz zatem piękną opinię o mojej szczodrobliwości — pokpiwał diuk de Guise. Po czym zwrócił się do siedzącego przy jego łóżku pana de Vaudemont, który przyszedł go odwiedzić: — Biorę cię na rozjemcę, rozsądzisz, czy wolno przedstawiać jakiemukolwiek księciu tak nędzne prośby. — Przyjmij przeto, że niewłaściwie je wyraziłem, mierząc wedle swych zasług, a nie twojej hojności. — Jeszcze raz niewłaściwie odpowiedziałeś. Twoja wartość stokroć przewyższa moje możliwości. Otóż posłuchaj, panie de Vaudemont, jakich niesłychanych łask żąda ode mnie wicehrabia d’Exmes. — Z góry twierdzę, że będą nieznaczne dla ciebie, Wasza Wysokość, i dla niego. Zobaczymy, o co idzie — odpowiedział markiz de Vaudemont