Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard
104 Austin sprawiał wrażenie, jakby myślał o czymś innym, i Hollis zastanawiał się, czy go w ogóle słucha. - Do domu... - powtórzył generał. - Wie pan... wszyscy widzieliśmy taśmy, na których pokazywali jeńców wracających z Wiet- namu do domu. Widzieliśmy ludzi, których znamy. Niektórzy z nas widzieli nawet swoje własne żony i bliskich, którzy przyszli tam, żeby cieszyć się razem z innymi rodzinami, poznanymi podczas tych wszystkich lat, kiedy łączył ich wspólny smutek. - Austin spojrzał na Lisę. - Oglądaliśmy te taśmy i nie wydaje mi się, żeby Rosjanie potrafili wymyślić dla nas gorszą torturę. Lisa odwróciła się i szybko wyszła. Hollis ruszył ku drzwiom. - Czytaliśmy także o ciągłych wysiłkach podejmowanych w celu zlokalizowania zaginionych jeńców - powiedział Poole. - Pode- jmowanych, muszę dodać, w większości przez prywatne organizacje i rodziny, a nie przez rząd. Wiecie, jakie to było dla nas frustrujące? Dlaczego nikt nie był dość sprytny, żeby dokonać prostej dedukcji? Rakiety SAM za amerykańskich pilotów. Mój Boże, przecież Rosjanie i północni Wietnamczycy byli sojusznikami. Ile trzeba mieć oleju w głowie, żeby na to wpaść? Dlaczego nikt nie pomyślał, że możemy być tutaj? W Rosji! - Komandor przez chwilę przypatrywał się bacznie Hollisowi. - A może już dawno na to wpadliście? Ale Waszyngton bał się międzynarodowych reperkusji i nie podjął żadnych działań? Czy to prawda? Pułkowniku? - Nie mogę odpowiedzieć na żadne z tych pytań - odparł Hollis. - Ale ma pan moje słowo, że uczynię wszystko, co w mojej mocy, żebyście wrócili do domu. Dobranoc, panie generale, dobranoc, komandorze. Wziął do ręki latarkę i wyszedł. Odnalazł Lisę na ścieżce i zobaczył, że płacze. Wziął ją pod ramię i ruszyli pogrążoną w ciemności wąską ścieżką. Doszedłszy do głównej drogi, skręcili w prawo, do swojego domu. Po jakimś czasie Lisa doszła do siebie. - Byłeś okrutny - powiedziała. - Wiem o tym. - Ale dlaczego... jak mogłeś być taki bezwzględny wobec tych ludzi? Oni tyle wycierpieli. - Nie pochwalam tego, co zrobili. - Nie rozumiem cię. Nie rozumiem twoich zasad ani twojego świata... - Nie musisz. To jest mój świat, a nie twój. 105 - Niech cię wszyscy diabli! To właśnie twój świat sprawił, że się tutaj znalazłam. - Nie. Sprawiło to KGB. Dzieje się tutaj wiele złych rzeczy - dodał - i trzeba je naprawić, Liso. Nie jestem sędzią ani ławnikiem, ale nie mogę, do jasnej cholery, zamykać oczu na to, co widzę. I wiem, że nie jestem jednym z tutejszych przestępców. Pamiętaj o tym. Przyjrzała mu się uważnie i zdała sobie sprawę, że całe to spotkanie bardzo go zdenerwowało. - Starasz się postawić na ich miejscu, prawda? - powiedziała. - To byli kiedyś twoi koledzy. I to, co do nich czujesz, to nie jest złość ani pogarda. Jest ci ich po prostu żal, tak bardzo, że nie potrafisz tego zrozumieć. Mam rację? - Tak - odparł, kiwając głową. Objął ją ramieniem. - Nie mogę dać im nadziei, Liso. To byłoby okrutniejsze od wszelkich zarzutów, jakie mógłbym im postawić. Rozumieją to. Przysunęła się do niego bliżej. - Ernie Simms nie żyje i został pogrzebany, Sam. Musisz odnaleźć spokój. 35 Ranek Wszystkich Świętych był chłodny i rze- śki. Hollis wstał z łóżka i wszedł do łazienki - zbudowanego z prefabrykatów sześcianu, który montowano normalnie w blokach mieszkalnych, a tutaj dostawiono po prostu do ich sypialni. Woda była zaledwie letnia, co oznaczało, że znowu nawaliła propanowa terma. Lisa założyła na nocną koszulę pikowany szlafrok i przeszła do salonu. Rozpaliła ogień w kominku, a potem poszła do kuchni zrobić kawę. Hollis ogolił się, wziął prysznic i założył jeden z czterech dresów, który mu wydano. Zajrzał do Lisy do kuchni, wziął swój kubek z kawą i razem usiedli przy ogniu w salonie. - Jutro ty robisz kawę i rozpalasz ogień - zapowiedziała Lisa. - Wiem. - Dobrze spałeś? - Chyba tak. - Nie przeszkadza ci, że śpimy razem i się nie kochamy? - zapytała. - Nie. Ale masz zimne stopy. - Czy nie moglibyśmy zamontować w sypialni prawdziwego pieca? - Nie planuję tutaj dłuższego pobytu. - Racja. Myślę, że przy całym swoim prymitywie - dodała - to miejsce jest prawdziwym pałacem w porównaniu z chłopską chatą. Mamy elektryczny ekspres, toster, kuchenkę, lodówkę, kanalizację, gorącą wodę... - Letnią wodę. - Znowu? 107 - Sprawdzę to później. - Dobrze jest mieć w domu mężczyznę. - Żeby mógł naprawić termę. - Przepraszam cię z powodu seksu. - Ja też. Ale mówiąc szczerze, wcale nie jestem w nastroju, żeby to robić. To miejsce stłamsiło moje libido. Spojrzała na niego z troską w oku. - Serio? - Serio. Straciłem zupełnie ochotę. Odstawiła kubek na stolik. - Jesteś pewien? - Jak najbardziej. Przez chwilę się zastanawiała. - Nie... - odezwała się w końcu - tego nie mogą nam zrobić. - Mnie to nie przeszkadza. - Ale mnie tak. - Położyła mu rękę na ramieniu. - Może wrócimy na chwilę do łóżka? - Nie wiem, czy będziesz ze mnie miała jakiś pożytek. - Poradzisz sobie jakoś, Sam. - No dobrze. Wstał i ruszyli z powrotem do sypialni. Hollis spojrzał na ikonę, wiszącą teraz nad podwójnym łóżkiem. - Czy to odpowiednie miejsce na obraz o treści religijnej? - zapytał. - Naturalnie. Rosjanie wieszają je wszędzie. Katolicy też umiesz- czają krzyże nad łóżkami. - Jeśli tak mówisz... - odparł, rzucając okiem na łóżko. Stanęli skrępowani obok siebie, jakby to był ich pierwszy raz. Lisa zdjęła szlafrok, a potem podeszła do elektrycznego grzejnika, ściągnęła przez głowę nocną koszulę i rzuciła ją na podłogę. Jasnopomarańczowy blask rozżarzonej spirali odbijał się na jej bladej skórze. Hollis zrzucił z siebie dres i objęli się. Zaczął całować jej usta i piersi, a potem ukląkł i przesunął językiem po jej brzuchu i dalej w dół aż do kępy włosów i warg sromowych. - Ooooch... słowo daję... - Uklękła naprzeciwko niego i zaczęli się pieścić w cieple grzejnika. - Jest wielki jak pałka policjanta - stwierdziła. - Wszystko z tobą w porządku. - Co za ulga. Spojrzała na niego surowym wzrokiem. - Użyłeś podstępu, żeby mnie zwabić do łóżka. 108 - Przyszłaś tutaj sama. Wstali z podłogi i przenieśli się na łóżko. Hollis wspiął się na nią, a ona pomogła mu wejść do środka i oplotła jego plecy nogami. - To było takie głupie z mojej strony, Sam - wyszeptała - przecież tego właśnie potrzebowałam... twojej miłości