Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

– Od mężczyzn! – sułtanka wykrzywiła groźnie twarz, lecz jej spojrzenie spoczywało na złowieszczej macie, nie na Inos. – Słowo podobno przynosi posiadaczowi szczęście. Z moim chyba tak było. Od czasu do czasu. Życie wdowy nigdy nie jest łatwe, a jednak przez pewien okres mieszkałam w pałacu. Podniosła na chwilę wzrok. – Nie, nie przydzielono mnie księciu. Kobieta pozbawiona cnoty przez człowieka z gminu nie zasługuje na podobny zaszczyt! Inos poczuła, że się czerwieni. Dostrzegła, że czarodziejka zareagowała na to drwiącym uśmieszkiem. – Zabawiałam ważnych gości! Och, to było niezłe życie. Ale jedno słowo nie powstrzyma starzenia się. Kiedy skończyłam dwadzieścia dwa lata, ponownie znalazłam się na ulicy. Po ukończeniu sześćdziesięciu byłam jedną z najtańszych kurew w arakkarańskim porcie. A to znaczy bardzo tanią. Kinvalskie szkolenie zawiodło Inos. Nie wiedziała, co powiedzieć. Nie potrafiła sobie nawet wyobrazić takiego życia, a więc współczucie, jakie mogłaby okazać, byłoby równie fałszywe, jak uśmiechy księcia Kara. Miała nadzieję, że czarownik przybędzie szybko. Rasha również zaczynała się niecierpliwić. Spoglądała na widoczne za oknami gwiazdy. Drapała w roztargnieniu poduszkę długim, karminowym paznokciem. – Potem poznałam marynarza, na którego mówili Dziarski. Był stary, tak jak i ja. Starszy. Możliwe, że nasze słowa przyciągnęły się nawzajem. Był jeszcze dziarski, a ja wciąż miałam swój geniusz. Sprawiłam mu wiele radości, a on dzielił ze mną swój skromny wikt. Wydawało się, że prawie zapomniała o Inos. Wyglądało to tak, jakby mówiła do jakiegoś dawno zapomnianego, niewidzialnego ducha. Widok był niesamowity, lecz jeszcze bardziej niepokoiło opowiadanie młodej dziewczyny o dawnych czasach, chorobach, nędzy i cierpieniu w portowych slumsach Zarku. Rasha opowiedziała, jak podczas swej ostatniej choroby Dziarski poinformował przyjaciółkę o szczęśliwym słowie, które usłyszał kiedyś, dawno temu i daleko stąd, w Guwushu. – Tak więc umarł, a ja zostałam adeptką. – Nie wiem zbyt wiele o adeptach, Wasza Sułtańska Mość. Czarodziejka zawahała się, po czym roześmiała się w dyskretny, kinvalski sposób. – Ja wtedy też nie wiedziałam. Nie wiem również, dlaczego teraz ci opowiadam to wszystko. A może to właśnie jest twój talent, Inosolan? Twój geniusz? Wydobywanie z innych osobistych wyznań? Nie wykrywam jednak żadnych fal. – Fal, proszę pani? – Korzystanie z mocy wywołuje fale w aurze. Im większa moc, tym większe zakłócenia. Z tej odległości potrafiłabym wykryć prawie wszystko, co byś zrobiła, być może nawet użycie jednej ze zdolności widzenia. Ale twoja moc i tak by na mnie nie zadziałała. Czarodziejka wypiła kolejny łyk wina. Ponownie wydęła wargi. – Twoja zaklęta wnęka zachowywała się tamtej nocy bardzo dziwnie. Gdy otworzyłaś ją po raz pierwszy, cała Pandemia rozbrzmiała uciekającą mocą. A przecież podobne urządzenia ceni się właśnie z tego powodu, że z reguły zachowują się dyskretnie. Coś ją niesamowicie naładowało, a ja nie wiem, co mogłoby tego dokonać. Miałaś ogromne szczęście, że większość magicznych osób spała sobie bezpiecznie w swych osłoniętych łóżeczkach. Ja nie spałam i poczułam wstrząs nawet tutaj. Czerwonawe oczy przesunęły się w bok, by obserwować Inos. – Chodziłam w kółko po komnacie, czekając na kogoś. Inos popiła trochę wina. Rozmowa znowu stawała się niebezpieczna. Rasha ponownie zaczęła spoglądać na dywanik z zasępioną miną i skrobać paznokciem jedwabną poduszkę. Ten dźwięk przyprawiał Inos o ciarki. – Chcesz zatem dowiedzieć się czegoś o adeptach? Rzadko dysponują oni większą nadprzyrodzoną mocą, ale wystarczy im jedna lekcja albo kilka godzin samodzielnych ćwiczeń, by stać się ekspertem w każdej niemagicznej umiejętności. Jak, na przykład, aktorstwo! Gdy tylko zrozumiałam, czego potrafię dokonać – ciągnęła Rasha – skierowałam się do najbliższego pałacu. To był ten, w którym przebywamy w tej chwili. Wprowadziłam się do niego. – Nikt pani nie powstrzymał? – Nikt mnie nie zauważył