Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

Cenna lista odpowiednich nazwisk stanowiła jej prawdziwy i jedyny skarb, jednak w końcu, mrużąc oczy i wzdychając ciężko, napisała kilka listów i teraz Casanova - ganiąc sam siebie za słabość, z poczuciem zdrady wobec własnych przekonań - zaczął nawiązywać znajomość z tym miastem. W salonach, domach hazardu i lożach operowych zamężne kobiety przyglądały mu się takim wzrokiem, jakby był ćmą krążącą wokół roztaczanego przez nie blasku. Ich córki, z wypiekami na twarzy, owładnięte obsesją przynależności do odpowiedniej kasty, patrzyły na niego tak, jak kot mógłby patrzeć na pająka. Starsi mężczyźni dyskutowali z nim na temat prawa, snuli opowieści o przodkach i kosztach utrzymania kochanek. Młodzi zaś - śmiesznie nadęci i do cna zdeprawowani - chadzali z nim do gospody na ostrygi i szampana. Jedynie przemoc zdawała się zaspokajać owych znamienitych młodzieńców - przemoc i hazard - chociaż poza tym wszyscy oni byli poetami i zwiedzili Koloseum w Rzymie. Wielu z nich widziało nawet Serenissimę, a mimo to Casanova nie potrafił dostrzec w nich ludzi do końca ucywilizowanych. Niemniej - a może właśnie dlatego - urzekała go ich niecierpliwość, ich okrucieństwo, pewien brak równowagi wynikający z czasów, w jakich przyszło im żyć, bądź z metod wychowawczych stosowanych w ich rodzinach. Jeden z owych młodzieńców, lord Pembroke, został nawet w jakimś sensie jego przyjacielem. Jego Lordowska Mość był bogaty, przystojny i zawsze odziany według najnowszej mody. Golił się trzy razy dziennie, tak by żadna z jego niezliczonych towarzyszek łoża - nie mógł bowiem, jak twierdził, znieść widoku tej samej kobiety przez dwa dni z rzędu - nie została zadraśnięta jego zarostem. Pewnego parnego czerwcowego dnia, o zmierzchu, Jego Lordowska Mość zawitał na Pali Mali, by podziwiać nowy dom Casanovy. Kawaler siedział pogrążony w lekturze, w smudze zachodzącego słońca, kręcąc się na krześle, krzyżując i prostując swoje długie nogi. Niewielka książeczka na jego kolanach, rozchylona niczym tajemniczy, skórzasty owoc o delikatnym, zbutwiałym miąższu (jakże często Casanova odczuwał chęć konsumowania książek, fizycznego ich pożerania!) zawierała Owidiuszowe „Metamorfozy”. Zanim zadźwięczał dzwonek u drzwi, kawaler doszedł do opowieści o pościgu Peleusa za nimfą morską Tetydą. Czytał o tym, jak w zatoce Hemonia Peleus pochwycił ją w ramiona i przywarł do jej ciała, a ona przemieniła się nagle w ptaka, potem zaś w drzewo, aż w końcu stała się pasiastą tygrysicą, i wtedy to właśnie jej admirator - pokonany, sromotnie zawstydzony - musiał umykać plażą, z wargami pokrwawionymi ostrymi drzazgami i ustami pełnymi puchu i sierści... - Seingalt - ozwał się młody lord, krążąc po pokoju z kielichem w dłoni; wyglądał przy tym niezwykle świe żo, jakby skwar w ogóle mu nie przeszkadzał. - Bardzo się tu wygodnie urządziłeś. - Mam nadzieję, że Jego Lordowska Mość raczy wkrótce uczynić mi ten zaszczyt i zgodzi się ocenić umiejętności mojego kucharza. - Z największą przyjemnością. Powiedzże mi jednak, czy nie ciąży ci samotność? - Samotność, milordzie? Czemuż miałbym czuć się samotny? Mówiąc to, Casanova złożył usta tak, jakby miał się roześmiać na tę myśl, zaraz jednak zrozumiał, że nie zda się to na wiele. Pomimo ciągłych spotkań z ludźmi - a 29 spotkania z ludźmi nigdy nie stanowiły dlań żadnego remedium - był w tej chwili, jak sobie nagle uświadomił, tak samotny, jak jeszcze nigdy wcześniej w życiu. Czyżby już teraz jego twarz zdradzała owo uczucie? Podobna możliwość wprawiła go w przerażenie. Nie mógł znieść myśli, że Pembroke’owi udało się przejrzeć go tak łatwo, pomimo wystudiowanej, towarzyskiej pozy. Zebrał się jednak w sobie i tonem, który - jak miał nadzieję - zdradzał pewną enigmatyczną wielkość ducha oraz głęboką obojętność na potrzeby przeciętnych ludzi, odparł: - Za dnia zamierzam oddawać się zwiedzaniu miasta, wieczory natomiast chciałbym poświęcić lekturze. Twarz Jego Lordowskiej Mości wykrzywił grymas. - Nie przypuszczałem, żeś miłośnikiem książek, Seingalt. To rozrywka tych, którzy nie mają dość rozumu lub pieniędzy, by zabawić się w inny sposób. A co z kobieta mi? - Kobietami, milordzie? - Czy odniosłeś już jakieś sukcesy w tym względzie? Dam ci kilka bilecików, będziesz mógł posłać po damskie towarzystwo. - Przyjdą do mego domu? - Ależ oczywiście. - To byłoby... niezmiernie dogodne. Czemuż nie miałby tego uczynić? Nic nie nadwątla męskich sił bardziej niż abstynencja. A w ten sposób będzie mógł wreszcie zaspokoić swoją ciekawość - sprawdzić, co kobiety w tym mieście chowają pod spódnicami bez ryzyka, że jakaś córka baroneta upokorzy go swym spojrzeniem znad gazety, dając mu do zrozumienia, że nie jest nikim lepszym od malarza pokojowego. Posyłanie po kobiety mogło, bez wątpienia, stanowić modus operandi na przyszłość. Bardzo przypadł mu do gustu ten pomysł. Tak więc Jego Lordowska Mość, wyposażony przez Casanovę w odpowiednie przybory, nakreślił kilka słów na bilecikach. Imię dziewczyny, miejsce, gdzie można ją znaleźć, jej cenę. Niektóre z nich warte były cztery gwinee, inne - sześć. Jedna zaś aż dwanaście. - Kim ona jest, milordzie? - Kochanką człowieka, który posiada tkalnię jedwabiu w Derby. Ów jednak korzysta z jej usług jedynie raz w miesiącu