Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

Pozostawiwszy na moście w aryergardzie z podoficerem pięcia ludzi, z rozkazem, ażeby, w razie, gdyby się nieprzyjaciel nie pokazał, w pół godziny za mną gościńcem ruszyli, sam na czele szwadronów przez miasto pociągnąłem. „Na połowie mniej więcej długości ulicy, patrzę, przed jednym z domów przechadza się Bem. „Z konia zsiadam, do generała podchodzę, raport mu zdaję i taki od niego dostaję rozkaz: „Niech szwadrony za miastem z drogi na lewo zejdą, w kolumnę plutonową, frontem do miasta zwróconą uszykują się, i z koni nie zsiadając, czekają. Ja z tobą pójdziem za nimi. „Huzarzy poszli; my za nimi iść poczęliśmy powolutku, powoluteńku, krok za krokiem. Bem zawiązał nie pamiętam o czem rozmowę, z której wywiązała się rzecz o sztueznem wylęganiu kurcząt. Zajęło mnie to zrazu, lecz się wlekło za długo i zatrzymywało czas na drodze, którą wpaść mogła zwiada nieprzyjacielska i zabrać nas. Na myśl tę ciarki mi poza skórą przeszły. Powziąłem postanowienie generałowi przedstawić niebezpieczeństwo i potrzebę 86 spiesznego uchodzenia. Zdobyłem się na odwagę, zatrzymałem się i zdanie moje wygłosiłem. Bem spokojnie słów moich wysłuchał, gdym skończył, pomilczał trochę i z giestem, który mi się wydał teatralnym, trzymaną w ręku szpicrutę - oręż jego jedyny - do góry podniósł, a zniżając ją do ziemi w sposób rozkazujący, z mocą wyrzekł: - „Tu zginę, albo zwyciężę!...” „A jam pomyślał: zwaryował. „Na ten „casus” jednak rady nie było, chybagenerała na plecy wziąć i odnieść prędzej za miasto. Mógłżem się odważyć na coś podobnego! „Idę więc dalej z niepokojem w sercu, słuchając ale nie słysząc, ciągu dalszego opowiadania Bema o hodowli kurcząt. „Ciężar mi wreszcie spadł z serca, gdy za miastem ujrzałem po jednej stronie gościńca uszykowaną kolumnę huzarów, po drugiej, pod szopą, dwa działa odprzodkowane, przy nich kanonierów i u dwu z nich w ręku lonty dymiące się. „Bem zamilkł. Zwróciłem na niego wejrzenie. Przez lunetę pilnie w głąb ulicy patrzał. Popatrzyłem i ja golem okiem - zamajaczyło mi coś w dali, coś, co się zbliżało, uwyraźniało i uwyraźniło się nareszcie pod postacią pompatycznie maszerującej kolumny piechoty. Bem, mruknąwszy pod nosem: „dumme Kerls”, ku działom ręką kiwnął; kanonierzy je natychmiast przytoczyli i po dwóch stronach gościńca wylotami w kierunku ulicy ustawili. Bem pomiędzy niemi po środku stanąwszy, wnet na na prawo ustawione działo palcem wskazał i huknął: - „Ognia!” „Po wystrzale zakomenderował: „Nabijaj!” i na działo na lewo stojące, huknął: - „Ognia!”. „Wystrzały szybko jeden po drugim następowały ; za każdym Bem pięść zacieśnioną nagle roztwierając i ręką naprzód rzucając, powtarzał, raz „Da habst Lumpen!”, znów „Da habst Bagagenl” „Po trzech, czy czterech wystrzałach, krzyknął: - „Husaren hin!”... „Poskoczyłem do szwadronów i na ich czele w jednej chwili wsiedliśmy na karki zmitrężonej, zmieszanej, panicznym strachem przejętej piechoty, która rzucała karabiny, tornistry, rozbiegając się, na most się cisnąc. Most zapchały pociągi po przejściu artyleryi. Zdobyliśmy dział kilka, odbiliśmy działa nasze - odnieśliśmy zwycięstwo zupełne”. Surmacki Bema ubóstwiał i dużo miał o nimdo opowiadania. Miał go nietylko za generała znakomitego, ale i za człowieka wszechznającego, nieomylnego, tworzącego nietylko żołnierzy ale i lekarzy. W czasie jednej z bitew, w bateryi węgierskiej, niekorzystnie ustawionej, zdemontowano dziat parę. Baterya, działa zdemontowane opuszczając, miejsce zmieniła. Jedno jednak z dział opuszczonych strzelać nie przestawało. Zdziwiło to Bema - podjeżdża i cóż widzi? Działo leży na kłodach, przy niem się kilka ludzi uwija - z rozbitego jaszczyka naboje noszą, nabijają i strzelają; dowodzi niemi młody jakiś chłopiec. Manipulacya ta podobała się Bemowi; woła chłopaka i dowiedziawszy się od niego, że jest studentem medycyny z Koloswarn, przypomina sobie, że przy sztabie lekarza brak, mianuje go lekarzem sztabu. - „Umiałeś sobie poradzić z harmatą, to potrafisz chorym radzić...” - Doskonały był z niego lekarz... - zapewniał Surmacki, który tego był mniemania, że - ponieważ pod Bemem służył - na niego przeto z Bema nieomylność przeszła. Z racyi tej stosunki z nim nie koniecznie były wygodne, a nawet bezpieczne. Idąc np. w towarzystwie jego przez miasto, człek nie był pewien, azali nie natknie się na awanturę jakąś, nie znosił bowiem tego, ażeby mu kto z drogi nie ustąpił - nieustępującego strącał bez ceremonii, uspokajając tych, coby się gniewać chcieli, mrożącem gniew wejrzeniem z góry. Nie znosił oraz, ażeby się kto ośmielił innego być aniżeli on zdania. Z racyi tej nie małe dyskusya 87 z nim przedstawiała trudności, tem bardziej, że uważał siebie za upoważnionego do zabierania głosu rozstrzygającego w każdej, chociażby najbardziej naukowej kwestyi